Czarna Woda - Czarne (gm. Kaliska). Ten 16-kilometrowy odcinek pokonuje się trzy godziny i więcej
Oczywiście samochodem, jadąc na skróty (Huta Kalna, Lubiki), daje się przejechać tę drogę przez kilkanaście minut. Kajakiem podróżuje się znacznie wolniej. Na wodzie można jedynie poganiać wiosłami nurt rzeki Wdy, która - jak nam mówią na przystani w Czarnej Wodzie - płynie średnio z prędkością 4 km na godzinę. Poza tym co innego w miarę prosta droga, co innego meandrująca rzeka.
Wda stała się popularna od mniej więcej czterech lat. Od 2001 roku - mówią ludzie prowadzący wypożyczalnie kajaków i przystanie przy rzece (często na jedno wychodzi) - wzrósł trzykrotnie, a może i więcej. Niestety, nadal nie ma na ten temat badań.
Postanowiliśmy w tym roku w "Kociewiaku" sprawdzić etapami, jak się tą wodną trasą na naszym powiatowym odcinku płynie i co się napotyka po drodze. Tu kilka słów o pierwszym etapie...
Jedziemy do Czarnej Wody. Na jednym z dwóch pół namiotowych położonych przy rzece sporo atrakcji. Za bardzo wysoką siatką grupa ludzi przygotowuje się do wojny paintballowej. Ubierają kombinezony, na twarze zakładają maski. Ależ mają energię! Nie dość, że sobie wiosłują, to jeszcze w przerwach strzelają do siebie.
Wsiadamy do kajaków. Wcześniej Oktawian z przystani mówi, że rzeka płynie z prędkością 4 km na godzinę i że wiosłuje się na niej ze trzy razy trudniej niż na jeziorze. Wdaję się na ten temat w spór. Jakże może być trudniej, kiedy w jeziorze woda stoi, a tu płynie i pomaga?
Znajomi zakładają kapoki. Są przerażeni. Tadeusz, ojciec Oktawiana, widząc, że są kompletnie zieloni, doradza im, by popłynęli kawałek w górę rzeki i sobie poćwiczyli. Płyną, ćwiczą. My czekamy niecierpliwie, aż się nauczą (mają na to kilkanaście minut - w końcu co to takiego, nauczyć się wiosłować?).
Po tych kilkunastu minutach ruszamy w dół rzeki. Na początku jest ciekawie. Pod mostem mała kaskada. My przepływamy jak strzała, oni, nowicjusze, pakują się między kamienie. Pod drugim mostem mają problemy z przepłynięciem pod niską gałęzią.
Po pewnym czasie znowu płyniemy razem. Rzeka robi się płaska i powolna. Woda idealnie czysta, dookoła piękna przyroda, co kawałek przystań, na niektórych dokładne objaśnienia i "logo" Unii Europejskiej. Jest ok. Przed nami do Czarnego 16..., nie już zapewne ze 13 kilometrów. Bagatelka.
Jako kierownik spływu zarządzam, w ramach walki z nudą, wielki wyścig. Teraz dopiero się zaczyna. Mijamy po drodze zdziwionych ludzi. Połączyli cztery kajaki i płyną sobie z prędkością wody. Mijamy równie zdziwione kaczki z kaczętami. Nie są zwyczajne takiego tempa. Walka toczy się na całego. "Raz - dwa, raz - dwa, lewa - prawa, lewa - prawa" - komenderuję do swojej jednoosobowej załogi.
Na wysokości Zimnych Zdrojów widzimy przed sobą żółte kajaki. Cztery. Wróg. Przyspieszamy jeszcze bardziej. Teraz walka będzie się toczyć już nie tylko w gronie wewnętrznym, ale i z przeciwnikiem zewnętrznym. Ci z żółtych kajaków oglądają się i... przyspieszają. Rękawica została podjęta. Ścigamy się tak z nimi kilka kilometrów. W końcu dają sobie spokój. Kiedy ich wyprzedzamy, patrzą na nas z nieopisanym zdumieniem. Jak można tak machać w ponad 30-stopniowym słońcu? A można... Ta spokojna rzeka ma sens, kiedy toczy się męska walka. I nawet kiedy mdleją nam ramiona (bo zaczynają mdleć). O dziwo, nasi znajomi - przeciwnicy mijają nasz kajak. Mają więcej pary? Do tego kompletni nowicjusze? - Ile jeszcze do Czarnego? - pytają mnie, kierownika spływu.
- Ze dwa, trzy kilometry - mówię, bo tak mi się wydaje (potem okaże się, że to nawet nie jest połowa trasy).
- Tata, a ile razy spływałeś Wdą? - pyta moja jednoosobowa załoga.
Nadeszła chwila prawdy.
- To jest mój pierwszy raz.
Dziewczyna wpada w histerię. Na nic uspokajanie, że ma na sobie kapok, że tu jest średnio 1,4 metra wody i że po brzegach generalnie panuje cywilizacja... Płyniemy do Czarnego.
Cdn. po pokonaniu następnego odcinka rzeki...
Tekst i zdjęcia Tadeusz Majewski
Za magazynem "Kociewiak", dodatek do piątkowego wydania "Dziennika Bałtyckiego" 2007 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz