piątek, 4 lipca 2014

Czy można pisać o historii Bobowa pomijając Franza Regenbrechta?


Na rynku wydawniczym jest coraz więcej książek o miastach, miasteczkach i wsiach naszego powiatu. Niektóre mają charakter monografii, inne albumów ze starymi zdjęciami. Do wydania albumu przygotowuje się Zblewo, gotowe opracowanie ma gmina Smętowo. Nie mają jakichś szczególnych materiałów historycznych gminy Czarna Woda, Kaliska i Osieczna. Do ubiegłego tygodnia wydawało mi się, że nie ma i Bobowo.

Wieś tę znam z reporterskich objazdów i wcześniejszej pracy w tutejszej szkole. Za każdym razem, szukając materiałów sprzed wojny, trafiałem na mur milczenia - zupełnie jakby to przedwojenne Bobowo zamieszkiwali ludzie, którzy pewnego dnia skrzyknęli się i jak jeden mąż opuścili tę miejscowość na zawsze. Owo wrażenie prysło jak bańka mydlana, gdy w sobotę na stole pojawiały się kolejne albumy, a pani Irena Rybicka odczytywała przez lupę drobne literki na szyldach domów uwiecznionych na fotografkach. To są albumy z XIX i początku XX wieku - mówiła. - A to zdjęcie uczniów tutejszej szkoły 100 lat temu... No właśnie, teraz przecież będzie 100-lecie szkoły...


Pomnik Franza Regenbrechta

(tytuł reportażu w "Dzienniku Bałtyckim" i w "Przeplotni" - recenzje)



Irena Rybicka przegląda stare zdjęcia i opowiada o swojej rodzinie. Fot. Marek Grania


Albumy pochodzą z XIX i XX wieku - mówiła pani Rybicka. I była zdumiona, że my jesteśmy zdumieni. Myślała, że każdy ma w swoim domu takie zbiory.

Mówiła o tym z rozbrajającym uśmiechem. A my przez 16 lat poszukiwań starych zdjęć, dokumentów i opowieści z takimi dokumentami jeszcze żeśmy się nie zetknęli. I to zarówno pod względem ilościowym, jak i - powiedzmy - czasowym.

Na stole leżały nie tylko albumy i zdjęcia luzem. Córka pani Ireny, Lidia, co i raz donosiła jakieś pożółkłe papierzyska, które nabożnie braliśmy w palce. I tak na stole znalazły się między innymi: lista obecności dzieci w szkole z lutego 1914 roku, polisa ubezpieczeniowa na gospodarstwo dziadków pani Rybickiej z roku 1877 roku, ważna do 1883 roku, i fragmenty kroniki, którą codziennie pisał dziadek pani Ireny, Franz Regenbrecht.

Powoli z tej masy zdjęć, dokumentów i opowieści zaczęła się wyłaniać potężna postać Franza Regenbrechta - w Bobowie nie tyle zapomniana, ile w ogóle nieznana, a która, co pojmowaliśmy po każdym kolejnym kwadransie opowiadania, powinna mieć tu we wsi pomnik.

Inna sprawa, że Franz choćby przez te zdjęcia i dokumenty sobie już pomnik wystawił.



1904 r. Rodzina Regensbrechta. Trzeci z lewej stoi Franz, drugi z lewej - Stanisław, syn Franza, a ojciec pani Ireny. Repr. Marek Grania.


"Ja być pisarek"

Franz Regenbrecht (w tłumaczeniu Łamany Deszcz - zupełnie jakby to było jakieś "nazwisko" indiańskie) urodził się 15 marca 1851 roku w Czatkowach koło Tczewa. W samym Tczewie przez krótki czas pracował w biurze jako pisarz (sekretarz?). "Jak ja być kawaler, to ja być pisarek Tczew" - kilkanaście lat później wypowie być może pierwsze zdanie łamaną polszczyzną Franz.


Wżenił się do Biedkównej

W wieku 24 lat, a więc w 1875 roku, Franz przeprowadził się do Bobowa, wżenił się do Biedkównej - opowiadała pani Irena.

I tu pokazano nam drzewo genealogiczne Biedków, opracowane przez Honoratę Piłat, a sięgające końcówkami dat XVIII wieku.

W połowie XIX wieku w rodzinie Biedków były trzy siostry - Franciszka wyszła za mąż właśnie za Franza Regenbrechta, druga wyszła za mąż za Lewickiego, trzecia za Błeńskiego.

Znane w Bobowie nazwiska.

Franciszka Biedkówna, po ślubie Regenbrecht, urodziła Franzowi córeczkę. Potem, kiedy była drugi raz w ciąży, przez poślizgniecie - o czym opowiadały pani Irenie babcie i mama - musiała zacząć rodzić bliźniaki prędzej. Przez to zmarła i ona, i dzieci - dwóch chłopców. W trumnie leżeli na jej obu rękach. Nazwano ich Bernard i Staś.


Marianna z domu Krajnik

Franz Regenbrecht był wdowcem dwa lata, od 1880 roku. W 1882 roku ożenił się po raz drugi. Przez te dwa lata dziecko wychowywała niejaka Wontkowa. Poszukiwała też Franzowi godnej żony. Znalazła w rodzinie Krajników, mających w Kulicach Tczewskich 300 mórg ziemi, czyli około 75 hektarów.

Marianna z domu Krajnik spodobała się Franzowi i na pewno odwrotnie. Bo też dziadek Franz - mówiła pani Irena, uważnie oglądając zdjęcie z 1904 roku - był najprzystojniejszym mężczyzną w Bobowie.

Marianna urodziła Franzowi czworo dzieci - Feliksa, Stanisława (tatę pani Ireny), Pelagię i Walerię, która w wieku 12 lat zmarła.



Tak wyglądał dom Franza Regenbrechta przed I wojna światową. Repr. Marek Grania.


Wśród zdjęć wyszukujemy architekturę. I jest - dom krawca, widoczny z okien pokoju, w którym rozmawialiśmy. Repr. Marek Grania.


Cztery urzędy w jednej osobie

Pani Irena powoli przewracała grube kary pierwszego albumu. Z głęboko wyciętych w tekturze budek spoglądały na nas jakby na coś czekające twarze z końca XIX wieku i z początku XX. Oglądając taki zbiór możesz się zastanowić, jaki głębszy, metafizyczny sens mają rodzinne albumy.

Myślałam, że wszyscy mają w domu takie zdjęcia - mówiła pani Irena nie zdając sobie sprawy, że przecież nie każdy miał potrzebę uwieczniania mijającego czasu, mijających chwil, mijających nas ludzi, a przede wszystkim nie każdy miał pieniądze, żeby dojechać do fotografa w Pr. Stargard i opłacić fotografa.

Franz Regenbrecht musiał być bardzo bogaty. Czego on tu szukał, ten najprzystojniejszy mężczyzna we wsi, pisarz z Tczewa? Co tu robił?

Gospodarstwo mieli duże - opowiadała pani Irena - bo były tu trzy klepiska, trzy wjazdy na dziedziniec gospodarstwa, była kujnica dla krów i koni, które gnali na pole, był też - o czym pani Irenie opowiadały babki, wiatrak na wzgórzu na początku XIX wieku. Ale, zdaje się, nie z tej chudoby żył Franz.

Jak się wżenił w rodzinę w Bobowie - ciągnęłą pani Irena - od razu otrzymał od Niemców cztery urzędy - udzielał ślubów, rządził szkolną kasą, był sołtysem oraz wydawał przepustki żołnierzom.

Inaczej mówiąc, jednoosobowo prowadził urząd stanu cywilnego, wydział oświaty (chodził po domach i wlepiał kary pieniężne tym, którzy nie dali dziecka do szkoły!), pełnił funkcję sołtysa (stąd spisywał m.in. kronikę wsi) i prowadził biuro meldunkowe. Jego pozycja była tak potężna, że - jak opowiadały pani Irenie babki i mama - każdy żołnierz, kiedy do niego wchodził, musiał mu zasalutować. Jeżeli tego nie uczynił, Franz kazał mu wyjść i wejść jeszcze raz ale juŻ odpowiednio.




A to najprawdopodobniej zdjęcie uczniów bobowskiej szkoły z 1905 roku. Repr. Marek Grania.


W domu język polski

Pani Irena nieraz się dziwiła, dlaczego jej dziadek Regenbrecht wziął sobie za żonę Polkę. On rozumiał tylko po niemiecku, a ona mówiła tylko po polsku.

Oczywiście z biegiem czasu musiało dojść do jakiegoś językowego porozumienia. I w końcu doszło. W ich domu zapewne od chwili zawarcia tego porozumienia mówiło się już tylko po polsku. To prawdopodobnie na początku tego okresu padło cytowane wyżej zdanie wypowiedziane przez Franza: "Jak ja być kawaler, to ja być pisarek Tczew".

Po odzyskaniu niepodległości Franz nie mógł się odnaleźć w Polsce. Ale dalej pisał kronikę Bobowa. Zachowały się kartki, podobnie jak spisy uczniów bobowskiej szkoły. Nazwiska w zdecydowanej większości polskie i bardzo dobrze dzisiaj znane.


Fragment listy obecności dzieci w szkole z 1914 roku, sporządzonej przez Franza Regenbrechta. Repr. Marek Grania

Stanisław - syn Franza

Stanisław, syn Franza, a ojciec pani Ireny, w 1914 roku ożenił się z Anastazją Bielińską z Wielbrandowa, córką Mateusza Bielińskiego, gospodarującego na 120 morgach. To był jeden z nielicznych przypadków, kiedy do domu Franza sprowadzono kobietę. Na ogół to tutaj przeważnie się wżeniali - kilka razy podkreślała pani Irena.


Węgiermuca za młodości pani Ireny

Pani Irena urodziła się 1921 roku, a więc dorastała w Bobowie w okresie międzywojennym. Świat wtedy był dla niej piękny. Pamięta tamtych międzywojennych ludzi, ich twarze. Pamięta w szczegółach wieś i rzeczkę Węgiermucę, która obecnie przepływa niczym martwy węgorz przez Bobowo, nie marząc już o jakiejkolwiek kategorii wód. To dzisiaj ściek.

Przed wojną co roku w czerwcu, w okresie całkowitego przekwitania pozostałości z roku ubiegłego, zawsze odbywało się obowiązkowe czyszczenie rzeczki. Nie mogły rosnąć przy niej żadne krzaki. Przez to czyszczenie Węgiermuca miała dobry odpływ, ale nie o odpływ tylko chodziło. Ta woda - dzisiaj przyjmiemy to z niedowierzaniem - nadawała się do picia i schodziło się po nią z wiadrami. Nie brakowało ryb i raków. Zapewne już nie wróci do takiego stanu - powątpiewała pani Irena.


Konrad jak Franz

W 1948 r. pani Irena wyszła za mąż za Konrada Rybickiego, z którym chodziła do szkoły, mieszkańca Bobowa.

Konrad przed wojną uczył się na kołodzieja. W ogóle co w rękę wziął, to umiał zrobić. Identycznie jak dziadek pani Ireny, Franz Regenbrecht. Po wojnie dom Regenberchta, który się spalił, odbudowywał po jednym pokoju, według swojego projektu. I postawił zgrabny, który dzisiaj, po wstawieniu okien, wygląda całkiem ładnie.

Ale wyprzedziliśmy czas. Jeszcze przecież okupacja, czasy powojenne...


Chodzili po nocach

Zawsze o drugiej w nocy raz, dwa razy w tygodniu w Niemcy chodzili po domach i trzeba było "aufsztejen" (wstawać). Zabierali na wojnę.

Bobowiacy musieli przymusowo podpisywać listę.

Zabrali też Konrada, jej przyszłego męża. Przećwiczyli go w Niemczech, potem wysłali do Francji, następnie znalazł się we Włoszech, ale już po drugiej stronie. Po wojnie we Włoszech wyuczył się na kierowcę i jeździł po Rzymie jak po Starogardzie. Wyuczył się też jako mechanik samochodowy. Z Francji i Włoch pisał do Ireny listy. Kiedy ostatnim transportem wrócił z kolegą do Polski, mylił mu się język polski z włoskim. A kolega przywiózł z sobą do Bobowa żonę, Włoszkę.


Stary dom - ślady

Po powrocie, ślubie Konrad Rybicki wziął się za dom. Poprzedni - drewniany, podmurowany i pokryty dachówką przez Franza (kiedy jego syn Stanisław miał 8 lat) - po wojnie by się rozleciał. Konrad rozbierał go i na belce odkrył napis - 1845 rok. W tym roku zapewne ten stary dom pobudowano.


Do tego trzeba wrócić

Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Na temat wiatraka, młyna, który się spalił, a należał do wujka pani Lidii - Kaszubowskiego, o banku, też należącym do Kaszubowskich, o calusieńkim Bobowie. I umówiliśmy się na następną rozmowę, bo to są niezwykłe informacje i dokumenty. Z samych tych materiałów Bobowo może mieć monografię, jakiej nie ma żadna gmina.

A ja z uwagą i wzruszeniem przeglądałem listę uczniów z 1914 roku. Przypomniały mi się lata, kiedy uczyłem w tutejszej szkole. Zupełnie jakbym otwierał dziennik i sprawdzał obecność tych samych ludzi.

Tadeusz Majewski

Materiał zamieszczony w czerwcu 2006 r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz