Wie pani, święto to święto - powinno być właśnie odświętnie. A u nas jest jak zawsze. Jak co dzień. Nie znoszę świąt.
Już na wstępie zastrzega: "Żadnych zdjęć, żadnych nazwisk, zmień imiona, nie pisz, gdzie mieszkam". Spotykamy się bez świadków. Każe mi schować dyktafon, sprawdza notatki. Nie jest niemiła, jest przestraszona. Długo nakłaniam ją do rozmowy. Sto razy zapewniam, że pozostanie anonimowa, że pozmieniamy pewne fakty, które mogłyby się z nią w jakiś osobisty sposób kojarzyć. Tak nalega na tę anonimowość, że mam wrażenie, jakby rzeczywiście przestawała być realną jednostką ludzką, a pozostawała jedynie problemem.
Kim jest?
Nie napiszę, gdzie mieszka. Jest skądś-skądś ze starogardzkiego powiatu, z jednej z małych gmin, z bardzo małej wsi. Może to Wasza sąsiadka, a może nie...
Ma trzydzieści siedem lat. Taki wiek, kiedy kobieta, jeśli tylko zechce, może się wydawać "bez wieku". Łatwo pomylić ją z trzydziestolatką. Jej nie można pomylić. A jeśli już, to "w górę". Uroda, która powinna być właśnie w pełni "rozkwitu", jest już tylko śladem. Patrzę i myślę - gdyby tak fryzjer, kosmetyczka, dentysta... Przecież to ładna kobieta. Spogląda, jakby czytała w moich myślach i już wiem, że tego, co ma w oczach, żaden wizażysta ani nie rozświetli, ani nie odmłodzi, ani nie upiększy. - Niech mi pani opowie o sobie. O was. Od początku - proszę. Nie zaczyna od razu. Patrzy w stół, ogrzewa dłonie o kubek z kawą. Zaciska na nim palce.
To ja chciałam bardziej
- Zakochałam się młodo. Bardzo. Miałam 18 lat. Był przystojny, wesoły i tak umiał mówić... Wie pani, o wszystkim. Szybko to jakoś poszło. Po kilku miesiącach byliśmy już "zapisani w urzędzie". Szły zapowiedzi. I wtedy dowiedział się, że ja nie dostanę ani domu po rodzicach, ani kawałka ziemi, ani właściwie nic. Wszystko miało być zapisane na brata.. I wie pani co zrobił? Poszedł do księdza i powiedział, że chce odwołać ślub... Byłam załamana. Wie pani, jaki to wstyd przed całą wsią? Do tego zorientowałam się, że jestem w ciąży. Chciałam, żeby się ze mną ożenił. Kochałam go. Nie pomyślałam wtedy, że to przecież jasne, że on niekoniecznie. Po kilku miesiącach moich nacisków pobraliśmy się w końcu. To ja chciałam bardziej, teraz nie powinnam mieć żalu... Ze ślubu najbardziej pamiętam sandały świętego Michała, który na ołtarzu głównym miał taką pozę, jakby tańczył. Daj mi Boże tak lekko przejść przez życie, jakbym tańczyła, prosiłam, tylko buty daj mi lepsze. Bo ten Michał to prawie bosy.
Ten Michał, święty ze skarszewskiego kościoła, gdzie brała ślub, nadal tkwi na ołtarzu w pozie tancerza. Ale próśb Panny Młodej nie wysłuchał, ani pośrednikiem przed Bogiem nie został.
Miłość, wierność, uczciwość
- Nie, nie pił, ani przed ślubem, ani po. Przez kilka ładnych lat nie pił. Pyta pani, co z przysięgą? Z miłością, wiernością, uczciwością? Miłość była - śmieje się bez cienia radości. - Oj, była. Co rok prorok... A więc byłam żoną, mężatką. Oraz matką. Przeważnie samotną. Tak gdzieś po czwartym dziecku zaczął mi znikać z domu na dobre. No bo dzieci jak to dzieci - hałasowały, płakały, przeszkadzały. Ze mną gadać nigdy nie było o czym, bo mam tylko zawodówkę, a on po maturze. Nie wychodziliśmy nigdzie, bo i czasu nie było, i ja zapuściłam się już wtedy. Chuda byłam, czarna na twarzy, rozczochrana... Nie, nigdy się nie żaliłam, nie sprawdzałam, gdzie chodzi, nie robiłam awantur. Nie wiem, czy mnie zdradza... Więc nie wiem, jak z tą wiernością...
Milknie, nie patrzy na mnie. Chyba wie...
- Kiedy urodziło się piąte, już pił. Właściwie to nie wiem, kiedy zaczął. Po prostu nie wiem, ale to na pewno jakieś 10 lat. Przy szóstym i siódmym, to jak wracałam ze szpitala, pytał, skąd mamy niemowlaka. Poważnie. Właściwie nie pamiętam, jaki jest, kiedy nie pije. Na tych naszych kilku hektarach trochę coś tam robi, ale ani ja, ani dzieci nie widzimy z tego ani złotówki. Sama, więc, widzi pani, jak jest z tą uczciwością.
Taka niezdara jestem
- No, wreszcie się zbuntowałam. Wychodziłam nakaz leczenia i nadzór kuratorski. Pomogły mi panie z Opieki - bo musiałam pójść do Opieki, żeby nakarmić dzieci. Po prostu. To upokarzające, niech mi pani wierzy - te darmowe obiady w szkole, te zasiłki, po które trzeba osobiście. Na początku straszne. Ale z czasem przywykasz. Taki los. A jak głodny dzieciak na ciebie patrzy, pójdziesz wszędzie, nawet pod kościół na żebry. Bo do jakiejś pracy jak miałam pójść? Bez wykształcenia, dzieciaki małe, wiecznie chore, domu trzeba pilnować, bo bez jednego mebelka byśmy zostali... No dobra, miało być o odwyku i kuratorze. Na odwyku był, wrócił, spojrzał na mnie jak na wroga najgorszego i poszedł się napić. Zawsze wiedział, kiedy przyjedzie kurator, bo to łatwo wiedzieć. Pracuje taki osiem godzin, po pracy już nie zajrzy... No to jak przyjeżdżał kurator, on był zawsze trzeźwy. Teraz już nie przyjeżdża. Dozór się skończył. No to nie trzeźwieje nigdy. Normalnie nigdy. Czy bije? Nie... No, może czasami, ale rzadko. A te zęby to mi po dzieciach wypadły, naprawdę. A ta szrama na policzku, to upadłam na sierp, jak cięłam trawę dla gęsi, a ta blizna pod włosami, to jak uderzyłam w futrynę... Naprawdę... Taka niezdara jestem.
Gwiazdora w tym roku nie będzie
- Już nic nie robię. Nic. Nie zmienię tego. Starsze dzieci za chwilę skończą szkołę. Do jakiejś pracy może pójdą, będzie lżej. Najstarsza, taka ładna, może za mąż wyjdzie niedługo. Może lepiej niż ja... Bo to mądra dziewczyna. W ogóle dzieci mam ładne i mądre. Wszyscy tak mówią i aż się dziwią, że takie bystre. Chyba dobrze je wychowuję. On to nawet nie bardzo ich imiona pamięta. Krzywdy im nie robi, bo wiedzą, jak schodzić mu z oczu. Cały system mają opracowany, jak ojca unikać. Ja już zresztą też. Już mi wszystko jedno, tylko byleby ósmego nie było. Bo wtedy to już nie dałabym rady. Teraz te odchowane, to choć od wiosny do jesieni gdzieś dorobię - to grzybami, to na zbiorach u plantatorów. A z takim małym to nie da rady. Chyba z głodu umrzeć albo dzieci do domu dziecka oddać. A tego to już bym nie przeżyła. Bardzo, bardzo je kocham... Najgorzej to jest w święta. Wie pani, święto to święto - powinno być właśnie odświętnie. A u nas jest jak zawsze. Jak co dzień. Nie znoszę świąt. I moje dzieci też nie. Pewnie ode mnie się nauczyły. Stawiamy tę choinkę, stroją ją papierkami, jabłuszkami. I ona jest taka brzydka, bez paczek, bez światełek... I co roku mówię im, że gwiazdora nie będzie. Starsze już zresztą nie pytają...
Kochać to ona umie
Kawa wystygła. Dłonie już nie obejmują kubka. Przestał być ciepły. Przypomina mi się, że taki gest - ogrzewania dłoni o naczynie z gorącym płynem - nazywa się gestem nędzarza.
I myślę - dlaczego ona sądzi, że na to wszystko zasłużyła? Dlatego, że kochała bardziej? Kochać to ona umie, jestem pewna. Bo kiedy mówiła o miłości do dzieci, w oczach pojawiło się to, o czym myślałam, że nigdy się w nich nie pojawia - takie światło, bardzo piękne.
Uśmiecha się. - Tak sobie pomyślałam, że gdyby pani zapytała mnie o zawód, to powinnam powiedzieć "matka... całkiem samotna."
Mieczysława Krzywińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz