wtorek, 10 października 2006

Kasparus - Opowieść Kaźmierczaka cz.2

Stanisław Kaźmierczak (83 l.) mieszka w Pączewie przy słynnym zakręcie. To tu - zdarzało się - samochody wpadały do ogródka, a jeden wpadł do domu. Pisaliśmy nawet o tym reportaż. Tym razem jednak piszemy o innych zakrętach; można rzec metaforycznie - o zakrętach historii. Pan Stanisław jako jeden z nielicznych, a może jako ostatni pamięta zdarzenia, jakie miały miejsce przed wojną, w czasie okupacji i tuż po wojnie w Kasparusie - tym kociewskim centrum Borów Tucholskich


Gwiazdka dała mu dar pamięci (cz. 2)

Tragedie wojenne

O pierwszej tragedii pisaliśmy tydzień temu. O zamordowanych księżach: Marianie Felchnerowskim z Kasparusa i dziekanie Karpińskim z Osieka. Przypomnijmy... Gdy wkroczyli Niemcy, nakazali uczyć im po niemiecku religii. Ksiądz Felchnerowski wytrzymał trzy dni: der, di, das. Czwartego dnia w sali Prabuckich w Kasparusie zaśpiewał głośno "Jeszcze Polska nie zginęła". I ktoś go podkablował. Obaj księża leżą za skrzyżowaniem pod Iglotexem... Kto podkablował? Wieś mówiła o przechrzcie Borborze, synu kasparuskiego grabarza Barbarczyka. Stanisław Kaźmierczak pamięta go jeszcze od pierwszej gwiazdki, kiedy to Pan Bóg podarował mu pamięć. Grabarz, przebrany za Mikołaja, rozdawał na plebanii prezenty. Dostawali je ubodzy. Staś dostał marynarskie ubranko. Syn Barbarczyka pracował jako policjant w Chojnicach. Zaraz po wybuchu wojny uciekł z Chojnic i skrył się u rodziny w Kasparusie. We wsi mówiono, że musiał komuś zrobić tam krzywdę, jeżeli uciekł. Po wejściu Niemców dał się przechrzścić na Borbora. To on - szeptano - doniósł na księdza Felchnerowskiego.

Z zemsty Wiznerki
I to był pierwszy grób tamtego czasu. Teraz drugi... Po prawej stronie drogi z Kasparusa na Osieczną mieszkał Niemiec Wizner. Sąsiadował z opiekunem społecznym Rochem Szpradą. Sąsiadował - źle powiedziane. Wizner był proceśnikiem, czyli pieniaczem. Stale się sądził, a chodził w gumowych butach. Zawzięty był strasznie. Kiedy przed wojną jego syn Gustaw wrócił z polskiego wojska na urlop i rzekł "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus", rzucił się na niego z siekierą. Synowa Wiznera, Polka, uciekła od niego i schowała się kawałek dalej, właśnie u Rocha Szprady. We wrześniu 1939 r. Gustaw walczył w polskim wojsku, a jego ojciec został pobity przez nieznanych Polaków, którzy przyszli ze świata. Stracił zęby, uciekł do Huty Kalnej, skąd pochodziła jego żona. I niepotrzebnie wrócił po pięciu dniach. Teraz ci nieznani sprawcy go zamordowali. Strzelili w plecy z dubeltówki, dobili szpadlem. Jego ciało znalazł blisko wioski (z 500 metrów), w kierunku na Szlagę Niemiec Wilbret, też z Kasparusa. Kiedy weszli Niemcy, to się zaczęło... Szukali zabójców. Poszli do niewidomego Drejarza, starego dziada, który mieszkał na skraju wioski i słyszał strzał. Drejarz powiedział im, do kogo mają iść. A żona Wiznera wskazała jako na winowajcę na Rocha Szpradę - opiekuna synowej Wiznera, na Piotra Szpradę - brata Rocha, Jakuba Andrarczyka, najweselszego człowieka we wsi (w okresie międzywojennym odgrywał wszystkie teatry), Franciszka Manuszewskiego i sołtysa Józefa Kłomskiego. Niemcy wyprowadzili te pięć osób i przed Szlagą ich zastrzelili. Ale Wiznerce jeszcze było mało... Stanisław i jego ojciec nosili słomę do starej remizy, żeby było przygotowane miejsce dla trzydziestu do rozstrzelania. A Kasparus miał być spalony. Uspokoił ich w końcu młody Durau. Ale tych pięciu niewinnych ludzi leży przed Szlagą, z zemsty Wiznerki.
Trzecie miejsce śmierci, po księżach i Wiznerze.

Za ryby
Bernard Daga i Bobek leżą za ryby. Najprawdopodobniej Durauowie, właściciele Szlagi, musieli się poskarżyć na kłusowników i wskazać właśnie na nich. Sprawa trwała krótko. Przyjechali Niemcy, zabrali ich i zabili. Leżą razem w miejscu, gdzie zginęli, przed przystankiem w Szladze. Durauom najprawdopodobniej przez myśl nie przeszło, że ktoś może za kłusownictwo zabić. Nie byli dla Polaków źli. Na starszego, Hainryśa Duraua - wójta Osieka, już w ogóle nie można powiedzieć złego słowa. Na młodszego - też ze Szlagi - mówili przed wojną "żydek", tak się mocno targował, gdy ktoś przyjeżdżał do kupować deski. A już najlepszy to był ich ojciec. Przed wojną zdejmował hitlerowską flagę z domostwa w Szaldze, którą zawiesili synowie po powrocie z polskiego wojska.
Daga i Bobek. Czwarte miejsce śmierci.

Jan - mściciel
Bernard Daga miał brata Jana, który mieszkał przy Kaźmierczakach. Jego domek jeszcze stoi. Kiedy Jan dowiedział się o śmierci brata, poszedł do lasu i ukrywał się w nim sześć lat. Dołączali do niego inni, na przykład kolega Stanisława Wacław Mazur z Osieka. Wacka Niemcy najpierw wysłali jako żołnierza Wehrmachtu do Francji. Przed wyjazdem obiecał Stanisławowi przywieźć paczkę. Przyjechał pewnego dnia na urlop, niestety bez paczki, trochę wypoczął i ruszył na dworzec kolejowy do Ocypla. Ale po drodze skręcił do lasu i został w oddziale, gdzie był Jan Daga. Zastrzelił go leśniczy w Zdrójkach koło Błędna, kiedy schodził do Czarnej Wody wymyć mięso. O tej śmierci opowiadali potem Jan Daga i inni partyzanci, między innymi Tadeusz Prabucki z Osieka. Pod koniec wojny rodziny, w których byli domniemani partyzanci, Niemcy załadowali na statek mający płynąć rzekomo do Danii. Najprawdopodobniej chcieli go zatopić, ale nie zdążyli. Żona Jana Dagi, z domu Dywel, dostała po wojnie medal za postawę. Jan Daga po tych 6 latach przeżytych w lesie po wojnie został pierwszym policjantem i w Kasparusie, a w Długiem Redwanc. Oczywiście ktoś ich mianował. Jan został pobity, a Redwanc zastrzelony przez Rosjan, którzy tych pierwszych policjantów nie uważali. Bili i rozstrzeliwali frontowi odszczepieńcy, czyli Rosjanie, którzy ukrywali się po lasach. Później długie lata Jan Daga prowadził parowóz wąskotorówki na trasie Gdańsk - Olszynka.

Warczak - straszny był partyzant
Najsławniejszym partyzantem był Feliks Warczak. Żył sobie w Brzeźnie koło Śliwic do czasu, kiedy przyjechali Niemcy z Osowa Leśnego, by się za coś tam się z Warczakami rozliczyć. Wzięli Feliksa i jego kuzyna Glinieckiego i ich ojców do lasu. Feliks i Gliniecki najpierw zakopali pod karabinami Niemców swoich ojców, potem mieli zacząć kopać groby dla siebie. Warczak nagle pchnął jednego z nich i zaczęli uciekać. W kalesonach, ale to nieważne. Obaj ukrywali się całe 6 lat w okolicach Błędna, Starej Rzeki i Brzeźna. Warczak był dowódcą. Pod koniec okupacji przejął nawet spadochroniarzy radzieckich. Niemcy sprowadzili do walk z partyzantami batalion żołnierzy - Jagdtkommando Ukraińców. Część z nich mieszkała w sali sklepu Prabuckiego. Pięciu z nich zostało w Kasparusie na zawsze - na cmentarzu. Zginęli w kasparuskim lesie. Piąte miejsce śmierci...
Warczak - straszny był partyzant. Po wojnie raz rzekł do Kaźmierczaka: "Słuchaj Stasiu, żeby wszyscy zabili tylu Niemców co ja, to by nie było Niemiec. Opowiadał też Stanisławowi, jak to za Osieczną, na torze kolejowym Osieczna - Szlachta - ustrzelił za jednym strzałem dwa jelenie. Mogło to być? Po wojnie Warczak został sołtysem w Rywałdzie, a potem kupił dom w Skórczu i tam zamieszkał.



Góra z górą się nie zejdzie, a ludzie tak
Stanisława Niemcy posłali do Niemiec, potem do Francji, najdłużej przebywał w Norwegii. Jego młodszego brata Jana zaciągnęli do Wehrmachtu dwa lata po nim i wysłali na front do Sarajewa. Tam jego oddział okrążyli partyzanci. Dostał się do niewoli i po przesłuchaniu (pytali, czy strzelał do partyzantów, a po chwili czy chce iść do lagru, czy chce walczyć jako partyzant) przeszedł na stronę Tito. Wybrał to drugie. Później Niemcy okrążyli partyzantów i dostał się z powrotem do armii niemieckiej. A jeszcze później, przed samą granicą austriacką, znowu wzięli go partyzanci i przez pół roku trzymali w obozie w Salonikach. Żywili ich komosą. Z tysiąca Polaków - jeńców zmarło czterystu. Stamtąd, po segregacji narodowej, dostał się do Krakowa i stanął przed komisją. Obok niego stanął... Durau, ten przezywany przed wojną żydkiem. Góra z górą... itd. Pytali ze zdziwieniem: Durau - gmina Osiek, Kaźmierczak - gmina Osiek, Durau - Szlaga, Kaźmierczak - Kasparus (traktujemy tu Szlagę jako Kasparus)? Pytali też, czy umieją "Ojcze nasz" i "Wierzę w Boga". Odżyły wspomnienia... Jan Kaźmierczak nie miał powodów lubić Duraua. Otóż zanim wyjechał na wojnę, grał często ze starszymi w oczko w sali Prabuckiego. Raz wpadł ten Durau - żydek z Niemcami, zobaczył go i uderzył w twarz. Ot, młodzik gra w karty, a nie chce u niego paść krów. I teraz stali przed komisją weryfikacyjną w Krakowie. Jan powiedział o nim, że to polski Niemiec, a modlitwy zna, bo służył w polskim wojsku. Nie z zemsty. Przecież mówił prawdę.

Wielkanoc wtedy była
Stanisław przyszedł do do Kasparusa 28 maja, a Jan dopiero 5 września. 28 maja 1945 starszy Kaźmierczak miał 22 lata. Wszedł do wsi, popatrzył, czy stoi kościół, a potem stanął przed bramą rodzinnego domu. Stał tak pół godziny, a matka i ojciec myśleli, że to przyszedł jego duch. W końcu jego siostra Jadwiga przekonała rodziców, że to Stachu.
Wojna minęła, ale życie w Kasparusie nadal nie biegło normalnym rytmem. Do wsi często zaglądali żołnierze Łupaszki. Raz przyszedł cały oddział z Łupaszką i Inką. Obstawili wioskę czujkami, weszli do kościoła. W kościele postawili karabiny maszynowe, a ksiądz z Lipinek z Bydgoskiego odprawiał dla nich sumę. Przykryli pana Jezusa - Wielkanoc to była - czerwoną szmatą. Stanisław Kaźmierczak był na tej mszy, widział. Potem spotkał jeszcze żołnierzy majora Zygmunta Szendzielorza, kiedy jechał jako listonosz do Ocypla do wymiany ambulansu pocztowego. Zatrzymali go na wysokości leśniczówki Długie i zainteresowali się jego prywatną torbą ze skóry. Zapytali, ile za nią. Zapłacili dużo więcej mówiąc, że żołnierze Armii Krajowej płacą trzykrotnie więcej, niż jest warta. Tę jego torbę potem nosiła Inka, przecież sanitariuszka. Po tym zdarzeniu Stanisław był długo obserwowany, czy nie ma kontaktu z łupaszkowcami.

Zabawa pod karabinami
Raz łupaszkowcy w sali u Prabuckiego zrobili ludową zabawę. Młodzież przyprowadzili na nią pod automatami. Oczywiście poszli wszyscy, bo kto by się przed automatem upierał? I się bawili - młodzież ze wsi z tą inteligencją (ludzie byli wykształceni i mądrzy)... Kto? Trzy dni później u ubowca Rybińskiego znaleziono spis trzydziestu osób ze wsi, które tam się bawiły. Trzy dni po zabawie już miał sporządzony donos. Trzy dni po tej imprezie ubowiec jechał chyba ich aresztować. Towarzyszył mu Pestka - komendant Milicji Obywatelskiej z Osieka - z zawieszonym przy rowerze karabinem. Pestka, wiadomo, musiał jechać z ubowcem. Mijali Szlagę. Akurat z góry do rzeki przy Szladze szedł robić siano sołtys Kasparusa Bukowski. Schodził koło tych pięciu zabitych w 1939 roku. Wyskoczyli łupaszkowcy i wzięli ich trzech, i poprowadzili z półtora kilometra w kierunku Cisin, konkretnie do Gębów. Za Gębami dwóch zabili. Komendanta - wdowca i z pięciorgiem dzieci - wypuścili.
Kolejne miejsca śmierci. Ubowiec Franciszek Rybiński i Franciszek Bukowski - socjalista, najprawdopodobniej człowiek, który sporządził ów donos. Tenże Bukowski, który przed wojną też był sołtysem i... narodowcem. Przychodził do ojca Stanisława Feliksa jako kolega i mówił: "Czy wiesz, że ja mam prawo na 3 Maja nosić szablę?". Widać, miał jakąś rangę. Ojciec Kaźmierczak pokornie tego słuchał... Ale na 3 Maja w Kasparusie defiladę odbierał przed sklepem Prabuckiego, a więc w samym centrum wsi, ksiądz Felchnerowski, bo miał rangę porucznika. Trybuna była robiona z danicy od woza i miała obstrojoną zielenią drabinką (wóz miał amraty - boczne burty z desek o grubości 30 mm i danicę - o grubości 4 cm). Po mszy urządzano zabawę ludową, której centralnym widowiskiem była wspinaczka na śliski słup z serdelkami... Po wojnie sołtys stał się socjalistą, chociaż Rosjanin (wspomniani wyżej odszczepieńcy) zaraz po wyzwoleniu pod pistoletem wziął mu nowiutki rower Otello. Żołnierz rzucił go nawet na ziemię i byc może by go zastrzelił, ale uratowało go zbiegowisko. Potem przyszli ludzie od Łupaszki i ostrzegli go, że nie ma wyzywać ich od bandytów, z czego wynika, że ich tak wyzywał. Łupaszkowcy nosili Matkę Boską Ostrobramską z Wilna i nie byli źli. Sołtysa na pewno by nie zabili, gdyby nie te wyzwiska. Jeszcze innym kazali mu przekazać, żeby mówił różaniec. Raz we Wdeckim Młynie zatrzymali Feliksa Kaźmierczaka, kiedy jechał z grzybami, jeden poprosił o papierosa, i zapytali, co tam z sołtysem, a już było po nim...
Wyrok na Franciszku Rybińskim i na sołtysie odbył się o północy. Ciała znaleźli Benedykt Kaźmierczak i Kazimierz Wyczyński z Bobowa, kiedy paśli krowy. Zwłoki już się rozkładały. Po dwóch tygodniach przyjechali ludzie z Urzędu Bezpieczeństwa ze Starogardu.
Pa jakimś czasie w Kasparusie i w w okolicach zapanował spokój.
Tadeusz Majewski
Za magazynem "Kociewiak" - dodatek do piątkowego wydania "Dziennika Bałtyckiego"

Foto. Kościół w Kasparusie. Stanisław po powrocie ze świata najpierw sprawdził, czy stoi, potem poszedł do domu. To tu Łupaszko był na wielkanocnej mszy. Fot. Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz