Szosa do rzeczki Piesienicy idzie ostrym zakrętem mocno w dół. Po prawej widać wielki PUSTOSTAN - GS-owski młyn. Po prawej stylowy dom, prawie dworek, ale zaniedbany, a jeszcze bardziej po prawej ładny domek Władysława Pryby. Po lewej rozciąga się szeroki widok na dolinę Piesienicy i na stare zabudowania stojące na wysokim brzegu doliny. - To już Piesienica - powiedzą później z naciskiem. - Bo wie pan, rzeczka Piesienica oddziela Karolewo od wsi Piesienica. Są tu więc jakieś antagonizmy.
Wszystko z daleka malownicze, z bliska szpetne.
- To centrum Karolewa, najładniejsza część wsi, ale zaniedbana - stwierdza Władysław Pryba, gospodarz (gospodarze jakoś sobie tutaj radzą). Przełom rzeczki jest granicą. Rzeczka Piesienica płynie spod Zblewa, z oczyszczalni i potem wpada przy "drajmoście" do Wierzycy. Teraz jest w miarę oczyszczana, ale kilkanaście lat temu, jak w zblewski Bakutil spuszczał swoje ścieki, to tutaj nieraz jeszcze rano było siwo. A smród aż zatykał. Jaka woda? Ryb nie ma.
- To centrum Karolewa, najładniejsza część wsi, ale zaniedbana - stwierdza Władysław Pryba, gospodarz (gospodarze jakoś sobie tutaj radzą). Przełom rzeczki jest granicą. Rzeczka Piesienica płynie spod Zblewa, z oczyszczalni i potem wpada przy "drajmoście" do Wierzycy. Teraz jest w miarę oczyszczana, ale kilkanaście lat temu, jak w zblewski Bakutil spuszczał swoje ścieki, to tutaj nieraz jeszcze rano było siwo. A smród aż zatykał. Jaka woda? Ryb nie ma.
To tyle, jeżeli idzie o ekologię. Ciekawa jest historia.
- Przed wojna miał tu majątek Niemiec Tuchel. Wszystko naokoło należało do niego - opowiada Mariola Pryba, żona pana Władysława. - Młyn był drewniany. Po wojnie się spalił. Do tego czasu chodziła turbina, dająca młynowi moc. Dom komunalny, w którym teraz mieszka kilka rodzin, kiedyś był dworkiem. Biła fontanna, po ogrodzonym terenie przechodziły się sarenki i pawie.
Po ogrodzeniu zostały jedynie dwa gzymsowane słupy bramne. Po stodole i chlewni już nic.
Prybowie wiedzą o tym wszystkim od wujka, św. pamięci sędziego wojewódzkiego z Wrocławia Franciszka Lubińskiego, który przed wojną był tu księgowym. Przyjeżdżał, to opowiadał, jak tu było ładnie. W ogóle, kiedy ktoś tu przyjeżdżał starej daty, to ogarniała go czarna rozpacz. No bo co widział?
Fatalnie wyglądający "nowoczesny" młyn, czyli kubistyczny kloc.
- To chyba podlegało pod PZZ-ty. Później przejęły go GS-y w Zblewie - nie jest pewien Władysław Pryba.
- Przed wojna miał tu majątek Niemiec Tuchel. Wszystko naokoło należało do niego - opowiada Mariola Pryba, żona pana Władysława. - Młyn był drewniany. Po wojnie się spalił. Do tego czasu chodziła turbina, dająca młynowi moc. Dom komunalny, w którym teraz mieszka kilka rodzin, kiedyś był dworkiem. Biła fontanna, po ogrodzonym terenie przechodziły się sarenki i pawie.
Po ogrodzeniu zostały jedynie dwa gzymsowane słupy bramne. Po stodole i chlewni już nic.
Prybowie wiedzą o tym wszystkim od wujka, św. pamięci sędziego wojewódzkiego z Wrocławia Franciszka Lubińskiego, który przed wojną był tu księgowym. Przyjeżdżał, to opowiadał, jak tu było ładnie. W ogóle, kiedy ktoś tu przyjeżdżał starej daty, to ogarniała go czarna rozpacz. No bo co widział?
Fatalnie wyglądający "nowoczesny" młyn, czyli kubistyczny kloc.
- To chyba podlegało pod PZZ-ty. Później przejęły go GS-y w Zblewie - nie jest pewien Władysław Pryba.
Pan Władysław pracował tu jeszcze całkiem niedawno, bo z 10 lat temu. Najpierw w GS-ach, potem u prywatnego, który wziął to od GS-ów w dzierżawę.
- W dobrych czasach przejął. Zboża było w bród, a za mąkę dobrze płacili. Opłacało się. Pomimo to dzierżawca zrezygnował i znowu same GS-y prowadziły. Ostatnio młyn działał z 5-6 lat temu. Potem go "przymkli". I cały czas GS-y się ogłaszały, że sprzedadzą. Ale gdzie tam za 400 tysięcy by ktoś to wziął? Teraz chcą mniej.
Trudno się dziwić, że "przymkli", wszak w krótkim czasie padły wszystkie małe młyny. Jedyny pozostał chyba tylko Jana Gumińskiego w Zblewie.
- W dobrych czasach przejął. Zboża było w bród, a za mąkę dobrze płacili. Opłacało się. Pomimo to dzierżawca zrezygnował i znowu same GS-y prowadziły. Ostatnio młyn działał z 5-6 lat temu. Potem go "przymkli". I cały czas GS-y się ogłaszały, że sprzedadzą. Ale gdzie tam za 400 tysięcy by ktoś to wziął? Teraz chcą mniej.
Trudno się dziwić, że "przymkli", wszak w krótkim czasie padły wszystkie małe młyny. Jedyny pozostał chyba tylko Jana Gumińskiego w Zblewie.
- A co z tym można zrobić?
- To musi wziąć fachowiec, co ma ziemię. Żeby tu przerobić na mąkę, na otręby.
Zresztą można zaadaptować na wszystko, nawet na mieszkania. Tam już mieszka rodzina.
Spoglądamy na młyn - ohydztwo smętnym okiem. Nie tylko na młyn zresztą. Między szosą a domkiem stoją ruiny po zlewni i otwarta wygódka bez drzwi. Nie trzeba wojny, by pozostały ruiny.
- To musi wziąć fachowiec, co ma ziemię. Żeby tu przerobić na mąkę, na otręby.
Zresztą można zaadaptować na wszystko, nawet na mieszkania. Tam już mieszka rodzina.
Spoglądamy na młyn - ohydztwo smętnym okiem. Nie tylko na młyn zresztą. Między szosą a domkiem stoją ruiny po zlewni i otwarta wygódka bez drzwi. Nie trzeba wojny, by pozostały ruiny.
- Panie, tu jak kiedyś była na młynie spiętrzona woda, to w dolinie Piesienicy miało raj ptactwo. A sztuki węgorza były takie, że nieraz zatrzymywało turbinę.
- Jak kiedyś Piesienica będzie oczyszczona - marzymy - to może te dolinę zalać z powrotem? I turbina by zadziałała. Prąd byłby ekologiczny. Wróci raj.
- Każdy gospodarz ma tu swój kawałek łąki. Te łąki się do niczego nie nadają, ale jak to już jest własność, to nikt nie da ruszać - sceptycznie zauważa pan Władysław. - Ale prawda. Gdyby GS-y komuś to dały, to może i by tak było.
- Jak kiedyś Piesienica będzie oczyszczona - marzymy - to może te dolinę zalać z powrotem? I turbina by zadziałała. Prąd byłby ekologiczny. Wróci raj.
- Każdy gospodarz ma tu swój kawałek łąki. Te łąki się do niczego nie nadają, ale jak to już jest własność, to nikt nie da ruszać - sceptycznie zauważa pan Władysław. - Ale prawda. Gdyby GS-y komuś to dały, to może i by tak było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz