czwartek, 1 kwietnia 2004

Handlowanie po starogardzku

Zawirowania polityczne zawsze odbijały się nie wiedzieć czemu na cenie cukru. Nasze rychłe wejście do Unii Europejskiej, zapowiadana dymisja premiera spowodowały wzrost ceny słodkiego kryształu nawet do 2,50 zł za kilogram. Nieoficjalnie wiemy, że to nie koniec podwyżek. Świadczy o tym limitowanie sprzedaży, a nawet brak cukru (Żabianka, ulica Kościuszki w niedzielę). My postanowiliśmy jednak spojrzeć na starogardzki handel nieco szerzej. Ale ciepło.Wielka statystyka

Spoglądając na mapę rozmieszczenia punktów handlujących "spożywką" w Starogardzie wydawać mogłoby się, że mamy do czynienia z wielkim handlowym boomem. Na koniec ubiegłego roku w naszym mieście funkcjonowało 78 sklepów spożywczych, 132 sklepy spożywczo - przemysłowe, 7 kiosków spożywczych i 50 spożywczo - przemysłowych. Większość z nich to małe placówki z jedno i dwuosobową załogą. Dla porównania w hipermarkecie Hipernova pracuje obecnie 141 osób.

- Bliskość targowiska miejskiego nie stanowi dla nas najmniejszego problemu. Wręcz przeciwnie nawzajem doskonale się uzupełniamy. Klienci kupują na bazarze i u nas. W dni targowe notujemy zwiększoną liczbę kupujących - mówi dyrektor hipermarketu Andrzej Wąsowicz.

Co bazar na to?

Idziemy wśród namiotów. Wypatrujemy targowiskowych weteranów. Na targu rybnym oglądamy apetyczny, czerwony filet z łososia norweskiego po 23 zł za kilogram, bałtycki jest o 3 złote tańszy. Jeszcze tańszy jest filet z dorsza, bo kosztuje 13 zł za kilogram. Marchewka ceniona była w piątek na 1 zł za kg, a pieczarki za 4 zł.

Przy straganie Renaty Jarzyńskiej starsza pani szuka sznura. 20 metrów grubego kosztuje 5 zł, 15 cieńszego 4,5 zł. Klientce nie o taki chodzi. Potrzebne 80 metrów dla murarza. Pani Renata radzi iść do "Rolnika", bo u niej tylko artykuły AGD. Handluje ponad 10 lat. Radzi sobie nieźle. Ma stałych klientów, bo nie sprzedaje bubli. Lubi rozmawiać z klientami, doradzić, wysłuchać. Jak trzeba to poradzi, by wstrzymać się z mniej pilnym zakupem, bo będzie miała lepszy wybór. Bardzo często przywozi na targowisko towar już wcześniej zamówiony przez klienta podczas poprzedniego targu. Żegnamy sympatyczną sprzedawczynię, która na odchodnym pyta jeszcze, kiedy będzie mogła kupić gazetę ze swoim zdjęciem.

Przystajemy przy Brodaczu. Wszyscy tak na niego mówią. Nazywa się Lucjan Wilk. Handlem zajmuje się od 1975 roku. Prawdziwy weteran. Sprzedaje kasety magnetofonowe i wideo, płyty DVD i ostatnio programy komputerowe. Repertuar raczej dla starszej młodzieży. Na kasetach wideo "Wilk i Zając", "Teletubisie" i "Czarny kot - biały kot" Emira Kusturicy.
- Wcześniej byłem pracownikiem ZURT-u w Leżajsku. Do Starogardu przyjechałem za żoną, która także pochodzi z Leżajska. Lubię tu handlować. Tyle, że ostatnio coraz gorzej. Przywożę na przykład niezły film na krążku DVD, a za kilka dni on już jest w gazecie. No i jestem w plecy. W domu słucham muzyki tylko z czarnych płyt. Kompakty brzmią zbyt ostro. Kasety magnetofonowe wyprzedaję po 5 zł, bo to już końcówka. Ten nośnik już się kończy. Sprzedaję sporo muzyki z lat 50 i 60. Ludzie kupują reedycje analogowych albumów. Polskie nagrania wypuszczają je bez poprawiania dźwięku. I bardzo dobrze.

Idziemy dalej. Stoisko Krzysztofa Mecy. Koszulki bawełniane. Obowiązkowo czarne i obowiązkowo z oryginalnym nadrukiem. Na przykład z Nirwaną. 12 złotych za sztukę.
- Handluję tylko w Starogardzie i tylko w dni targowe - opowiada pan Krzysztof, który w pozostałe dni udziela pożyczek w Providencie. - Kupuję ciekawe wzory, koszulki są dobrej jakości, nadruk nie spiera się, ale, jak Hipernova zrobi wyprzedaż w połowie sierpnia, to jest cienko. Dlaczego czarne? Tylko takie schodzą. Tu się nieźle handluje, ale od kolegów wiem, że są takie targowiska w naszym powiecie, gdzie stoisz bracie w błocie i płacisz jak za zboże - kończy pan Krzysztof, bo do stoiska podchodzi mama w wyższym od siebie o dwie głowy synem. Syn wybiera koszulkę, a mama jak to mama - wyciąga portfel i płaci.

Po drugiej stronie

Wyposażeni w wiedzę praktyczną po odrobinę teorii i kilka porad praktycznych zaglądamy ponownie do Hipernowej.
Dyrektor A. Wąsowicz przyjmuje nas w swoim gabinecie, który znajduje się tuż za pierwszą kasą. Przez lustrzaną szybę obserwuje pracowników i klientów, sam nie będąc widzianym. Do picia dostajemy sok pomarańczowy. Marka własna sieci. Cena przystępna dla ludu.
-Tak naprawdę, to ja się cieszę z tego sąsiedztwa. Klienci mają możliwość wyboru, a nas obecność drobnych handlowców mobilizuje do jeszcze lepszej pracy. Nie konkurujemy ze sobą na wszystkich płaszczyznach. Myślę, że wpasowaliśmy się w handlowy krajobraz stolicy Kociewia. Mimo rocznej działalności, ciągle jeszcze jesteśmy w stanie zaskoczyć pozytywnie klientów. To duży zakład pracy.

Pracownicy zmieniają się, często na własne życzenie. Serwisanci (osoby odpowiedzialne za to, żeby konkretny towar zawsze znajdował się na półkach) opłacani przez dystrybutorów lub producentów wiedzą, że ich praca zależy od jej jakości, natomiast niektórym ludziom, zatrudnionym w firmie, musiałem podziękować z powodów, o których nie chciałbym tu mówić. Są oczywiście pozytywne przykłady. Zatrudniłem młodego człowieka, który pracował dla nas poprzez agencję zewnętrzną, bo od razu widziałem, że pracuje bardzo dobrze - opowiada dyrektor.

Przepytujemy go jeszcze o jakość towarów. Pan Andrzej poleca mleko. Produkuje je mleczarnia w Kościanie, a klienci bardzo je lubią. A tak przy okazji, hipermarket to miejsce spotkań, imprez i sposób na spędzenie czasu.
- Ponadto nie jesteśmy obojętni na pisma ze szkół, przedszkoli. W miarę naszych możliwości staramy się dołożyć do organizowanych przez nie imprez. To wzruszające, kiedy dzieci z Ośrodka Szkolno - Wychowawczego przyszły nam podziękować i wręczyły specjalny dyplom. Widziałem ich prace i z pewnością zgodzę się na to, by zorganizowały u nas przed świętami kiermasz swoich wyrobów.

Dziękujemy dyrektorowi. Jeszcze tylko obchód. Rzeczywiście dyrektor ma rację. Wybór serów, nabiału i alkoholi imponujący. Wszystko na miejscu. Idealnie dla tych, którzy wiecznie się śpieszą. Ale bułki i mleko dyrektor także kupuje w osiedlowym sklepiku.

Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz