poniedziałek, 5 grudnia 2005

Komandosi świąt

Najważniejszy jest Pikuś. Wyczuwa ich jakimś cudownym zmysłem i szczeka w sposób jedyny dla takich sytuacji. Na tyle czasu przed, że wszystko, co jasne i głośne milknie w ciągu kilku sekund. Przez te kilka sekund domownicy bezszelestnie pracują jak świetnie zgrani komandosi. Jedno dziecko gasi światła, drugie telewizory, komputery i inne przedmioty dźwiękodajne. Kobieta wyłącza co jej - sprzęt warczący, piszczący, a nawet jazgoczący - np. pralkę, sokowirówkę, odkurzacz, buzię. Gospodarz knebluje Pikusia. (Samochód na wszelki wypadek wstawił już za dnia.) Zapada ciemność nad ciemnościami, inaczej ciemności egipskie. Na całej uliczce. Ciemno - tak samo jak u nich - zrobiło się u sąsiadów. Wszyscy teraz gromadzą się od środka pode drzwiami i nasłuchują. Tamci już są. To się wyczuwa. Ciekawe, kto ich nasłał - myśli gospodarz. - I czy mają licencję na... Któryś z tamtych najpierw puka delikatnie jak anioł. To zwiadowca. Potem zapada cisza tak głęboka, że obie strony, przyczajone po obu stronach drzwi, niemalże słyszą swoje oddechy. Po kilku mrożących krew w żyłach minutach parę walnięć i... tamci nie wytrzymują. Oddział odchodzi, głośno trampiąc śnieg i klnąc. Można już złapać głębszy oddech, ale trzeba jeszcze trochę poczekać. Aż Pikuś da znać ogonem, że niebezpieczeństwo minęło całkowicie. Teraz wszystko na powrót odżywa - to co warczy, piszczy, chrzęści, a nawet jazgocze. Na powrót robi się też jasno. Jak to w domu. Do następnego sygnału Pikusia. Gospodarz gapi się w plazmę. Idzie akurat reportaż o wsi góralskiej. Jak to dzieciaki chodzą od domu do domu z szopką. - Ależ oni tam mają piękne obyczaje! - mówi z podziwem.
Tadeusz Majewski

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz