niedziela, 13 lipca 2014

"Dwanaście stacji Kasparusa" ...dobry Bóg dał mu pamięć szczegółu

Stanisław Kaźmierczak (83 l.) mieszka w Pączewie (gm. Skórcz) przy słynnym zakręcie. To tu samochody wpadały do ogródka, a jeden wpadł do domu. Tym razem jednak piszemy o innych zakrętach; można rzec - o zakrętach historii. Stanisław jako jeden z nielicznych, a może jako ostatni pamięta zdarzenia, jakie miały miejsce przed wojną, w czasie okupacji i tuż po wojnie w tym niezwykłym zakątku Borów Tucholskich.















Dwanaście stacji Kasparusa

I
Feliks Kaźmierczak przyjechał na Pomorze w 1918 r. z majątku Żbiki w powiecie Jarocińskim kłaść dreny. Tu, może na wiejskiej zabawie, zapoznał Mariannę Redzyńską, przyszłą żonę. Zamieszkali w Kasparusie. Mieli czterech chłopców i dwie dziewczyny.
Stanisław Kaźmierczak urodził się w domu w Kasparsusie 31.01.1923 r. Odbierała go akuszerka Szpirewska z Wdy. Stanisław pamięta wszystko detalicznie od czterech lat, od pierwszej gwiazdki, kiedy na plebanii otrzymał pierwszy prezent. Stało się tak, jakby ta gwiazdka dała mu dar zapamiętania życia od tego właśnie momentu. Pamięta, jak nosił z matką do plebanii obiad, gdzie układano klepisko z gliny, jak przywożono cegłę ze Śliwic i drewno do budowy kościoła, pamięta całą wieś pracującą przy wznoszeniu leśnej świątyni. Jak oglądany wczoraj film utkwiły mu w pamięci sceny z zakładania krzyża na wieży. Wieczór, stał pod kościołem, patrzy zafascynowany - oto krzyż idący w niebo.
Feliks Kaźmierczak, żeby wyżywić rodzinę, budował Gdynię, konkretnie ryżownię na Grabówku i potem szkołę morską. Raz wracał ze szwagrami z Gdyni do Kasparusa pieszo dwa dni, omijając Kościerzynę. Szkoda im było pieniędzy na pociąg, który kosztował z Gdyni do Skórcza 5 zł. Stanisław opisał wspomnienia ojca, wysłał pocztą do gazety i ma żal - nawet nie odpisali.

II
Do szkoły Stanisław też chodził w Kasparusie - do okazałego budynku z czerwonej cegły stojącego przy kasparuskich rozstajach dróg. W szkole, w całej wsi i na Pomorzu żywo wówczas wspominano sztrejk dziadków pana Stanisława, jego cioć i matki. Wymieniano z pamięci 28 prowodyrów, wśród których istotną rolę odegrał jego dziadek od strony matki. Istotną właściwie przez przypadek, bo podczas strajku był tłumaczem między jedną a drugą stroną. Że rzucał się jako tłumacz w oczy, dostał od Niemców największą karę.
W tym roku mija 100 lat od tamtych wydarzeń, więc warto skreślić o tym kilka słów. Było to tak...
Dwudziestu ośmiu rodziców poszło bronić dziewczynki bite przez Niemców za to, że weszły do klasy i nie chciały powiedzieć po niemiecku: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Bili nauczyciele Niemcy z dyrektorem Szrederem na czele. Rodzice wtargnęli, by je bronić. Dziadek Kaźmierczaka poszedł, bo miał w szkole swoje dzieci. Potem te 28 osób powieźli do Starogardu. Babcia Stanisława, Rozalia Redzyńska, musiała sprzedać dwie krowy, żeby zapłacić karę za dziadka, ale i to nie wystarczyło - siedział dalej.
Największą karę dostał jednak cały Kaparus, wtenczas Kasperhausen. Szosę, która miała iść z Kasparusa do Śliwic Niemcy poprowadzili nieco dalej - z Łubów, na wysokości Błędna. I ta zemsta Niemców trwa przez wiek do dzisiaj - szosy nadal nie ma, asfalt - jak mówią - zwija się w Kasparusie.

III
Gdy wybuchła wojna, Stanisław miał 15 lat. Rok później został wywieziony na przymusowe prace do Nowego Stawu. Ale wprzódzi pracował ze starszym bratem Franciszkiem u Niemca Duraua przy tartaku wodnym i maszynie parowej w Szladze koło Kasparusa. Dziś po tym sporym przedsiębiorstwie pozostał piękny drewniany dom, rozwalony beton po tamie i cmentarz rodziny Durau na wzgórzu. Właściciel przyjaźnił się z Polakami, między innymi z ks. Marianem Felchnerowskim, który przyszedł do Kasparusa z Wielkich Polaszek. W 1939 r. Durau z nadleśniczym, też Niemcem, pojechał do Forstera w Gdańsku, by bronić ks. Felchnerowskiego. Ten rzekł im mniej więcej tak: "Wyście są jak Polacy". Ksiądz Felchnerowski został zamordowany. Wraz z nim zabili też księdza dziekana Karpińskiego z Osieka, dobrego człowieka. Dziekan przyjeżdżał do szkoły w Kasparsie, gdzie religię prowadził nauczyciel, na wizytacje. Wyglądało to tak. Wprzódzi szedł nauczyciel, pytał wyrywkowo "Ojcze nasz" i "Wierzę w Boga", a dziekan pytał ekstra dodatkowo.




Stanisław Kaźmierczak ciągnie sagę o Kasparusie. Fot. Tadeusz Majewski

IV
Gdy do Kasparusa wkroczyli Niemcy, nakazali uczyć religii po niemiecku. Ksiądz Felchnerowski wytrzymał trzy dni: der, di, das. Czwartego dnia w sali Prabuckich zaśpiewał na głos "Jeszcze Polska nie zginęła". I ktoś go podkablował. Obaj księża leżą za skrzyżowaniem pod Skórczem... Kto podkablował? Wieś mówiła o przechrzcie Borborze, synu kasparuskiego grabarza Barbarczyka, którego Stanisław pamięta od tej pierwszej gwiazdki, kiedy to dobry Bóg dał mu pamięć szczegółu. Grabarz, przebrany za Mikołaja, rozdawał na plebanii prezenty ubogim dzieciom. Staś dostał wtedy marynarskie ubranko. Syn Barbarczyka pracował jako policjant w Chojnicach. Zaraz po wybuchu wojny uciekł z Chojnic i skrył się u rodziny w Kasparusie. We wsi mówiono, że musiał komuś zrobić tam krzywdę, jeżeli uciekł. Po wejściu Niemców dał się przechrzścić na Borbora.

V
I to był pierwszy grób - księża. Teraz drugi... Przy drodze z Kasparusa na Osieczną mieszkał Niemiec Wizner. Sąsiadował z opiekunem społecznym Rochem Szpradą. Sąsiadował - źle powiedziane. Wizner był proceśnikiem, pieniaczem. Stale się sądził, choć chodził w gumowych butach. Ależ był zawzięty. Kiedy przed wojną jego syn Gustaw wrócił z polskiego wojska na urlop i rzekł "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", rzucił się na niego z siekierą. Synowa Wiznera, Polka, uciekła od niego i schowała się właśnie u Rocha Szprady. We wrześniu 1939 r. Gustaw walczył w polskim wojsku, a jego ojciec został pobity przez nieznanych Polaków, którzy przyszli ze świata. Stracił zęby, uciekł do Huty Kalnej, skąd pochodziła jego żona. I niepotrzebnie wrócił po pięciu dniach. Teraz ci nieznani sprawcy strzelili mu w plecy z dubeltówki i dobili szpadlem. Jego ciało znalazł blisko wioski, z 500 metrów w kierunku na Szlagę, Niemiec Wilbret, też z Kasparusa. Kiedy weszli Niemcy, się zaczęło... Szukali morderców. Poszli do niewidomego Drejarza, starego dziada, który mieszkał na skraju wioski i słyszał strzał. Drejarz powiedział im, do kogo mają iść. A żona Wiznera wskazała jako na winowajców na Rocha Szpradę - opiekuna synowej Wiznera, na brata Rocha Piotra, na Jakuba Andrarczyka, najweselszego człowieka we wsi (przed wojną odgrywał wszystkie teatry), Franciszka Manuszewskiego i sołtysa Józefa Kłomskiego. Niemcy wyprowadzili te pięć osób i przed Szlagą ich zastrzelili. Ale Wiznerce jeszcze było mało... Stanisław z ojcem nosili słomę do remizy, gdzie miało być zamkniętych trzydziestu do rozstrzelania. A Kasparus miał być spalony. Uspokoił ich w końcu młody Durau. Ale tych pięciu niewinnych leży przed Szlagą, z zemsty Wiznerki.
Trzecie miejsce śmierci, po księżach i Wiznerze.

VI
Bernard Daga i Bobek leżą za ryby. Najprawdopodobniej Durauowie, właściciele Szlagi, musieli się poskarżyć na kłusowników i wskazać właśnie na nich. Sprawa trwała krótko. Przyjechali Niemcy, zabrali ich i zabili. Leżą razem w miejscu, gdzie zginęli, przed przystankiem w Szladze. Durauom przez myśl nie przeszło, że ktoś może za kłusownictwo zabić. Nie byli dla Polaków źli. Na starszego, Hainryśa - wójta Osieka, już w ogóle nie można powiedzieć złego słowa. Na młodszego mówili przed wojną "żydek", tak się mocno targował, gdy ktoś przyjeżdżał do kupować deski. Najlepszy był ich ojciec. Przed wojną zdejmował hitlerowską flagę z domostwa w Szaldze, którą zawieszali synowie po powrocie z polskiego wojska.
Daga i Bobek. Czwarte miejsce śmierci.

VII
Bernard Daga miał brata Jana. Kiedy Jan dowiedział się o śmierci Bernarda, poszedł na 6 lat do lasu. Dołączali do niego inni, między innymi kolega Stanisława Wacław Mazur z Osieka. Wacka Niemcy najpierw wysłali jako żołnierza Wehrmachtu do Francji. Przed wyjazdem obiecał Stanisławowi przywieźć paczkę. Pewnego dnia przyjechał na urlop (szkoda, że bez paczki), wypoczął i ruszył na dworzec kolejowy do Ocypla. Po drodze skręcił do lasu i został w oddziale, gdzie był Jan Daga. Zastrzelił go leśniczy w Zdrójkach koło Błędna, kiedy schodził do Czarnej Wody - Wdy wymyć mięso. O tej śmierci szła potem opowieść. Po tych 6 latach przeżytych w lesie Jan Daga został pierwszym policjantem w Kasparusie, ale pobili go Rosjanie - frontowi odszczepieńcy, którzy kryli sie po lasach i tych pierwszych policjantów nie uważali. Później długie lata Daga prowadził wąskotorówkę na trasie Gdańsk - Olszynka.

VIII
Najsławniejszym partyzantem był Feliks Warczak. Żył sobie w Brzeźnie koło Śliwic do czasu, kiedy przyjechali Niemcy z Osowa Leśnego, by się za coś tam się z Warczakami rozliczyć. Wzięli Feliksa i jego kuzyna Glinieckiego i ich ojców do lasu. Feliks i Gliniecki najpierw zakopali pod karabinami Niemców swoich ojców, potem mieli zacząć kopać groby dla siebie. Warczak, nie mając nic do stracenia, nagle pchnął jednego z nich i zaczęli uciekać. Pod kulami, na kalesonach, ale się udało. Obaj ukrywali się 6 lat w okolicach Błędna. Warczak był dowódcą. Pod koniec okupacji przejął nawet spadochroniarzy radzieckich. Niemcy sprowadzili do walk z partyzantami batalion żołnierzy - Jagdtkommando Ukraińców. Część z nich mieszkała w sali sklepu Prabuckiego. Pięciu z nich zostało w Kasparusie na zawsze - na cmentarzu. Zginęli w kasparuskim lesie. Piąte miejsce śmierci...
Warczak - straszny był partyzant. Po wojnie raz rzekł do Kaźmierczaka: "Słuchaj Stasiu, żeby wszyscy zabili tylu Niemców co ja, to by nie było Niemiec". Opowiadał też Stanisławowi, jak to za Osieczną, na torze kolejowym Osieczna - Szlachta - ustrzelił za jednym strzałem dwa jelenie. Mogło to być? Po wojnie został sołtysem w Rywałdzie, a potem kupił dom w Skórczu i tam zamieszkał.



Kościół w Kasparusie. Stanisław po powrocie ze świata najpierw sprawdził, czy stoi, potem poszedł do domu. To tu Łupaszko był na wielkanocnej mszy. Fot. Tadeusz Majewski

IX
Stanisława Niemcy posłali do Niemiec, potem do Francji, najdłużej przebywał w Norwegii. Jego młodszego brata Jana zaciągnęli do Wehrmachtu dwa lata po nim i wysłali na front do Sarajewa. Tam jego oddział okrążyli partyzanci. Dostał się do niewoli i po przesłuchaniu przeszedł na stronę Tito. Później Niemcy okrążyli partyzantów i dostał się z powrotem do armii niemieckiej. A jeszcze później, przed samą granicą austriacką, znowu wzięli go partyzanci i wysłali na pół roku do obozu w Salonikach. Żywili ich tam komosą. Z tysiąca Polaków - jeńców zmarło czterystu. Stamtąd, po segregacji narodowej, dostał się do Krakowa i stanął przed komisją. Obok niego stanął... Durau, ten przezywany przed wojną żydkiem. Góra z górą... itd. Komisja pytała ze zdziwieniem: "Durau - gmina Osiek, Kaźmierczak - gmina Osiek, Durau - Szlaga, Kaźmierczak - Kasparus" (traktujemy tu Szlagę jako Kasparus)? Pytała też, czy umieją "Ojcze nasz" i "Wierzę w Boga". Odżyły wspomnienia... Jan Kaźmierczak nie miał powodów lubić Duraua. Otóż zanim wyjechał na wojnę, grał często ze starszymi w oczko w sali Prabuckiego. Raz wpadł ten Durau - żydek z Niemcami, zobaczył go i uderzył w twarz. Ot, młodzik gra w karty, a nie chce u niego paść krów. I teraz stali przed komisją weryfikacyjną w Krakowie. Jan powiedział o nim, że to polski Niemiec, a modlitwy zna, bo służył w polskim wojsku. Powiedział tak nie z zemsty. Przecież prawdę mówił.

X
Jan Kaźmierczak przyszedł do Kasparusa dopiero 5 września 1945, a Stanisław 28 maja. Szedł po upadku Wrocławia, Miał wtedy 22 lata. Wszedł do wsi, najpierw popatrzył, czy stoi kościół, a potem stanął przed bramą rodzinnego domu. Stał pół godziny, a wystraszeni matka i ojciec myśleli, że to znieruchomiał duch. W końcu jego siostra Jadwiga przekonała rodziców, że to przecież Stachu.
Wojna minęła, ale życie w Kasparusie nadal nie biegło normalnym rytmem. Do wsi często zaglądali żołnierze Łupaszki. Raz przyszedł cały oddział z Łupaszką i Inką. Obstawili wioskę czujkami, weszli do kościoła. W kościele postawili pod ścianą karabiny maszynowe, a ksiądz z Lipinek z Bydgoskiego odprawiał dla nich sumę. Przykryli pana Jezusa - Wielkanoc to była - czerwoną szmatą. Stanisław był na tej mszy, widział. Potem spotkał jeszcze żołnierzy majora Zygmunta Szendzielorza, kiedy jechał jako listonosz do Ocypla do wymiany ambulansu pocztowego. Zatrzymali go na wysokości leśniczówki Długie i zapytali, ile chce za skórzaną, prywatną torbę. Zapłacili dużo więcej. "Żołnierze Armii Krajowej płacą trzykrotnie więcej, niż coś jest warte" - mówili. Tę jego torbę potem nosiła Inka, przecież sanitariuszka. Po tym zdarzeniu Stanisław długi był dyskretnie obserwowany, czy nie ma kontaktu z łupaszkowcami. Czuł to.

XI
Raz łupaszkowcy w sali u Prabuckiego zrobili zabawę ludową. Młodzież - 30 osób - przyprowadzili na nią pod automatami. Oczywiście poszli wszyscy, bo kto by się z automatem sprzeczał. I się bawili - młodzież ze wsi z tą inteligencją (łupaszkowcy byli wykształceni i mądrzy)... Trzy dni później u ubowca Rybińskiego znaleziono spis tych 30 osób ze wsi, które tam się bawiły. Trzy dni po zabawie już miał sporządzony donos. Trzy dni po tej imprezie ubowiec jechał chyba ich aresztować. Towarzyszył mu Pestka - komendant MO z Osieka - z zawieszonym przy rowerze karabinem. Mijali Szlagę. Akurat z góry do rzeki przy Szladze szedł robić siano sołtys Kasparusa Bukowski. Schodził koło tych pięciu zabitych w 1939 roku. Wyskoczyli łupaszkowcy i wzięli ich razem - trzech. Poprowadzili z półtora kilometra w kierunku Cisin, konkretnie do Gębów. Za Gębami dwóch zabili. Komendanta Pestkę - wdowca i z pięciorgiem dzieci - wypuścili. Milicjanta, którzy musiał przecież ubowcowi towarzyszyć.
Kolejne miejsca śmierci. Ubowiec Franciszek Rybiński i Franciszek Bukowski - socjalista, najprawdopodobniej człowiek, który sporządził ów donos. Tenże Bukowski, który przed wojną też był sołtysem i... narodowcem. Przychodził do ojca Stanisława Feliksa jako kolega i mówił: "Czy wiesz, że ja mam prawo na 3 Maja nosić szablę?". Widać, miał poważną rangę. Ojciec Kaźmierczak pokornie słuchał... Ale na 3 Maja w Kasparusie defiladę odbierał przed sklepem Prabuckiego, a więc w samym centrum wsi, ksiądz Felchnerowski, bo miał rangę porucznika. Trybuna była robiona z danicy od woza i miała obstrojoną zielenią drabinką (wóz miał amraty - boczne burty z desek o grubości 30 mm i danicę - o grubości 4 cm). Po mszy urządzano zabawę ludową, której centralnym widowiskiem była wspinaczka na słup z serdelkami... Po wojnie sołtys stał się socjalistą, chociaż Rosjanin (jeden frontowych odszczepieńców) zaraz po wyzwoleniu pod pistoletem wziął mu nowiutki rower Otello. Rzucił już nawet sołtysa na ziemię i być może by go zastrzelił, ale uratowało go zbiegowisko. Potem przyszli ludzie od Łupaszki i ostrzegli go, że nie ma wyzywać ich od bandytów, z czego wynika, że ich tak wyzywał. Łupaszkowcy nosili Matkę Boską Ostrobramską z Wilna i nie byli źli. Sołtysa na pewno by nie zabili, gdyby nie te wyzwiska. Tak uważa Stanisław Jeszcze innym kazali przekazać sołtysowi, żeby mówił różaniec. Raz we Wdeckim Młynie zatrzymali Feliksa Kaźmierczaka, kiedy jechał z grzybami. Jeden poprosił o papierosa i zapytał, co tam z sołtysem, a już było po nim...
Wyrok na Franciszku Rybińskim i na sołtysie odbył się o północy. Ciała znaleźli Benedykt Kaźmierczak i Kazimierz Wyczyński z Bobowa, kiedy paśli krowy. Zwłoki już się rozkładały. Po dwóch tygodniach przyjechali ludzie z UB ze Starogardu.

XII
Po jakimś czasie w Kasparusie i w okolicach zapanował spokój. W Borach Tucholskich w różnych miejscach stoją upamiętniające śmierć kamienie. Czasami stoją z rzadka, czasem gęściej, jak blisko Kasaprusa, zwłaszcza przy Szladze. Dodatkowe kamienie stoją jeszcze w pamięci takich ludzi jak Kaźmierczak. Kamienie upamiętniające wrogów, patriotów, przypadkowo zabitych, ale i zwykłe kanalie, które zakłamana historia wyniosła nawet na patronów ulic. Ostatnio w Lubichowie bez specjalnych fanfar odsłonięto kamień upamiętniający Łupaszkę i jego żołnierzy. Czyżby bano się podobnej reakcji jak w przypadku Ognia? Myślicie, że w powidoku kościoła, będącego niebiańskim odbiciem tego z Kasparusa, dobry Bóg odprawiający właśnie mszę dla tych wszystkich bohaterów reportażu na każdego patrzy jednakowym dobrym okiem?

Tadeusz Majewski
Październik 2006 r.
Magazyn "Rejsy", piątkowe wydanie "Dziennika Bałtyckiego"





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz