czwartek, 1 kwietnia 2004

Lodówka pod specjalnym nadzorem

Starogardzianka musiała udowodnić w sądzie, że nie jest wielbłądem. Obecnie niepracująca kobieta, wdowa, matka pięciorga dzieci stoczyła heroiczny bój w obronie swojej... lodówki, którą starogardzki komornik sądowy zajął i którą chciał zlicytować, mimo że kobieta nie miała złotówki długu. Komornik groził jej nawet więzieniem.
Tę historię warto poznać. Jest ostrzeżeniem dla innych. Komornik - na wniosek dowolnej osoby - może zająć każdą ruchomość. Jego nie interesuje, czyje co jest, on ściąga zgodnie z prawem.Po małżeństwie
Pani B. długie lata żyła w związku małżeńskim z panem B. Kilka lat temu się rozstali, tak ostro, na całego. Sąd nie orzekł rozwodu, ale przyznał pani B. alimenty na dzieci w wysokości 500 złotych. Pan B. wyprowadził się z domu na wsi, zostawiając żonie wszystko. Jak to mówi, "dla świętego spokoju, mimo że jest to jego majątek po rodzicach". Zostawił dom, chlew, stodołę, ziemię. Miał i ma takie prawo z majątku korzystać, ale tam nie mieszka i nie korzysta. Od czasu do czasu bywa u pewnej starogardzianki, wdowy. Znają się od dawna, bo pan B. współpracował przez lata z nieżyjącym mężem starogardzianki. Jakoś tak się zeszli, ale wspólnego gospodarstwa domowego nie prowadzą. Ona od czasu do czasu postawi mu obiad, kolację, zdarza się, że w jej domu śpi. Ona jest kobietą, on jest mężczyzną. Nie ukrywają, że coś ich łączy. To taki prywatny związek. Teraz w ten związek ostro wszedł komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym w Starogardzie Jarosław Baran ze swoim asesorem Edmundem Żochollem.

Długi
Od dłuższego czasu pan B. żyje przede wszystkim z renty ("miałem na wsi mały warsztat, ale żona mi go zniszczyła"). Od pewnego czasu była żona ma do niego pretensje, gdyż nie płaci alimentów w wysokości wskazanej przez sąd. Tak jest od 2003 roku. Skierowała więc sprawę do komornika sądowego, by dług, który wynosił we wrześniu 2003 roku razem 1700 złotych, ten ściągnął. Wskazała przy okazji, że jej mąż bardzo często bywa u pewnej starogardzianki, zapewne tam mieszka, bo na wsi - w ich domu - nie. To oświadczenie pani B. było dla komornika wystarczającym argumentem, by natychmiast zaczął działać.

Do więzienia
- 9 września 2003 roku o godz. 11.45 wtargnęło na moją posesję dwóch panów, nie przedstawili się - wyjaśnia starogardzianka. - Jeden z nich pytał o moje nazwisko i wypytywał o pana B. Powiedziałam, że on tu nie mieszka, a jest zameldowany na wsi. Potem się pytali, czy on tu przyjeżdża, to ja odpowiedziałam, że rzadko. Nieraz, jak przyjedzie, to poczęstuję go obiadem lub kolacją - ale nie daje mi żadnych pieniędzy. Prosili, abym się podpisała. Ja myślałam, że są z opieki i podpisałam, nie wiedząc po co i na co. Po moim podpisie jeden z panów powiedział, że pan B. jest dłużny 1700 złotych i jeżeli nie zapłaci, to zabiorą mi lodówkę! Ja dopiero domyśliłam się, że mam do czynienia z komornikiem. Powiedziałam, że nie mam żadnych długów - nie chciał słuchać. Jeżeli pan B. nie zapłaci, to za tydzień przyjdą po lodówkę. Tej nocy nie mogłam spać, byłam zdenerwowana i w szoku przez to, jak zostałam potraktowana przez pana komornika, nie mając żadnego długu! Na drugi dzień poszłam do biura komornika i poprosiłam o kartkę, żeby zobaczyć pod czym się nieświadomie podpisałam.

Pan komornik podał mi kartkę do ręki, ja przeczytałam i stwierdziłam, że było tam dużo nieprawdy. Próbowałam to komornikowi wyjaśnić, ale zareagował gwałtownie: że jedzie zająć mi lodówkę. Ja ze strachu wpadłam w panikę. Bo nie mając żadnych zadłużeń, komornik potraktował mnie jak zwykłą przestępczynię. W szoku i zdenerwowaniu - wcale nie wiem, jak to się stało - ja tę kartkę podarłam. Komornik zadzwonił na policję, policjanci zawieźli mnie na komendę, na kryminalistykę. Pan policjant poinformował mnie, co mi grozi - 3 lata więzienia i 400 złotych grzywny. Ja się tłumaczyłam, że nie mam długu i jestem w szoku spowodowanym niesłusznym zajęciem mi lodówki, jednak wcale na to nie reagowali. Tylko chcieli wymusić na mnie podpis pod jakimś dokumentem. Powiedzieli mi, że jeżeli pan B. zapłaci 1700 złotych, to lodówki nie zabiorą. Nie będą robić też sprawy, jeżeli podpiszę ten dokument komornikowi, co podarłam. Powiedziałam, że nie mam żadnych długów i pod niczym się nie podpisuję. Ja siedziałam i płakałam (byłam w szoku), a komornik mnie się o nic nie pytał, tylko wymusili mój podpis pod zastraszeniem trzech lat więzienia i 400 złotych grzywny. Grozili mi natychmiastowym aresztem.

Jak można tak potraktować spokojną obywatelkę, która nie ma żadnych zadłużeń? Póki żyję, nie miałam do czynienia z policją, sądem, komornikiem i nie byłam nigdy w życiu karana. Jestem matką pięciorga dzieci i wdową, od 4 lat samotnie wychowuję jeszcze dwie córki, jestem na zasiłku dla bezrobotnych. Jest mi bardzo ciężko utrzymać dom.

Przyczyną całego zajścia jest niesłuszne wtargnięcie na moją posesję komornika, którą wskazała pani B. przez zwykłą złośliwość. Ja się tylko broniłam przed niesłusznym - moim zdaniem - zajęciem lodówki, która jest mi wprost niezbędna dla mnie i moich dzieci. To zajście z komornikiem tak fatalnie wpłynęło na moje zdrowie, że przez długi czas musiałam brać leki uspakajające i cały czas czuję się bardzo źle. Działanie komornika może doprowadzić mnie wręcz do jakiejś choroby psychicznej. Nie stać mnie na trwonienie pieniędzy na sprawy sądowe, adwokata czy pisanie różnych zawiłych pism.

Potwierdzenie
Komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym w Starogardzie Jarosław Baran niedawno potwierdził w całości przebieg zdarzeń z września 2003 roku. Jego zdaniem, starogardzianka - drąc karteczkę - złamała prawo i nadal się zastanawia nad tym, czy nie wytoczyć jej sprawy karnej. Takie ma prawo, odpowiedni paragraf też jest. A o zajęciu lodówki, mówi zaskakująco spokojnie. - Pani B. wskazała nam miejsce zamieszkania byłego męża, to weszliśmy i zajęliśmy na poczet jego długu alimentacyjnego lodówkę. Mamy takie prawo. Nas nie interesuje, czyja jest ta lodówka, interesują nas tylko ruchomości, które możemy zająć - po wskazaniu przez wierzyciela gdzie - na poczet długu i następnie zlicytować.

Komornik nawet nie ponosi odpowiedzialności za zajęcie czegoś niesłusznie, ponosi je osoba, która możliwość zajęcia wskazała. Takie są przepisy, a komornicy działają twardo, gdyż - nie ma co ukrywać - bardzo często są przez dłużników oszukiwani. Majątek ruchomy "zawsze jest nie ich, a np. kogoś z rodziny".
- A gdybym ja miał długi ściągalne z urzędu, a ktoś panu powiedział, że mieszkam w Pałacu Kultury w Warszawie, to zająłby pan tam ruchomości na poczet tych długów.
- Niestosowne pytanie - odparł komornik.
- Przecież pana asesor właśnie tak zrobił. Ktoś mu powiedział, że ktoś gdzieś mieszka, to tam wszedł i zajął...
- Miał takie prawo - przekonuje J. Baran. - To zadaniem starogardzanki jest następnie udowodnienie, że to jej lodówka. To leży w jej interesie.

Niesamowite, ale prawdziwe. Starogardzianka musi udowodnić, że nie jest wielbłądem, inaczej straci swoją własność.

Walka o swoje
- Tę lodówkę kupiłam latem 2002 roku na raty, bo stara, po mężu, 15-letnia, się zepsuła. Wtedy jeszcze pracowałam, zwolnili mnie dopiero w styczniu 2003 roku. Od tego czasu jestem bezrobotna. Dlaczego komornik chce mi zabrać moją lodówkę, skoro nikomu nie jestem nic winna? Chce mnie wykończyć. Jeszcze grozi mi więzieniem - mówi w marcu tego roku starogardzianka.

Tej sprawy nie ma...
Droga starogardzianko, tej sprawy, podarcia kartki, tak naprawdę raczej nie ma. Została sprawa lodówki. Bo w ubiegłym tygodniu w kilku punktach miasta, w sądzie, urzędzie pojawiły się ogłoszenia komornika informujące o tym, że licytacja owej niezwykłej lodówki odbędzie się 24 marca (suma oszacowania - 800 złotych, suma wywołania - 600 zł). Oczywiście w domu starogardzianki. Dzień wcześniej zainteresowani mogli tę lodówkę oglądać. Starogardzianka musiała tych zainteresowanych wpuszczać. Czuła się źle. Dla niej ta informacja była czymś już całkowicie niezwykłym.

Myślała bowiem, że tego komornika ma dawno z głowy. Natychmiast po zajęciu postanowiła o swoją lodówkę walczyć. A jak się walczy w państwie prawa o tak cenny domowy sprzęt? Musiała wynająć adwokata i założyć sprawę do sądu przeciwko pani B. "o zwolnienie zajętego przedmiotu od egzekucji". Tak, tak, tak. Do sądu. To kosztuje, ale trudno. Bezrobotna kobieta nowej lodówki szybko sobie nie kupi, bo nikt jej nie da na raty. Lepiej wydać więc 200 złotych na sprawę.

Oczywisty wyrok
Sąd Rejonowy w Starogardzie I Wydział Cywilny rozpoznał tę sprawę 13 listopada 2003 roku i oczywiście zwolnił od egzekucji owy sprzęt, przy okazji obciążając panią B. wszelkimi kosztami sądowymi - miała ona zwrócić starogardziance nawet koszty zastępstwa procesowego. Ten wyrok mówi wszystko: ta lodówka nie miała prawa być zajęta. Starogardzianka była szczęśliwa, myślała, że jest po sprawie, chociaż pani B. odwołała się od wyroku.
- Dlaczego ten komornik więc chciał dalej zlicytować moją lodówkę - pyta.
- Bo nic o tym wyroku nie wiem - zaskoczył nas kilka dni temu Jarosław Baran. - Ta pani go nam nie dostarczyła, a ja nie muszę znać wyroków Sądu Okręgowego w swoich sprawach. To jest zadanie strony, by o tym mnie poinformować.
- Nie mogłam uzyskać odpisu wyroku z Sądu Rejonowego. Otrzymałam go dopiero niedawno, po rozpatrzeniu odwołania.

To miało miejsce 16 marca. Sąd Okręgowy w Gdańsku na niejawnym posiedzeniu lodówki oczywiście ponownie "nie zajął". Odstąpił tylko od obciążenia pani B. kosztami procesu. Te pokryje państwo. Poinformowaliśmy o tym komornika. Starogardzianka, już po otrzymaniu tych odpisów i po tym jak się dowiedziała, że jej lodówka ma być jednak zlicytowana, też poszła do komornika. Nie przyjęto jednak od niej dokumentów, bo były niepodpisane. Lodówka miała zostać zlicytowana!

To i nas wyprowadziło z równowagi.
- To że komornik przy sądzie nie wie, jakie wyroki w nim zapadają w jego sprawach, to pana problem, ale jak to możliwe, że nadal upiera się pan przy licytacji? - mówiliśmy komornikowi. - Prześlemy panu oba wyroki, bo my je mamy. Jasno one mówią, że nie ma pan prawa tej lodówki licytować.

Upartość komornika
Przesłaliśmy wyroki, ale...
Komornik znowu mówił o tej podartej kartce i ewentualnej sprawie karnej dla kobiety. Jakoś dziwnie był uparty. Co prawda ostatecznie z licytacji zrezygnował, ale ogłoszenia już nie chciało mu się z tablic zdjąć. Tak jakby sprawa dalej miała swój bieg. Kobieta nadal była zestresowana, bała się instytucji działającej w imię prawa. Ona, skromna kobieta, prosta, boi się silnego państwa. - Przecież oni mogą wszystko, jeszcze mnie do tego więzienia wsadzą.
Postanowiliśmy bronić kobiety, skoro komornik sądowy jest tak uparty. Sprawa musi więc mieć dalszy bieg.

I rzeczywiście ma
I ma. I będzie miała. Bo my dodatkowo postanowiliśmy się przyjrzeć działaniom komornika, który Bogu ducha winnej kobiecie zajął i chciał zlicytować lodówkę, i jeszcze grozi jej nadal więzieniem. Za tę głupią karteczkę, która nie była nawet dokumentem (ten sporządzono przecież dzień później wręcz pod przymusem). Zainteresowaliśmy się najpierw protokołem z zajęcia ruchomości starogardzianki, który sporządzono tego samego dnia, gdy kobietę przesłuchiwano na policji. Natychmiast po tym asesor komornika wsadził przestraszoną kobietę do samochodu i pojechał zająć jej lodówkę. Już nie protestowała. Kto by protestował, mając do wyboru: lodówka albo areszt? Na posiadanym przez nas dokumencie zajęcia widnieje nazwisko pani Walczak, jako osoby w obecności której dokonano zajęcia i jako osoby, której powierzono lodówkę pod dozór.

- Byłam tak zdenerwowana, że nawet nie zauważyłam, iż asesor, ten pan Żocholl, źle zapisał moje nazwisko. Ja się zupełnie inaczej nazywam - mówi ciągle roztrzęsiona starogardzianka. - Dostrzegłam to dopiero następnego dnia. A pod protokołem zajęcia podpisał się komornik Jarosław Baran.

Małe zmiany
Zwracamy na to uwagę, na te dwie drobne sprawy. - Dopiero w sądzie w Gdańsku zauważyłam, że na ich dokumencie z zajęcia złe nazwisko jest przekreślone i wpisane moje - zdradza nam starogardzianka. Dla sądu więc przerobiono, nie chcemy napisać sfałszowano, urzędowy dokument. Czy to jest normalne u pana? - pytamy komornika. - Popisuje się pan pod jakimś pismem, pod pieczątką imienną, zostawia pan to pismo stronie, a później pan wprowadza w nim takie zmiany?

- Ja się pod tym pismem nie podpisałem, nie byłem na zajęciu. Podpisał się z mojego upoważnienia asesor. Taki jest u nas zwyczaj - zdradził nam komornik J. Baran.
- Panie komorniku, to jest pieczątka imienna, nie z upoważnienia. Chce mi pan powiedzieć, że u was normą jest podrabianie pana podpisu na oficjalnych dokumentach? - pytamy ponownie.
- Asesor podpisał z upoważnienia - drugi raz przekonuje komornik.
- Czy prezes sądu pozwoliłby swojej sekretarce podpisać się za siebie na wyroku, bo taki ma zwyczaj, co to za problem? Naszym zdaniem, mamy do czynienia tu oczywistym podrobieniem podpisu i przerobieniem dokumentu. Nikt nie może się za kogoś podpisywać pod pieczątką imienną.

Teraz komornik przy Sądzie Rejonowym coraz bardziej był zdenerwowany odpowiadając na kolejne pytania. Stwierdził, że się nie znamy. Może, postanowiliśmy więc sprawdzić to w sądzie.
Prezes Sądu Okręgowego w Starogardzie sędzia Antoni Witt potwierdził, że komornik nie otrzymuje z urzędu wyroków. Sąd nie przesyła ich. Dostarczyć powinni je zainteresowani. O podrobionym dokumencie i podpisie nie chciał się natomiast wypowiadać. Inne wątpliwości wyjaśni, bo skarga na działanie komornika wpłynęła do sądu. Przy czym warto podkreślić, że komornik sądowy nie jest pracownikiem sądu, jest tylko "przy sądzie".

Odpowiedzialność
Sprawa zostanie więc wyjaśniona. Mamy nadzieję, że dogłębnie. Skoro biedna starogardzianka o swoją lodówkę musiała walczyć z komornikiem i w sądzie, mogła za tę obronę - zdaniem komornika - pójść nawet do więzienia, była przesłuchiwana przez policję, czuła się jak przestępca, to czy należy to tak zostawić?
Niech komornik także odpowie za swoje działanie. Jeżeli - jego zdaniem - za podarcie kartki grożą trzy lata więzienia, to czy za zmienianie dokumentów, podrabianie podpisów nic nie ma grozić? Bo to szary obywatel jest zły i należy go wręcz tępić, a komornik sądowy działa doskonale i jest bezkarny? Zgodnie z prawem, w imię prawa, dla prawa? Wiemy, że praca komornika jest bardzo trudna, ale trochę pokory chyba by się przydało.

- Niech pan o tym nie pisze, bo komornik się na mnie jeszcze może mścić - prosi nas starogardzianka. - Tej lodówki nie zlicytowali, jest moja. Była moja i będzie tylko mojej rodziny. Ale przecież ta pani złośliwe znowu wskaże mój dom i komornik może mnie ciągle nachodzić i coś zajmować.
Zobaczymy. Ale w to nie wierzymy, a starogardziance poleciliśmy, by i z panem B. szczerze porozmawiała. Skoro ma dług alimentacyjny, komornik będzie i tak próbował go ściągnąć. Skąd się tylko da. Musi to robić w imieniu wierzyciela. My już rozmawialiśmy natomiast z panem B. Przekonuje nas, że płaci żonie regularnie ile może. Trzy piąte swojej renty - 330 złotych miesięcznie. Więcej nie może, bo musi przecież z czegoś żyć. Przekonywaliśmy go, że alimenty naliczył sąd i jego żona - zgodnie z prawem - ma rację, żądając od niego, by wszystko płacił. Jego problem, skąd.

- Mnie nie stać - przekonuje. - Przecież zostawiłem jej dodatkowo wszystko. Ona chce, żebym tylko to wszystko na nią przepisał i wtedy da mi rozwód i spokój. Dlaczego mam to zrobić? To jest wspólnota majątkowa. Ona zatruwa mi życie.

Obiecał przemyśleć
Nie wnikamy w rodzinne kłótnie i nie będziemy. Pan B. obiecał nam, że pomyśli, jak spłacić zadłużenie, które stale przecież rośnie, a dochodzą jeszcze koszty komornicze. Co miesiąc kolejne sto złotych.
- Czy wtedy komornik się "odczepi", tę panią, która nie ma nic ze sprawą wspólnego, też zostawi w spokoju? - pyta nas pan B. Zostawi, bo komornik sądowy pojawia się tylko wtedy, gdy jest dług. Inną sprawą jest to, w jaki sposób chce go i od kogo wyegzekwować. I tu jest przestroga dla wszystkich naszych czytelników. Do was też w każdej chwili może zapukać komornik sądowy lub jego asesor.

Jeżeli już wejdzie do waszego domu i zajmie telewizor, lodówkę, inny sprzęt, bo jakiś tam wierzyciel mu to polecił, a wy będziecie zszokowani, bo nie macie żadnego długu - nie protestujcie za ostro, nic nie rozrywajcie, bo traficie na policję i zagrożą wam więzieniem. Wszystko spokojnie po przeczytaniu podpiszcie, kłaniając się komornikowi w pas - jak go nie będzie, do jego podrobionego przez asesora podpisu. Tylko następnie szybko wynajmijcie prawnika i chodu do sądu w obronie swojej własności. Bo w państwie prawa to obywatel musi przed sądem udowodnić, że coś jest jego. A jak już otrzymacie wyrok zwalniający ruchomości z zajęcia, biegiem z tym dokumentem do komornika. Jeżeli tego nie uczynicie, komornik sprzeda wasz telewizor, waszą lodówkę i da komuś pieniądze za czyjeś (nie wasze) długi, najpierw potrącając sobie koszty egzekucji. Jak już sprzeda, to nie wasze. A że jesteście bezrobotni, macie dzieci na utrzymaniu, to już komornika nie interesuje.

Zresztą nie musi.

Jacek Legawski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz