poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Plener w Bytoni. Sztukę ludową tworzy się dla satysfakcji

Szkoła w Bytoni jest przyjazna dla artystów. W sierpniu przez 10 dni trwał tu już trzeci plener. Brało w nim udział 25 osób, więcej niż na dotychczasowych dwóch plenerach.



Bytonia to wymarzone miejsce dla takich plenerów. Piękna miejscowość ze starą zabudową, piękne okolice, no i gościnność. Te cykliczne spotkania twórcze wymyślił dyrektor szkoły Tomasz Damaszk, wrażliwy na sztukę, zwłaszcza tę ludową. Oprócz swojego rodzaju nobilitacji szkoły (plenery odbywały się jeszcze w powiecie starogardzkim w szkole w Mirotkach, gmina Skórcz) placówka ma też z tego określone korzyści - po każdym takim twórczy spotkaniu na korytarzach pozostają nowe prace uczestników plenerów.


Najwięcej hafciarek

W tym roku na plener przyjechało najwięcej hafciarek (osiem), drugą liczebnie grupę stanowili malarze. Byli też oczywiście rzeźbiarze, plecionkarze i artystka uprawiająca malarstwo na szkle. Przyjechali między innymi z Redy, Wejherowa, Rumi, Tczewa.

Odwiedziliśmy artystów podczas pleneru.


Trzeba to uwiecznić

W pokoju pachnącym terpentyną i olejami przywitała nas Brygida Śniatecka z Redy. W Bytoni była po raz drugi. Zajmuje się malarstwem: olejami, akwarelą i pastelami. Maluje od 16 lat. Jest samoukiem, zawodowo pracuje w handlu. Należy do kilku stowarzyszeń twórczych, między innymi w Redzie i Wejherowie. Bytonia była jej szóstym plenerem w tym roku! Do tej uroczej miejscowości w gminie Zblewo ma zamiar przyjeżdżać co roku, tak jej się tu podoba. Widzi tu niezwykłe klimaty, związane ze starym budownictwem, niezmienionymi jeszcze uliczkami, z otaczającą Bytonię piękną okolicą. Drewniane chałupki ją fascynują - "trzeba jest uwiecznić, bo już wkrótce ich nie będzie. Wszystko, co się rozsypuje, jest piękne w malarstwie". Podczas pleneru malarka namalowała 7 obrazów olejnych. Od razu odgadliśmy, jakie przedstawiają miejsca - kościół w Dunajkach, most na Wdzie, znane zakole Wdy. Zaskoczył nas otwarty na stole laptop ze zdjęciami. Więc tak to się dzisiaj maluje? Zdjęcie aparatem cyfrowym, a potem przenoszenie na płótno? Nie - zaprzeczyła artystka. - W tym przypadku tak trzeba było zrobić, bo to są zdjęcia ze spływu Wdą, "a rzeki nie sposób namalować: łódź płynie i obraz ucieka. Niemożliwe uchwycić te zmieniające się refleksy, światło, zmieniający się pejzaż bez pomocy aparatu"... Co dają takie plenery? Przede wszystkim bardzo dużo satysfakcji, że tworzy się nie samemu, a w grupie. Dzięki temu można sporo się nauczyć. Są twórcze dyskusje na temat warsztatu i w ogóle na temat sztuki.



Kociewskie a kaszubskie malarstwo na szkle

Swoją wiedzą zaskoczyła nas Alicja Serkowska z Kartuz. Też była na plenerze w Bytoni po raz drugi i bardzo jej się tu podobało. Zajmuje się malarstwem na szkle. Takich osób, które uprawiają tę dziedzinę sztuki, jest na Kociewiu i Kaszubach bardzo mało. Ona uprawia malarstwo kaszubskie, co zrozumiałe biorąc pod uwagę, skąd pochodzi. Ale to malarstwo kaszubskie jest bardzo podobne do kociewskiego. W obu przypadkach całe założenie jest takie samo - przede wszystkim to malarstwo sakralne. W centrum obrazu znajduje się postać alo Matki Bożej, albo Chrystusa na krzyżu, albo jakiegoś świętego, otoczona kompozycja kwiatową. Na Kaszubach jest więcej kwiatów i w ogóle barw czerwonych, żółtych, brązowych, na Kociewiu na przykład są niebieskie, czego u sąsiadów się nie używa. Tło obrazu jest zawsze jasne. Obrazy na szkle były przedmiotem kultu, a także zabezpieczały domostwo przez na przykład pożarem (zależy od świętego). Ilość obrazów w domu świadczyła o zamożności rodziny. Rozkwit tego rodzaju malarstwa datuje się na Kaszubach od 1860 roku. W obrazy zaopatrywano się albo w obwoźnych kramach, albo - jeżeli ktoś w domu miał zdolności - malowano je samemu. Zawieszano je przy suficie, najlepiej naprzeciw drzwi. Kiedy się je otwierało, wpadało światło i barwy obrazów momentalnie nabierały życia. Pani Alicja opowiadała nam to wszystko malując, swobodnie, zdradzając wielką wiedzą na temat tego, co robi. Okazało się, że dowiedziała się o tym u doktora Aleksandra Błachowskiego - etnografa z Torunia, wielkiego znawcy sztuki ludowej. Przy okazji - czy w tym świecie, gdzie niemal wszystko produkują maszyny, jest jeszcze jakiś popyt na tego rodzaju sztukę? Okazuje się, że jeszcze jest, ale na formy mniejsze - na kiermaszach "idą" na przykład aniołki.


Haft - maki, osty, kłosy

Hafciarki jak rok temu (też byliśmy) siedziały przy dużym stole, rozmawiając, ale przede wszystkim pracując. Ich palce wyczarowywały na płótnie piękne kwiaty. Tu i tam wisiały już gotowe prace, ale raczej do pokazania, przywiezione z domu. Ujęły nas swym pięknem prace Bogumiły Błażejewskiej z Tucholi, która - "ponieważ była na plenerze na Kociewiu, haftowała motywy kociewskie - maki, osty i kłosy". Zaprezentowała bliżej śliczną chustę, jaką przywiozła, żeby zademonstrować, co się tam u nich robi. Pracuje się nad nią około miesiąca po 5 - 6 godzin dziennie. Cena? Hmm... chwila konsternacji 350 złotych. Sztuka ludowa jest niestety - mówiąc dzisiejszym językiem - niedochodowa. Tworzy się dla satysfakcji i żeby przedłużyć jej istnienie. Tu zaskakująca informacja. W niewielkiej, kilkunastotysięcznej ("ale są aż cztery kościoły") Tucholi istnieją trzy zespoły hafciarek. W sumie haftuje z dziewięćdziesiąt osób!


Po wyjściu ze szkoły natknęliśmy się jeszcze na kilku twórców - plecionkarkę, rzeźbiarkę, no i oczywiście na rzeźbiarza Jana Kamińskiego z Barłożna. Ten to żadnemu plenerowi nie odpuści. I na takim plenerze jest wszędzie. Aż dziw, że tak odwiedzając różne stanowiska pracy, miejsca, zaglądając tu i tam, tyle pozostawia po sobie prac, ostatnio - uroczych kapliczek przydrożnych.

Tekst o foto: Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz