środa, 14 stycznia 2009

Pączewska love story

Okruchy wskrzeszonej historii, czyli jeszcze o wojennej pączewskiej love story.

Serce nie zna barier


Wracałam autobusem z pracy. Spotkałam moją koleżankę Beatę. Poinformowałam ją, że w najbliższym numerze Gazety Kociewskiej będzie między innymi króciutko przedstawiona wojenna historyjka miłosna jej cioci oraz że tekst ten spotkał się z zainteresowaniem w redakcji. Ta historia jest bardzo żywa w rodzinie Beaty, urasta do legendy. Trudno o szczegóły, niektóre fakty zatarł czas, ale historia jest piękna. Trochę dzięki opowiadaniu Beaty Filipiak, trochę dzięki relacji pani Marianny Anders - mamy Beaty, bratowej naszej bohaterki Jadwigi, możemy tę love story przedstawić bardziej szczegółowo.


Marianna Anders

Pracowała u Niemca Knoppa

Jadwiga Anders miała dziewięcioro rodzeństwa. W czasie II wojny światowej spotkał ją los podobny do większości pączewiaków. Została skierowana do pomocy w gospodarstwie osiedlonego w Pączewie Gustawa Knoppa - Niemca pochodzącego z Besarabii. Gustaw prowadził w Pączewie zakład stolarski. Pracowało u niego kilku Polaków. Z poprzedniego małżeństwa miał dwóch synów: Emila i Alfreda. Razem z nim mieszkała stara babcia, po prostu z niemiecka Oma. Jadźka gospodarzyła u niego i już wtedy dał się zaobserwować jej patriotyzm lokalny. Kiedy tylko mogła, wynosiła potajemnie z domu swojego pracodawcy miód, smalec i przynosiła do niektórych co biedniejszych pączewskich rodzin. Pomagała jak mogła.


Nikt nie chciał jej pomóc

Serce nie sługa, nie zna również barier. Jadwiga i Gustaw zakochali się w sobie. On poszedł na front, ona została. Pod koniec wojny, gdy na naszym terenie nastała już Polska, z obawy przed linczem Jadźka postanowiła zabrać dzieci Gustawa, babkę i w konie uciekać do Niemiec, za ukochanym. Pomocy nie udzielił jej rezydujący na pączewskiej plebanii Niemiec Schlack. Rodzina Jadźki była zrozpaczona jej decyzją, brat próbował zastraszyć siostrę - daremnie. Jadwiga zapakowała rodzinę Gustawa na wóz i wyjechała. W okolicy Zblewa padły konie. Pomogło wojsko - dało nowe.


Na zachodniej stronie

Tułaczka trwała trzy miesiące. Wiodła przez tereny, gdzie jeszcze toczyły się walki. Niejednokrotnie trafiali na bombardowania. Dosłownie mosty, po których przejeżdżali, były za chwilę burzone. Ledwo przeżyli przeprawę przez Odrę. Most był zniszczony i trzeba było przeprawić się przez rzekę przy pomocy lin. I tak Jadwiga przedarła się do strefy okupowanej przez aliantów zachodnich. Już na niemieckiej stronie szukała miejsca do osiedlenia się. Mieszkający tam ludzie mieli obowiązek przyjąć pod swój dach uciekinierów ze wschodu. Ponieważ Jadwiga nie była sama - była ze starszą babcią i dwójką synów Gustawa - miała wielkie kłopoty ze znalezieniem lokum. Ostatecznie zamieszkała w domku, w którym gospodarzyły dwie siostry.


Znaleźli się po afiszach

Z Gustawem znaleźli się po afiszach wieszanych na słupach. Był to powszechny sposób poszukiwania bliskich - pisało się na tym ogłoszeniu miejsce kolejnego pobytu. W owym domku rozpoczęli nowe życie. Założyli hodowlę pieczarek, pracowali u gospodarza, zwyczajnie dorabiali się. Jadwiga wyszła za Gustawa. Urodziła mu dwóch synów.


Powrót do Pączewa

Po wojnie Jadźka z różnych powodów nie dawała znaków życia. Rodzina szukała jej przez Czerwony Krzyż. Bezskutecznie. Po ponad ćwierć wieku Jadwiga zdecydowała się napisać list. Gdy otrzymała go jej matka, tak jak stała, w korach pobiegła z pól do kościoła i padła na twarz przed ołtarzem podziękować Panu Bogu. 28 lat po zakończeniu wojny Jadźka przyjechała do Pączewa. Pani Marianna mówi: - Pamiętam dokładnie. Klinowski przyleciał, że jakaś pani czeka na dworcu, ale ona nie wie, gdzie jest, bo po tylu latach nie poznała okolicy. Pociąg dziesiąta i coś przychodził. Dziadek jeszcze po nią jechał… Płacz, lament był w domu z radości…


Nigdy nie zapomniała

Jadźka, jak w czasie wojny pączewiakom, tak w czasie kryzysu pomagała całej dziewiątce swojego rodzeństwa. Nigdy nie zapomniała rodziny i znajomych w Polsce. Nie zapomniała też polskiej mowy. Jeszcze w jesieni życia chętnie śpiewała polskie piosenki. Pisała też po polsku piękne wiersze. Bardzo tęskniła za swoją ojczyzną. Gdyby nie to, że synowie ułożyli sobie życie w Niemczech - Günter jest wziętym adwokatem - wróciłaby (jeśliby oczywiście mogła) do Pączewa. Jadźka już nie żyje. Zmarła w 2005 roku. Żyje pamięć o niej, a kolejne pokolenia jej pączewskiej rodziny są jej do dziś wdzięczne.

Barbara Dembek-Bochniak

Na zdjęciu pani Marianna Anders, bratowa Jadwigi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz