niedziela, 11 grudnia 2005

Honorata Piłat o Bobowie i Wysokiej

Rekonstrukcje
Kiedy rekonstruuje się historię swojej rodziny, chcąc nie chcąc zbiera się materiały do historii znacznie większej - historii miejscowości i mieszkających w nich ludzi.




Nie żyjemy w czasowej próżni (tytuł prasowy)

Z Honoratą Piłat rozmawia Tadeusz Majewski.

Jest pani bobowianką?
- Tak. Od urodzenia do 1990 roku mieszkałam w Bobowie.

Ostatnio pokazuje się sporo materiałów o gminie Bobowo. Gromadzą je i tworzą Leszek Ćwikliński, Eugeniusz Cherek, Marek Spich (ma piękny zbiór fotografii). Niesamowity zbiór posiada Irena z Regenbrechtów Rybicka. Wszyscy bobowiacy odsyłają mnie jednak do pani, kiedy pytam o historię. Mówią, że o gminie Bobowo wie pani wszystko. Zaczęło się od poszukiwań genealogicznych?
- Informacje o rodzinie i pamiątki rodzinne zbierałam już wcześniej. Przede mną zajmował się tym mój ojciec, który zmarł w 1979 roku. Ojciec przekazał mi zapiski mojego dziadka, a jego ojca Ignacego Piłata - wójta, sołtysa i urzędnika USC w Bobowie. Dziadek w tych notatkach szczegółowo opisał rodzinę Piłatów z Bobowa. Napisał m.in., że jego "dziadziuś Jakub Piłat pochodził z Wysoki, ze Szwarców miejsca". Rodzina Piłatów wywodzi się więc z Wysokiej. Wszyscy są z Kociewia. W ogóle w rodzinie Piłatów ciągle wspominało się o pokrewieństwie. Nawet wtedy, kiedy nie było to dobrze widziane w szkole. Na dobre genealogią zaczęłam się zajmować od 2001 roku - na początku genealogią rodziny ojca - Bernarda Piłata i mamy Zofii z Dunajskich Piłatowej.

Ale na stole są trzy książki, w tym jeden albumik o Bobowie. To już nie jest chyba sama genealogia...
- Rzeczywiście. Dzisiaj to zbieranie i gromadzenie informacji nie jest już tylko sprawą rodzinną. Teraz gromadzę wszystko, co dotyczy Bobowa. Te książki złożyłam i wydrukowałam sama. Pierwsza - "Moja rodzina - Lewiccy, Biedkowie, Piłatowie, Gajdusowie, Michnowie, Bukowscy, Dunajscy" - to genealogie rodzin. Druga to albumik pt. "Szkoła Podstawowa w Bobowie do 1965 roku".

I trzecia - też albumik - to " Bobowo - wieś okazała". Tytuł tej trzeciej pozycji wzięłam ze "Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich", wydanego w Warszawie w 1895 roku (ma kilkanaście tomów). Tam są opisane wszystkie miejscowości. Bobowo zostało nazwane "wsią okazałą".

Poszukiwanie korzeni stało się dzisiaj modne. Szukają nawet młodzi. Czasami dla potwierdzenia szlachectwa. Czy to prawda, że to wspaniała przygoda, jak mówią?
- Ja przez to przeszłam. To jest piękna przygoda. Najpierw odwiedzałam wszystkich w rodzinie. Pierwsze informacje otrzymałam od cioci Barbary Piłat z Okola. Opowiedziała mi o rodzinie Bukowskich, między innymi o ks. Alojzym Bukowskim, spowiedniku siostry Faustyny. Ciocia Maria i wujek Wiktor Szwarc z Wielbrandowa opowiedzieli mi o rodzinie Michnów i Piłatów z Wysokiej, a ciocia Irena Dunajska opowiedziała mi o rodzinie Dunajskich z Barłożna, Brzuśc i Kończyc. Poszukiwania dokumentów zaczęłam od USC w Starogardzie. Tam odszukałam akty dotyczące rodzin Piłatów, Michnów i Dunajskich z ostatnich stu lat.

Leszczek Ćwikliński tworząc genealogię swojej rodziny, robi zdjęcia stron ksiąg parafialnych. Wywiad z nim był w ostatnim "Kociewiaku". Z tego co mówił, takie poszukiwania to proces nieskończony.
- Tworzenie drzewa genealogicznego to może być proces nieskończony. Leszek Ćwikliński fotografuje akta parafialne, gromadzi informacje o coraz szerszym zakresie. On zaczął od początku, od pnia rodu, a ja zaczęłam od siebie. Zbudowałam drzewo wszystkich przodków w dół, w głąb czasu, a on robi rody, m.in. Ćwiklińskich odwrotnie. Ja najpierw szukałam dokumentów dotyczących moich rodziców, potem moich dziadków i tak dalej, aż dotarłam do aktu chrztu z 1704 r.

Jest w nim zapisane, że Adam Michna urodził się w Wysokiej. W tym akcie są zapisane też imiona jego rodziców - "Adam syn Stanisława i Katarzyny". Ale o nich żadnych informacji nie znalazłam. Księgi zostały założone w 1670 roku i jeżeli się urodzili wcześniej, to już nie ma szans, żeby się czegokolwiek na ich temat dowiedzieć.

Czyli w tym momencie historia jest skończona... Leszek Ćwikliński wykonał kawał roboty, pomocnej również innym w genealogicznych poszukiwaniach. Pani jego praca pomogła?
- Oczywiście. Chociaż to nie całkiem prawda, o czym mówi w wywiadzie Ćwikliński, że dopóki księgi parafialne dotyczące tych terenów znajdowały się Niemczech, nie mieliśmy żadnych szans zdobycia informacji metrykalnych, a zatem nie mogliśmy ustalić, kim jesteśmy.

A gdzie można było wcześniej zdobyć takie informacje?
- Księgi metrykalne ma utrwalone na mikrofilmach Kościół Mormonów w Salt Lake City. Oni mają od tej strony sfotografowany cały świat. Robią to, bo tak nakazuje ich religia. Uważają, że od nich zależy zbawienie wszystkich zmarłych i dlatego fotografują księgi. Te mikrofilmy można obejrzeć w Internecie, jak się ma odpowiednią przeglądarkę. Oni mają mikrofilmy, Leszek Ćwikliński zapisuje na płytach CD i DVD.



Zrobiona przez panią księga genealogiczna jest imponująca. Mnóstwo w niej nazwisk, nawet znajomych osób.
- Bo wyszła w końcu księga genealogiczna, w której zebrałam kilka skoligaconych z sobą rodzin.

Są też zdjęcia. Niektóre bardzo stare.
- Stopniowo zaczęłam gromadzić zdjęcia i inne dokumenty. Dużo zdjęć było w domu. Jeździłam też ze skanerem, skanowałem czyjeś zdjęcia, pokazujące członków tych rodzin i miejscowości, w których mieszkali.

Czy korzystała pani tylko z ksiąg parafialnych?
- Otóż nie. I tym moja praca różni od tego co zrobił Ćwikliński. Ja wszystkie rodziny umiejscawiam i opisuję nawet ich gospodarstwa. Wszystkim wyszukałam księgi wieczyste, które każda rodzina ma w sądzie. Powstał w ten sposób indeks majątków, wykaz nieruchomości. Są takie materiały w geodezji, w sądach w Starogardzie i Tczewie, a starsze w Archiwum Państwowym w Gdańsku i Toruniu.

Są też akta sądowe z rozmaitych procesów. Z nich dopiero można się dowiedzieć, jak wyglądało życie w jakimś okresie! Ciekawe, że nikt nie wpadł na pomysł, żeby pisząc jakąś historię skorzystać z tych akt.

O tu, na tej stronie pani książki, ma pani już bardzo szczegółowe dane. Dotyczą nawet ilości bydła. Skąd te pani zdobyła?
- Nie żyjemy w czasowej próżni. W każdym okresie zbierano rozmaite informacje. Przykładowo w 1772 roku, jak był pierwszy rozbiór Polski, władze pruskie kazały zrobić spis (katarster) wszystkich gospodarstw rolnych w każdej wsi. Coś w rodzaju spisu powszechnego. Może chcieli wiedzieć, kto się nadaje do wojskowej albo kto ma ile płacić podatków... nieważne. Ważne, że 1773 roku wszystko zostało dokładnie opisane - kto mieszka we wsi, ile ma krów, ile koni, ile ziemi. Jest mąż, żona, dzieci, parobek, dziewka, woły, młodsze bydło, świnie, owce, włóki.

Można rzec, że powstał jakby indeks zdarzeń ekonomicznych... Ma pani kopie tych dokumentów?
- Mam. Przykładowo Czarnylas - należał do starostwa w Osieku... Albo weźmy tu - Wysoka. Są tu oprócz innych mieszkańców wymienieni moi przodkowie z Wysokiej - Wawrzyniec czyli Laurentus Michna.

Z ciekawości - co posiadał Laurentus? Prześledźmy jego stan majątkowy.
- Jedną dziewkę, 5 koni, 6 wołów, 2 krowy, 2 sztuki bydła młodego, 7 owiec, 3 włóki (1 włóka = 16 ha). W tym spisie są też podane zawody.

Bardzo ciekawy spis. A ile wtedy w Wysokiej było mieszkańców?
- A widzi pan? To wciąga, rozbudza ciekawość. I o to chodzi. Szukając własnych potomków, znajdujemy znacznie szersze informacje, dotyczące miejscowości, w których ci przodkowie mieszkali, daleko wybiegające poza kwestie genealogii... Co do Wysokiej... Wieś miała 60 włók, 120 koni, 9 źrebiąt, 63 woły, 71 bydła młodego.

Mieszkało w niej w tym czasie 24 gburów, czyli gospodarzy. Ilu było mieszkańców? Tu pojawia sie problem. Są wymienieni: gbur, parobek, dziewka, właściciel, jego żona, córki, synowie z podziałem do 12. roku życia i po. Pytanie, czy parobek i dziewka nie są ujęci w jakiejś innej pozycji, na przykład w spisie nazwisk pod gburami - osób bez ziemi. Nie da się tu prosto zsumować.

Ależ to ciekawe! Dokładne dane majątkowe z 1772 roku! Nie dziwię się, że to tak wciąga.
- Dla mnie to jest pasja. Te dane mówią bardzo dużo o organizacji wsi. Otóż wszystkie wsie, w których mieszkali moi przodkowie, były wsiami królewskimi, gdzie gbury byli najbardziej liczącą się grupą społeczną i ekonomiczną. W pewnym sensie mieli swoją ziemię. Owszem, dzierżawili ją, ale była dziedziczona. Na długo przed ogólnym uwłaszczeniem chłopów.

I dzięki takim materiałom rekonstruując drzewo genealogiczne rekonstruuje pani historię.
- Inny przykład. Mój dziadek Ignacy Piłat w Bobowie był wójtem i sołtysem (wójt obwodu Bobowo w latach 1931 - 36 i sołtys wsi w latach 1920 - 1926 i 1934 - ? - nie było już informacji). Pojechałam do Gdańska, by przejrzeć dokumenty dotyczące sołtysowania i wójtowania dziadka. Przejrzałam wszystkie z Bobowa i Wysokiej. Chcąc nie chcąc, kiedy znalazłam już mojego dziadka, rozpisałam wszystkich wójtów i sołtysów.

Więc można powiedzieć, że napisała pani dzieje gminy Bobowo...
- Czy napisałam dzieje Bobowa? Zawsze myślę, że są mądrzejsi ode mnie. I są, choć to ja zaglądałam do dokumentów, do których nikt przede mną nie zaglądał. Do wielu dokumentów. Przykładowo taka "Książka adresowa - 1905 r." (Adresbuch - Stadt und Kreis Pr. Stargard). W niej jest napisane, kto kim był. Dotyczy to tych, którzy mieli adres. Takiego, kto u kogoś mieszkał, nie ma. Z tej książki można się dowiedzieć, że w Bobowie była położna, akuszerka i tak dalej.

Podobna książka wyszła w 1925 roku - "Księga adresowa przemysłu handlu i rzemiosła z 1925 roku". Są w niej opisane zakłady we wszystkich miejscowościach. Przy nazwisku Ignacy Piłat w miejscowości Bobowo napisano: "oberża, nr domu 45, tel. 19" (a ja widziałam tam druty i myślałam że to z głośnika). Mam nawet zdjęcie pokazujące przedstawienie pt. Genowefa, wystawione w sali Ignacego Piłata 6.01.1931 rok.

I pomyśleć, że ja w tej już zniszczonej sali pod koniec lat 80. prowadziłem zajęcia gimnastyczne nic o tym nie wiedząc... Życzę wydania z tych kilku pozycji monografii Bobowa.


5. Honorata Piłat wydała już kilka książek. Sama je napisała i opracowała, sama zrobiła skład, sama wydrukowała. Czas chyba złożyć z tego monografię gminy i wydać w większym nakładzie. Fot. Tadeusz Majewski

Za magazynem Kociewiak - piątkowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Wysłany przez kociewiak opublikowano niedziela, 11 grudzień, 2005 - 13:42

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz