Bobowo. Nie ma sprawiedliwości, nawet w tzw. aparatach sprawiedliwości
Bez znamion czynu zabronionego…
Kiedy kontaktuje się ze mną, aby poprosić o rozmowę, wyjaśnia, że chce opowiedzieć o swoim nieudanym małżeństwie, o tym, jak mąż, ciągle jeszcze mąż - bo rozwód przeciąga się - znęcał się nad nią i dziećmi. Kiedy czeka na mnie przed swoim domem w czarnym sweterku i dżinsach, wydaje mi się strasznie młoda. Myślę sobie - mądra kobieta, nie pozwoliła na to znęcanie się zbyt długo. Ale już po chwili dziwię się bardzo, bo od momentu kiedy, wyszła za mąż, minie wkrótce 20 lat… Jest matką dwóch córek w wieku 19 i 17 lat. A potrzebowała osiemnastu, żeby w końcu poprosić o interwencję instytucje, które, jak sadziła, pomogą jej. Krystyna Ratajczak z Bobowa kiedy wreszcie zdecydowała się zwrócić o pomoc i o sprawiedliwość, zawiodła się.
Takie sobie historyjki…
Nie można doszukać się chronologii w tych urwanych zdaniach, które wyrzuca z siebie tłumiąc płacz. Stara się mówić bez emocji, ale jak zdystansować się do własnego życia?
- Zaczęło się tuż po ślubie. W 1990 roku, kiedy urodziłam pierwszą córkę, doszło do tego, że musiałam uciec z domu. Byłam u mamy. Przyjechał, nawet nie sam, z kolegą, przepraszał, obiecywał. Uwierzyłam…
- Pojechaliśmy na komunię do Niemiec, do mojej siostry. Tam bił mnie pasem. Tak mocno, że gdyby nie reakcja rodziny, pewnie by zabił…
- Kiedy byłam drugi raz w ciąży, wygonił mnie z domu. Bo zapomniałam zakupów u mamy. Wracałam pieszo po te zakupy z Nowej Cerkwi do Pączewa…
- Kazał mi wciągnąć tylny most samochodu pod wiatę. Kiedy tego nie zrobiłam, rzucił we mnie słoikiem z farbą. Brat chciał mi pomóc wciągać ten most, ale on mu nie pozwolił…
- Jechaliśmy maluchem i zerwał się pasek. Pasek chyba, bo zastąpiliśmy go moimi rajstopami. Po przyjeździe do domu zbił mnie. Za to, że nie dbam o tego gruchota. Były ślady. Kazał mi mówić, że uderzyłam o szafkę…
- Jechaliśmy samochodem. Nie pamiętam już za co, ale złapał mnie za głowę i walił tą moją głową w kierownicę. Wtedy postanowiłam popełnić samobójstwo. Przycisnęłam gaz, jechałam jak szalona, na oślep. Opamiętanie przyszło jednak szybko. Przecież mam dzieci…
- Dzieci nie wiedzą, co to ojcowska czułość. Rzadko zwracał się do córek po imieniu. Częściej to było "ty głąbie kapuściany". Widziały wszystko, co działo się z nami. Same też nie były pozostawione w spokoju. Pamiętam, jak kiedyś wychodziliśmy do znajomych. Córki zostały w domu, miały podkładać do pieca. Zasnęły, jak to dzieci. Wróciliśmy o pierwszej w nocy. W domu było zimno. Poszedł, zerwał z dziewczynek kołdrę, zbił je, kazał wstać i rozpalały w tym piecu w środku nocy. Chciałam je obronić, prosiłam, że ja napalę. Powiedział, żebym zeszła mu z oczu, bo mnie zabije. Wiedziałam, że nie żartuje…
- Nie chciałam już nigdzie z nim wychodzić ani zapraszać gości. Wśród ludzi był duszą towarzystwa. A ja wiedziałam, że pije i się nakręca i że kiedy zostaniemy sami, zapłacę za cokolwiek. Nigdy właściwie nie wiedziałam za co…
- Kiedy miał pieniądze, kiedy wszystko układało się po jego myśli, był w porządku. Ale wystarczył najmniejszy problem, a zmieniał się w potwora. Czasami nie miałam pojęcia, czy to prawdziwy problem, czy sam go sobie poszukał…
"Chciałabym, żeby inne kobiety, które być może przeżywają to, co ja przeżyłam, przeczytały to i żeby zrozumiały jedno - nie warto milczeć…" Dziś pani Krystyna ma wsparcie bliskiego człowieka i względny spokój. Po 20 latach życia w piekle.
Komu miałam powiedzieć?
Opowieści o wieloletniej gehennie i o wieloletnim milczeniu.
- Dlaczego tak długo milczałam? Dlaczego tak późno odeszłam? A komu ja miałam o tym mówić? Kto naprawdę udzieliłby mi pomocy? Ale tak naprawdę?
Krystyna dziś nie jest już sama. To nie dziwi. Tak piękne kobiety nie pozostają długo same. I to dobrze, że nie odrzuciła nowej miłości, że się jej nie przestraszyła. Pan Paweł przytula ją, uspokaja.
- Wie pani co? Wśród ludzi jest straszna znieczulica. Przecież ona żyła między ludźmi. To co - nie widzieli, że jest krzywdzona, nieszczęśliwa? Wsparł ja ktoś? Samo współczucie to za mało. Ona potrzebowała pomocy. Ja, zanim jeszcze się w niej zakochałem, zanim zrozumieliśmy, że będziemy razem, już wiedziałem, że jest nieszczęśliwa. A nikt poza tym nie wiedział?
- To był mój błąd, że się nie skarżyłam, że po każdej awanturze nie wzywałam policji. Gdybym miała zaświadczenia z niebieskiej linii i plik policyjnych raportów, to pewnie dziś orzeczenie prokuratury byłoby inne. A ja zgłosiłam fakt znęcania się tylko raz… Pokonałam strach. Bo zawsze mi groził, że jeśli to zrobię, to…
Kropla przelała czarę…
To było Boże Narodzenie 2007. Przyjechał ze Szwecji, gdzie pracuje od 8 lat. Na święta, a jakże… Zrobił karczemną awanturę, dzieciom powyrzucał wszystko z szaf, kazał im się rozebrać i oddać mu wszystko, łącznie z bielizną. Bo to wszystko za jego pieniądze. Zawsze wszystko za jego pieniądze, chociaż ja cały czas pracowałam zawodowo. Wygonił mnie z domu. Nocowałam u teściowej. Za to, że udzieliła mi schronienia, wyzwał ją tak wulgarnie. Własną matkę… Boże, jak było mi przykro. Cóż, matka to jednak matka. Zaprzecza teraz wszystkiemu. I tak to trwa od zeszłego roku - 1 kwietnia będzie czwarta sprawa rozwodowa. Żeby poszło to szybciej, odstąpiłam jako powódka od orzekania o winie. Ale założyłam mężowi sprawę o znęcanie się nad rodziną. Nie po to, żeby szukać zemsty, po to, żeby poniósł wreszcie odpowiedzialność za swoje czyny. Wybaczyłam mu już wszystko, ale wiem, że nigdy nie zapomnę… Tymczasem postanowienie, jakie otrzymałam z prokuratury w Tczewie, zachwiało moją wiarą w jakąkolwiek sprawiedliwość.
Jedno zdarzenie nieszkodliwe społecznie…
Śledztwo dotyczące znęcania się Dariusza R. nad żoną Krystyną i dwoma ich córkami dotyczyło właściwie jednego zdarzenia. W jego wyniku Krystyna Ratajczak doznała uszkodzenia ciała w postaci "powierzchownej rany o długości 4 cm po lewej stronie klatki piersiowej części górnej pod obojczykiem. Według biegłego lekarza z/z medycyny sądowej obrażenia te stanowiły naruszenie prawidłowych czynności narządów ciała na okres poniżej 7 dni (…). O uznaniu za "znęcanie się" zachowania sprawiającego ból fizyczny lub cierpienia psychiczne ofiary powinna decydować ocena obiektywna, a nie subiektywne odczucie pokrzywdzonego. Za "znęcanie się" nie można jednak uznać zachowania się sprawcy, które nie powoduje u ofiary poważnego bólu fizycznego lub cierpienia moralnego."
Wszystkie wnoszone przez panią Krystynę do śledztwa argumenty nie zawierają, zdaniem prokuratury, "znamion czynu zabronionego".
Pani Krystyna nie potrafi zrozumieć, że rana długości 4 centymetrów jest według prokuratury całkiem niepoważna… Epitety, jakimi była obrzucana latami, z pewnością powodowały cierpienie moralne tylko w jej subiektywnym odczuciu. No i może tych kilku świadków, którzy zeznali na jej korzyść. I w ogóle poniewieranie słowne i fizyczne nie jest zabronione… Nie potrafię zrozumieć, a niby prawo powinno opierać się na logice.
"W toku postępowania przygotowawczego" - czytamy w dalszej części postanowienia - "nie stwierdzono również, by Krystyna Ratajczak była osobą niedołężną bądź nieporadną i z tej przyczyny niezdolną do samodzielnej egzekucji przysługujących jej praw, a wręcz przeciwnie, o czym świadczy fakt wzywanie interwencji policji". Cóż, i tak źle, i tak niedobrze.
- Niech mi pani powie - pan Paweł pyta, choć wie, że ja tej odpowiedzi nie znam. - Przecież używanie jakiejkolwiek przemocy jest złe. Jest po prostu złe, a oni tu piszą, że brak tu interesu społecznego do wszczęcia ścigania z urzędu… A szkody moralne? Czy dla własnego widzimisię Krysia chodzi do psychologa i ciągle nie może się pozbierać? Czego ci urzędnicy nie rozumieją? Ona została skrzywdzona. Fizycznie też, ale przede wszystkim emocjonalnie. I to właściwie nadal trwa.
- Tak - przytakuje pani Krystyna. - Kiedy jest w Polsce, "składa mi wizyty". Chociaż teraz już się mniej boję. Jest Paweł, czuję się przy nim bezpieczna. Mąż też ma kogoś. Zresztą już od dawna. To nie pierwsza jego przygoda, bo zdradzał mnie często. Teraz o wielu rzeczach się dowiaduję. Może gdybym wiedziała wcześniej, to i wcześniej zakończyłabym to wszystko. Ale nie wiedziałam. A on teraz nasyła mi tu jakichś detektywów czy osoby do śledzenia. Nie wiem, po co, ale często w pobliżu domu zatrzymują się nieznane samochody, stoją godzinami, czasami widzę błyski fleszy. Zgłosiłam to na policję, sprawdzili numery, samochód niekradziony, to i sprawy nie ma. A że ja się trochę boję? No to co? Pytałam, czy nie można zakazać mu zbliżania się do mnie. Cóż…Odpowiedziano mi, że taki zakaz stosuje się bardzo rzadko. Poniekąd to rozumiem. Dom, w którym mieszkam, budowaliśmy razem. Jest naszą współwłasnością. Chociaż ja mam z tym kłopot, bo wszystkie dokumenty ma mąż. Ja nie mogę nawet przeprowadzić formalności związanych z odbiorem technicznym. Myślę, że w razie podziału majątku dom przypadłby mnie i córkom, bo mamy jeszcze jeden dom, w Nowej Cerkwi. Chciałabym tę sprawę załatwić i sprzedać dom. Bo mieszkać tu nie chcę. Czuję się tu obco, źle, jak nie u siebie. Tyle wspomnień, złych…
Nie warto milczeć
Znowu łzy. Mimo wizyt u psychologa, mimo wsparcia bliskiego człowieka, 20 lat upokorzeń i niepewności zrobiły swoje. Ale… według prokuratury nie ma w tym niczego złego, a już na pewno niczego karygodnego.
- Chciałabym, żeby inne kobiety, które być może przeżywają to, co ja przeżyłam, przeczytały to i żeby zrozumiały jedno - nie warto milczeć. Nic nie usprawiedliwia takiego milczenia. Krzywdziciel czuje się bezkarny i właściwie jest bezkarny. Bez względu na to, jak zakończy się moja sprawa, jestem dumna z siebie, bo wreszcie TO ZROBIŁAM! Pani psycholog mówi mi "Idź do przodu" i chociaż czasami wydaje mi się, że stoję w miejscu, to chyba jednak zaczynam normalnie żyć. Poszłam wreszcie do szkoły. Zawsze chciałam i w końcu poszłam. Myślałam, że sobie nie poradzę, bo to i ten rozwód, i ta sprawa o znęcanie, opieka psychologiczna, ale minęło półrocze i jest ok. I zaczynam w siebie wierzyć. Wie pani co? Jest fajnie.
Uśmiechamy się wszyscy. Niby nic takiego. Jedna kobieta, jedna historia. 20 lat życia w piekle. W końcu "jest fajnie". I oby tak już zostało.
Mieczysława Krzywińska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz