niedziela, 4 stycznia 2009

Stormowscy – kociewski ród organistów

Michał organista, wnuk Michała organisty

Z Michałem Stormowskim - od trzech lat organistą w parafii Pączewo rozmawia Barbara Dembek-Bochniak.

- Michał, znasz jakiś dowcip o organistach?






- Spotkanie organistów. Księża mówią, że na pogrzebach można śpiewać pieśni wielkanocne. Jeden z organistów pyta: - Dobrze, ale dlaczego nie możemy śpiewać "Wesoły nam dzień dziś nastał"? - No nie wypada! - A jak teściowa umrze?

- Jesteś Michał organistą, wnukiem Michała organisty, syna Michała. Reprezentujesz kociewski ród.

- Tak. Ród Stormowskich pochodzi z Czarnej Wody. Dziadek Michał urodził się tutaj w 1920 roku. Mieszkał razem z rodzicami w Suminie. Dwa lata przed II wojną światową został organistą w Piecach. Był początkowo samoukiem. W czasie II wojny światowej, w 1943 roku został wcielony do armii niemieckiej. Dokładnie była to 1 Flotylla łamaczy blokad, a więc zmuszony był do służby w Kriegsmarine. Łamacze blokady były to okręty, które zajmowały się głównie sprowadzaniem surowców strategicznych spoza Europy. Dzień po zakończeniu II wojny światowej dziadek samowolnie opuścił jednostkę, czyli po prostu zdezerterował do domu.

- Taki los, przymusowej służby w jednostkach niemieckich, spotkał wielu Kociewiaków. Dziadek wrócił do domu…

- … i trafił do parafii rzymsko-katolickiej św. Barbary w Kokoszkowach koło Starogardu Gdańskiego. Tutaj od 1946 roku był zatrudniony jako uczeń organistowski. W tym czasie jeździł też do Pelplina na specjalne szkolenia. Dokumenty, jakie mam w posiadaniu, wydane przez Kurię Biskupią Chełmińską, potwierdzają, że 24 listopada 1949 roku dziadek Michał został zakwalifikowany przez Biskupią Komisję Egzaminacyjną dla organistów jako organista III klasy. Dziadek grał, a na chórze podczas mszy siadywała moja babcia. Długo nie trwało i dziadek zakochał się w niej. Już w 1947 roku wzięli ślub.

Michał Stormowski senior

- Babcia pewnie puszczała do dziadka oczko - tam na chórze?

- Nie wiem, może dziadek do niej? W Kokoszkowach urodził się mój tata, a ja już w Starogardzie. Dziadek był organistą w Kokoszkowach do 1951 roku. Niestety warunki w zmieniającej się wtedy polskiej rzeczywistości, na jakich dziadek był zatrudniony, nie pozwalały utrzymać całej rodziny. Dziadek nie rozstał się z muzykowaniem. Miał w domu akordeon i grał na nim pięknie aż do końca swojego życia. Dziadek z babcią w dużym stopniu mnie wychowali. W takim muzycznym klimacie dorastałem. Dziadek zmarł w 1980 roku, gdy miałem 10 lat. W ogóle w rodzinie Stormowskich wszyscy pięknie śpiewali. Do dzisiaj co roku spotykamy się w gronie familijnym w okresie Świąt Bożego Narodzenia i wspólnie kolędujemy. Zresztą tradycję kolędowania podtrzymuję w mojej obecnej rodzinie, z żoną i dziećmi. Córka bardzo ładnie śpiewa. W kwietniu będzie próbować swoich sił na egzaminach do szkoły muzycznej. Śpiewa również Ania, moja żona, chociaż teraz tylko w domu. Kiedyś była w pączewskim chórze. O! Podczas ostatnich dożynek parafialnych Ania śpiewała psalm. Melodie do recytatywów dożynkowych to byłe moje własne kompozycje.

- Czy do żony ktoś zwraca się jeszcze per "pani organiścino"?

- Tylko teść i ojciec?

- Kiedy ty, Michał, zacząłeś grać?

- Miałem taki dryg do muzyki i pogrywałem na organach w domu. Z ciekawości poszedłem do szkoły muzycznej, ale wytrzymałem tam tylko dwa tygodnie. Profesor kazał grać tak a nie inaczej, a ja chciałem po swojemu. Koledzy ze szkoły zawodowej grywali na weselach i zabawach. Jeździłem z nimi najpierw towarzysko, stopniowo również grając. Gdy miałem 16-17 lat pojechałem do Jabłowa i tam ksiądz Richter zaczął mnie przyuczać już na organistę. Zresztą ks. Richter, sam świetnie grający na organach, uczył już poprzedniego pączewskiego organistę, ś.p. Józefa Szefera, uczył też obecnego organistę z Czarnego Lasu Piotra Andrearczyka, jego brata Antosia... Miał na plebanii pianino i stopniowo, krok po kroku poznawałem nuty, chociaż grywałem i ze słuchu. Uczyłem się grać i śpiewać w różnych tonacjach. Po lekcjach na pianinie były lekcje na organach już w kościele. Ksiądz Richter był wymagający, ale umiał nauczyć. Do Jabłowa jeździłem pół roku. Na dobre graniem zająłem się po powrocie z wojska.

Michał Stormowski junior

- Czyli trochę losy podobne do dziadka Michała…

- Tak. Z tym, że ja służyłem w niebieskich beretach w Gdańsku Wrzeszczu. W czasie mojego pobytu w wojsku ks. Richter zmarł i tak się skończyła moja przygoda. Organista, który wtedy grał w Jabłowie, dzisiaj gra w kościele w Kokoszkowach. A ja od 11 lat mieszkam w Pączewie. Tutaj, za zgodą ówczesnego księdza proboszcza Jana Rzepusa, grywałem na mszach świętych w intencji osób z rodziny, stąd ksiądz wiedział, że umiem grać. Kiedy organista Szefer leżał w szpitalu ciężko chory, krótko przed jego śmiercią proboszcz zadzwonił do mnie z propozycją grania. I odtąd, a to już trzy lata, grywam w kościele p.w. Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Pączewie. Cały czas ćwiczę w domu. Zresztą nie czuję się tak do końca organistą. Może tak właśnie, jak powiedział wtedy ksiądz Janek: "Michał przyjdziesz zagrać?"… "A pójdę, z chęcią!". I tak gram…

- W ciągu ostatniego roku współpracowałeś z trzema proboszczami. Jak się pracuje w pączewskim kościele?

- Ksiądz Janek był dla mnie jak ojciec. Miał wymagania, był surowy, ale nie było sporów. Dostawałem program i byłem po prostu odpowiedzialny tylko za moją działkę: organy. Z księdzem Martinem, kiedy się "dotarliśmy", też dobrze się współpracowało. Księdza Nowaka pamiętam z parafii św. Wojciecha w Starogardzie, do której należałem przez 27 lat. Ksiądz Martin śpiewał w tej samej tonacji co ksiądz Nowak - w tonacji F. Za to ksiądz Jan Rzepus pięknie, wysoko śpiewał prefacje, w tonacji A. Mało kto teraz śpiewa prefacje (prefacja: "Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne…" - dop. autora). Ksiądz Janek mówił o sobie, że jak był głodny, to umiał głośniej i ładniej śpiewać. Pracę w kościele rozpocząłem od zakupu nowego mikrofonu, bo stary po prostu był zepsuty. Po remoncie organów w 2006 roku gra się na nich świetnie. Sprawne są wszystkie piszczałki - wcześniej grała niespełna połowa.

- Ładnie wychodzą ci preludia, które grasz, gdy ludzie wychodzą z kościoła…

- To najczęściej Mozart, Bach… Preludia w dużej części są improwizowane, gram więc z pamięci, sercem. Generalnie mód w kościele nie ma. Ja jestem zwolennikiem tradycji. Nie chcę grać nowości, bo zanikną stare pieśni. Starsi ludzie trudniej uczą się nowych piosenek. Kiedyś, za księdza Janka, zagrałem nową kolędę "Śpij Dziecino mała, jakaż światłość nad Betlejem". Zaśpiewałem tę kolędę, ale ksiądz powiedział wtedy: "Nie śpiewaj solo. Ludzie mają też śpiewać". Ja jestem organistą - mam grać, zaintonować pieśń, śpiewać powinni ludzie. Żadnych reform nie przeprowadzałbym.

- Organista we wsi to jest ktoś. Spotkałeś się z takim społecznym odbiorem?

- Nie… Chociaż w zeszłym roku, albo po ostatnim pogrzebie słyszałem przychylne opinie. Ja lubię być organistę… Dlaczego? Bo… Organista to jest organista… Trudno na to odpowiedzieć. Kiedyś pierwszy był ksiądz, drugi wójt, potem dyrektor, organista i inni… Ale teraz są inne czasy… Taka śmieszna sytuacja. Numer telefonu do mojego domu jest bardzo podobny do numeru telefonu na plebanię. Zdarza się, że podnoszę słuchawkę i słyszę: "Czy to ksiądz?" - "Nie, organista".

- Być organistą za czasów dziadka Michała a być organistą Michałem teraz to nie jest to samo?

- Nie.. Łatwiej miał dziadek. Mógł być na etacie organisty, Kościół dużo pomagał. Mnie w tej chwili na etat w takiej małej parafii jak Pączewo nikt nie przyjmie, bo parafii na to nie stać. A więc muszę dodatkowo pracować. Dziadek będąc organistą tworzył z księdzem zgrany duet. Czyścił kielich, zapalał świece, pomagał porządkować, otwierał, zamykał kościół, przygotowywał wystrój na uroczystości, wesela, pogrzeby, chodził z księdzem po kolędzie, rozdysponowywał opłatek, czyli pełnił obowiązki współczesnych służb kościelnych. Do moich obowiązków należy już jedynie granie.

- Dałoby się wyżyć z pracy organisty?

- Teraz już nie. To bardziej hobby. Być organistą nie jest łatwo. Ciężko jest połączyć pracę zawodową ze służbą w kościele. To nie jest takie proste, że wyjdzie się z domu i po prostu zagra. Trzeba sobie przygotować co zagrać i zaśpiewać, bo to zależy od stroju księdza. Wszystko wymaga czasu.

- Gdybyś mógł wybierać, wolałbyś pracować w zakładzie, wracać po 8 godzinach do domu i mieć spokój, czy być na etacie organisty?

- Wybrałbym pracę. Być organistą to powołanie. Czasami brakuje czasu dla rodziny, dla dzieci, co szczególnie odczuwam w soboty i niedziele.

- To na koniec, żeby tak smutno nie było, życzę Tobie, Michale, aby nie zdarzyła ci się sytuacja, jak w tym dowcipie, że przeczytasz w kościele ogłoszenie parafialne o planowanej katechezie: ">>Czy wiesz jak jest w piekle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz