Franciszek i Barbara przyjeżdżają do Lubichowa
Mówi się, iz domy mają duszę, ale też i swoją historię. Taki jest jest właśnie okazały dom rodziny Wojda, który znajduje się przy ulicy Starogardzkiej. Obecnie mieści się w nim przedszkole i prywatna hurtowania.
Lecz dawniej...
Został zbudowany prawdopopodobnie na początku XX wieku. W 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przeszedł w ręce Franciszka i Barabry Marks, którzy przybyli do Lubichowa z Przysiecka w powiecie świeckim. - Tam też - jak wspomina ich wnuczka - przez szereg lat dziadkowie zajmowali sie kupiectwem. W latach 20. i 30. najlepszym zawodem bowiem był zawód kupca i daltego wuj Bronisław rozpoczął trzyletnią nauke w tym kierunku, zakończona egzaminem. Nie to co dziś, kiedy - "kupcem" może być dosłownie każdy.
"Rozkręcają" biznes
Dysponojąc więc po części własnymi środkami oraz przy pomocy zciągniętej w banku pożyczki, Marksowie nabyli ów dom. W ciagu dwóch lat urządzili pomieszczenia przeznaczone na sklep i restaurację.
Około roku 1920 Bronisław Marks otworzył wreszcie sklep kolonialny z artykułami. Wchodziło się do niego od frontu domu, od strony dzisiejszej ulicy Starogardzkiej. W tym samym czasie zaczęła funkcjonować również rodzinna restauracja. - Ale - jak mówi pania Wojda - właściwie nazywano ów lokal "oberżą", gdyś na szyldzie nie mośna było napisać, iż jest jest to resauracja. Gdyby dziadkowie taki napis umieścili, musieliby zapłacić większy podatek.
Osiem lat później, w 1928 roku, do Lubichowa przeprowadzili się także rodzice pani Renaty - Jan i Marianna Wojda (z domu Marks). Jan Wojda zaczął pomagać szwagrowi w prowadzeniu interesów. Jego żona zaś zajęła się domem i opieką nad dziećmi.
W sali restauracji bawi sie całe Lubichowo
Przez blisko 12 lat restauracja tętniła życiem. Była czynna od rana do późnego wieczora. Godziny otwarcia zaś zatwierdzała gmina i wójt. Aby do niej wejść, należało pokonać kilka stopni i przejść przez taras. Składała się z kawiarenki, winiarni, sali restauracyjnej oraz sali tanecznej, służącej do wszelkiego rodzaju uroczystości. Urządzano tu między innymi potańcówki, wesela i liczne przestawienia wilkanocne, bożonarodzeniowe, jasełka itp.
Przygotowywała je zwykle jedna osoba.. Tuż przed wojną była to pani H. Muller, która miała w swej pieczy całe ówczesne życie społeczno-kulturalne.. Do udziału w tych przedsięwzięciach angażowano ludzi z Lubichowa i okolicznych wsi. Pomagano sobie wzajmenie na próbach, uczono się ról i uzupełniano kostiumy, które wcześniej wykonywali sami "aktorzy". Dekoracje tworzył pan Gliniecki. Na zabawach do tańca przygrywały miejscowe orkiestry. Można też bylo pograć w bilarda lub posłuchać muzyki z szafy grającej. Na jednej z sali ćwiczyli w wyznaczone dni członkowie Towarzystwa Gimnastycznego.
"Wszystko było wówczas inne"
Do restauracji Marksów przychodziło mnóstwo ludzi. Spotykali siś tu sąsiedzi i znajomi. Godzinami gawędzili przy kawie lub lampce wina na przeróżne tematy. Niejednokrotnie też dawało sie słyszeć wesoły chóralny śpiew.. Jadnak najwięcej osób bywało tu w niedziele i dni świąteczne. Na cotygodniowe pogaduszki przybywały stylowo ubrane kobiety - w sukniach do kostek i kapeluszach, trzymajac w rękach odpowiednio dobrane parasolki. Równie eleganccy byli mężczyźni we frakach, cylindrach i jesionkach.
- Wszystko było wówczas inne - wspomina pani Wojda. - Ludzie bardziej towarzyscy, zaangażowani w życie Lubichowa. Częściej się spotykali, przede wszystkim rozmawiali ze sobą. Niestety, dziś wszystko się zmieniło. W okresie dwudziestolecia międzywojennego na tarasie restauracji ówczesny wójt i przedstawiciele władz odbierali defilady i stąd właśnie oglądali pochody 3 Maja.
Na podstawie Tygodnika Kociewskiego nr 18, z 18.10.2000r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz