wtorek, 17 października 2006

Pies wie

Byłem ostatnio u pana Sz. Ma nowy dom, tuż pod lasem, a właściwie to już w lesie. Lubi zwierzęta. Nie od razu wszedłem, choć pan Sz. serdecznie zapraszał przez furtkę.
- Proszę, proszę, nie ma co się obawiać - mówił.
Przez płot z furią obszczekiwały mnie trzy psy: owczarek - jak się później okazało - wabił się Sakaszwili; jakiś mniejszy, bardzo nieproporcjonalny, którego część gryząco-miażdżąca była wielkości reszty ciała i który - jak się później dowiedziałem - wabił się Zgryz; i jamnik - jak się później dowiedziałem - wabił się Metrówka. Wszedłem za płot i do domu z duszą na ramieniu.


- Nic nie zrobią - powtarzał gospodarz.
- Dobrym ludziom... - dodała jego żona.
Rozmowa przy stole zeszła na tematy metafizyczne. Dyskutowaliśmy oto, jak nas może oceniać dobry Bóg, nieustannie obserwując każdy nasz uczynek, myśl, a nawet senne marzenia z miejsc, w których przebywa (a przebywa wszędzie). Ciekawe, czy On tak samo ocenia, że ktoś jest zły, czy dobry, a nawet święty, jak oceniamy siebie my, ludzie - na przykład sąsiada, wroga, przyjaciela, przełożonego itd.
Piłem kawę drobnymi łyczkami, lewym okiem monitorując zachowanie Sakaszwilego i Zgryza (Metrówka gdzieś się zawieruszył, ale on, z racji małych rozmiarów, nie był problemem). Przez pewien czas bardzo się mną interesowały, kręcąc się koło fotela, w którym siedziałem. Tylko się nie bój - uspokajałem się w duchu. - Psy wyczuwają strach i złego człowieka. Czułem rosnący lęk przed tą weryfikacją. W końcu dały mi spokój.
- No widzi pan - rzekł w pewnym momencie pan Sz. - wyczuwają dobrych ludzi. Poczułem się dumny: jestem dobrym człowiekiem!
Wypiliśmy kawkę, wstałem, wyszliśmy na zewnątrz. Trochę byli zdziwieni, kiedy na pożegnanie podawałem im lewą rękę, starannie chowając za siebie prawą. Ale to nic, zapewne pomyśleli, że jestem źle wychowanym mańkutem.
Wsiadłem do samochodu, lewą włączyłem kluczyk, również bieg. Po kilkunastu minutach zatrzymałem wóz w lesie i wysiadłem. Spojrzałem na zakrwawioną prawicę. Wisiał na niej Metrówka, patrząc mi bezwzglęnie zimnym wzrokiem głęboko w oczy, aż w to miejsce, gdzie kończy się nerw wzrokowy, a zaczyna dusza. Wyjąc z bólu zacząłem go strzepywać niczym wielką, brązową pijawę. Wgryzł mi się w rekę się jeszcze w domu pana Sz. Nie śmiałem tam nic z nim robić. Jeszcze by wyszło na jaw, że jestem złym człowiekiem. Bo wiadomo, pies wie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz