środa, 11 października 2006

Kasparus - opowieść Kaźmierczaka

Stanisław Kaźmierczak (83 l.) mieszka w Pączewie przy słynnym zakręcie. To tu - zdarzało się - samochody wpadały do ogródka, a jeden wpadł do domu. Pisaliśmy nawet o tym reportaż. Tym razem jednak piszemy o innych zakrętach; można rzec metaforycznie - o zakrętach historii. Pan Stanisław jako jeden z nielicznych, a może jako ostatni pamięta zdarzenia, jakie miały miejsce przed wojną, w czasie okupacji i tuż po wojnie w Kasparusie


Pan Stanisław wspomina między innymi o budowie wspaniałego kościoła w Kasparusie, o mordach w 1939 roku i o pobycie Łupaszki w tej pięknej wsi. Częśc z tego materiału damy za tydzień.

Rocznik 23
Stanisław Kaźmierczak urodził się w domu w Kasparsusie. Odbierała go akuszerka Szpirewska mieszkająca we Wdzie, a później w Bobowie. Zajeżdżała rowerem gdzie coś się działo, jeżeli idzie o ruch demograficzny. Stasia przyjmowała na świat 31 stycznia 1923 roku. W miejscu domu, w którym to się stało, stoi dziś inny.

Kilka słów o jego rodzicach
Feliks Kaźmierczak, ojciec Stanisława, był na Kociewiu człowiekiem z zewnątrz. Pochodził z majątku Żbiki w powiecie Jarocińskim. Przyjechał w 1918 roku kłaść w naszych stronach dreny, kładł między innymi na Smolągu. Tu, w bliżej nieznanych okolicznościach, być może na jakiejś wiejskiej zabawie, zapoznał Mariannę Redzyńską, którą niedługo potem wziął za żonę. Po kupnie domu, o którym mowa wyżej, zamieszkali w Kasparusie. Dom nabył od szwagra, który przenosił się do Czarnegolasu na parcelę, bo w tym czasie akurat był tam parcelowany majątek.

Kilka słów o rodzinie
Z biegiem czasu rodzina Feliksa i Marianny znacznie się powiększyła. Mieli czterech chłopców i dwie dziewczyny. Feliks mocno pracował, by zapewnić rodzinie jako taki byt. Ale najpierw budował kościół w Kasparusie. To Stanisław już pamięta. Kościół był ukończony bodajże w 1929 roku. Przedtem z Kasparusa jeździło się na msze do Osieka, a tuż przed oddaniem do użytku kościola, do wcześniej wybudowanej plebanii.
Stanisław wszystko pamięta od czterech lat, od pierwszej gwiazdki, kiedy to od plebanii otrzymał pierwszy w życiu prezent. Stało się tak, jakby ta gwiazdka dała mu dar zapamiętania życia od tego właśnie momentu. Świetnie pamięta, jak nosił z matką do plebanii obiad, gdzie układano klepisko z gliny, jak przywożono cegłę ze Śliwic i drewno do budowy kościoła, dane, bezpłatnie przez państwo, a konkretnie przez Dyrekcję Lasów Państwowych z Torunia, pamięta też tych wszystkich ludzi pracujących przy wznoszeniu leśnej świątyni. Tych wszystkich, czyli wielu - bo w czynie pracowała cała wieś. Pamięta też, że krzyż na wieżę wycinał z blachy Franciszek Neumann, właściciel zakładu ślusarskiego. A już moment założenia krzyża utkwił w jego pamięci jak oglądany wczoraj film. Był wieczór, stał pod kościołem i obserwował to zafascynowany. Dziś Neumann leży, patrząc od Kasaprusa, w ziemi za Starogardem. Na wieży zamontowano wtedy też dwa lekkie dzwonki. Stojące dzisiaj na ramie obok kościoła dzwony zamontowano po wojnie.




Księża
Przedwojenni z Kasparusa księża stoją przez panem Stanisław jakby dziś. Pierwszym był ksiądz Antoni Arasmus z Kościerzyny. Później przybył ksiądz Kwiatkowski, a po nim ksiądz Felchnerowski. Chłopiec był przyjęty u tego ostatniego w wieku 11 lat. Do szkoły też chodził w Kasparusie - do okazałego budynku z czerwonej cegły stojącego przy kasparuskich rozstajach dróg, gdzie dziś w połowie mieszka Andrzej Sadowski, a połowę ma ośrodek zdrowia. W tej szkole i zresztą w całej wsi żywo wówczas wspominano słynny sztrejk dziadków pana Stanisława, jego cioć i matki. Wymieniano z pamięci tych dwudziestu ośmiu prowodyrów, wśród których istotną rolę odegrał jego dziadek od strony matki. Niestety, pan Stanisław go dobrze nie znał, bo ów zmarł w wieku 48 lat. Istotną rolę właściwie przez przypadek, bo podczas tego strajku jako dorosły człowiek był tłumaczem między jedną a drugą stroną. Że rzucał się w oczy, dostał od Niemców największą karę.

Jak to było
W tym roku mamy okrągłą rocznicę stu lat od tamtych wydarzeń. Warto tu wspomnjieć o nich, bo jakby o nich zapomniano. Było to tak...
Dwudziestu ośmiu rodziców poszło bronić dzieci bite przez Niemców za to, że weszły do klasy i nie chciały powiedzieć po niemiecku: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus". Bili nauczyciele Niemcy i dyrektor Szreder. Mieli broń, bo w tamtych czasach pruscy belfrzy należeli do jednostek paramilitarnych. Bili, dzieciaki płakały i wtedy wtargnęli dziadkowie pokolenia Stasia, by je bronić. Dziadek Kaźmierczaka poszedł, bo miał w szkole swoich chłopców. Potem dwadzieścia osiem osób powieźli do Starogardu. Na rozprawę wiózł ich Antoni Kłomski, o czym Stanisław dowiedział się od kuzyna Franciszka Cichego, a któremu z kolei powiedziała o tym jego matka Anny Ciechy. Anna miała wtedy 16 lat była powstańcem powstania, które wybuchło w Kasparusie i w ogóle na Pomorzu, a także w Wielkopolsce, między innymi w słynnej Wrześni. Więc dziadek Franciszek Redzyński za ten udział w strajku i to tłumaczenie siedział najdłużej w więzieniu. Babcia Stanisława, Rozalia Redzyńska, musiała sprzedać dwie krowy, żeby zapłacić karę, ale to nie wystarczyło - siedział dalej. Jednak największa karę dostała cała wieś Kaparus, wtenczas Kasperhausen. Straciła otóż na wiek szansę na rozwój. Szosę, która miała iść z Kasparusa do Śliwic najprawdopodobniej przez Osieczną, Niemcy poprowadzili nieco dalej - z Łubów. I ta zemsta Niemców trwa do dzisiaj - szosy do Śliwic nadal nie ma.
Babcia Rozalia żyła 72 lata, dziadek - jak już napisaliśmy - 48. Zmarł na raka. Choroba ta dopadła też jego matkę pana Stanisława - Stefanię, która zmarła w wieku 52 lat nie mając siwego włosa. Może dlatego - dywaguje pan Stanisława - że miała miękką naturę, dobre serce, wszystko by rozdała...

Nikogo to nie interesuje?
Dzisiaj pan Stanisław ma trochę żal do historyków i mediów. Nie chcą jakoś uwiecznić historii ludzi mieszkających wtedy w Kasparusie, również i historii jego ojca. Nie chcą. Zrobił notatki, wysłał. Notatki o tym, jak Feliks Kaźmierczak budował Gdynię, konkretnie ryżownię na Grabówku i potem szkołę morską. Napisał w tej sprawie do nich, a te cholery nawet nie odpisali. Napisał to wszystko, co powiadał mu Feliks, na przykład jak do raz wracał z dwoma szwagrami z Gdyni do Kasparusa pieszo dwa dni. Pieszo, bo szkoda im było pieniędzy. Kolej kosztowała z Gdyni do Skórcza kosztowała 5 złotych. Szli najkrótszą trasą, omijając Kościerzynę. No więc opisał to wszystko, wysłał pocztą również do gazety, a oni też w ogóle nie odpisali. Może dlatego, że to poszło na konkurs? Notatki trzyma nadal. O tym, jak Feliks budował Gdynię w 1928 albo 1929 roku, kiedy tam była jeszcze wioska.

Tragedie wojenne
W 1937 Stanisław ukończył szkołę podstawową. Gdy wybuchła wojna, miał 15 lat. Rok później został wywieziony na przymusowe prace do Nowego Stawu. Następnie pracował w Rudnie koło Pelplina. Na zimę wracał do domu. Wprzódzi, przed Nowym Stawem, pracował ze starszym bratem Franciszkiem u Duraua w Szladze koło Kasparusa. Pracy tam było dużo, między innymi w tartaku wodnym i przy maszynie parowej. Pamięta, jak w pas transmisyjny maszyny parowej wkręcił się Alfred Plutowski. Straszny dramat - Plutowski miał wtedy ze 30 lat. Tartak wodny był w Szladze od dawna, maszyna parowa została sprowadzona bodajże w 1940 roku. Dziś po tym sporym przedsiębiorstwie nic prawie nie zostało. Piękny drewniany dom, rozwalony beton po tamie oraz cmentarz rodziny Durau na wzgórzu. Właściciel przyjaźnił się z Polakami, między innymi z księdzem Marianem Felchnerowskim, który przyszedł do Kasparusa z Wielkich Polaszek. Do Szlagi przyjeżdżał też pastor ze Skórcza. W 1939 roku Durau z nadleśniczym, również Niemcem, pojechał do Forstera w Gdańsku, by bronić księdza Felchnerowskiego. Ten powiedział im mniej więcej tak: "Wyście są jak Polacy". Nie udało się. Ksiądz Felchnerowski został zamordowany. Niestety, nie ma go w spisie pomordowanych księży. Zamordowali również księdza dziekana Karpińskiego z Osieka, dobrego człowieka. Stanisław pamięta go, jak przyjeżdżał do szkoły w Kasparsie. W szkole nie było księży, więc religię - dwa razy w tygodniu - prowadził nauczyciel, a do przyjęcia, do pierwszej komunii i do spowiedzi przygotowywał organista. Ksiądz dziekan przyjeżdżał na wizytacje. Wyglądało to tak. Wprzódzi szedł nauczyciel, pytał wyrywkowo "Ojcze nasz" i "Wierzę w Boga", a dziekan pytał ekstra dodatkowo. A ksiądz Felchnerowski? Gdy wkroczyli Niemcy, nakazali uczyć po niemiecku. Wytrzymał trzy dni: der, di, das. Czwartego dnia w sali w Kasperusie (tu pan Kaźmierczak wymawia nazwę wsi przez e), gdzie dziś znajduje się sklep Prabuckich, zaśpiewał głośno "Jeszcze Polska nie zginęła". I ktoś go podkablował. Obaj leżą za skrzyżowaniem pod Iglotexem.
Tadeusz Majewski
Cdn.

Fot. Stanisław Kaźmierczak ma cenne notatki o swoim ojcu. Fot. Tadeusz Majewski
Na podstawie magazynu Kociewiak - piątkowe wydanie Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz