niedziela, 22 października 2006

Kręgski Młyn - urocze miejsce

KRĘGSKI MŁYN, GM. STAROGARD. To niesamowite miejsce. Meandrująca Wierzyca, strome zbocza i las. W Okolu i przy drodze do Żabna, od wschodniej strony rzeki, wyrasta podmiejskie Beverly Hills. Po drugiej stronie rzeki rozciąga się malownicza dolina ze sztucznym jeziorkiem i z zabudowaniami agropensjonatu Drężków. To o nich z uznaniem mówił tydzień temu właściciel dworku w Mysinku Holender Dick Bosma, organizujący rajdy konne po powiecie. Dziś dzielą się w "Kociewiaku" swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi turystyki.

Czego od nas oczekują (tytuł prasowy)

Prowadzicie agropensjonat w pięknym miejscu. Ale miało być jeszcze piękniej - niedaleko na Wierzycy miała powstać elektrownia wodna i wielki (60 ha) akwen wody, tuż obok miała przechodzić najpierw kolejka turystyczna do Skarszew, a po rozebraniu torów - ścieżka rowerowa.
Zdzisław Drężek: - Ścieżka rowerowa na pewno powstanie, ale najpierw muszą być zrobione obmiary geodezyjne. Z zaporą wodną są problemy, trzeba ją przesunąć. Gdyby nie to, już w tym roku byłoby spiętrzanie wody.

Wynika z tego, że zalew będzie... Dick Bosma tydzień temu mówił, że połowę klientów ma przez internet, a połowę przez zachodnie biura turystyczne. W jaki sposób wy ich pozyskujecie?
Renata Drężek: - Dick ma umowy z biurami turystycznymi, ale one biorą 20 procent. Co ważne, te biura wszystko dokładnie sprawdzają. Proponowałam nasz agropensjonat w biurze w Lubece, ale nie byli zainteresowani. Powiedzieli, że ich klienci nie przychodzą pytać o Polskę, bo Niemcy sami doskonale wiedzą, gdzie i do kogo jechać do Polski. Mamy foldery, ale one niewiele dają. Najwięcej gości trafia tu, bo ktoś im o tym miejscu powiedział. No i przez internet.

Ilu gości przyjeżdża z Zachodu?
- Z dziewięćdziesiąt procent. Przeważnie Holendrzy i Niemcy, potem Francuzi, Włosi, Rosjanie.

Dziewięćdziesiąt procent! A agropensjonat jest otwarty dopiero od trzech lat. Byli jacyś znakomicie goście?
- Pierwszym takim gościem był wspaniały Kazimierz Górski. Potem przyjechali kajakarze - złoci medaliści. Przez ten czas rozbudowaliśmy obiekt. Powstała sala na wesela i inne imprezy. To oczywiście propozycja dla tutejszej społeczności, ale - co ciekawe - goście z Zachodu nieraz specjalnie przyjeżdżają, żeby zobaczyć, jak takie polskie wesela wygląda i żeby w nich uczestniczyć. Mówią na przykład, że nigdy nie widzieli tak wielu pięknie ubranych ludzi. U nich tego nie ma. Czasami chcą zobaczyć menu weselne.

Niemożliwe! To nasze wesela mogą być atrakcją?
- Do tego stopnia, że pytają przez telefon, kiedy jest wesele, bo chcą właśnie wtedy przyjechać.

Dick Bosma uciął łeb legendom, jakoby ci z Zachodu przyjeżdżali do nas, bo tu jest tak swojsko, naturalnie, ekologicznie, siermiężnie, bez luksusu.
- Oczywiście musi być luksus. Na przykład spanie. Nad stodółką mamy pokoiki za 20 zł na osobę. Ale teraz również i Polacy mówią: "Tanio, ale bez łazienki". I pytają, ile kosztują noclegi w pensjonacie. Łazienka jest bardzo istotna. I musi być nieskazitelnie czysta. Jaka łazienka, taki pensjonat.

A kuchnia?
- Też jest bardzo ważna. Są zachwyceni pomorskim jadłem. Bardzo chwalą sobie ryż i biały sos. Lubią ryby słodkowodne, nasze zupy, pierogi, potrawy regionalne. Lubią też rosół jak od babci, smolone cebule, trzy rodzaje mięsa. Wszystko im tutaj smakuje inaczej niż na Zachodzie. Co jeszcze? Niemcy nie lubią barszczu.

W tym biznesie są ważne pomysły. Na przykład - o czym mówił Dick Bosma - pokój z widokiem na bociany.
- To prawda. Co tydzień mamy parę małżeńską, która nocuje w tym pokoju dorzucanym do wesela gratis. Bociany w gnieździe są kilka metrów od okna.

Wyobrażam sobie coś takiego. Jestem wybrednym turystą. Zajeżdżam, jest luksus, jedzenie, ciekawostki typu polskie jedzenie weselne, wielki namiot biesiadny, dookoła przyroda, rzeka, kajaki, jeziorko. Ale to mi nie wystarcza. Rozglądam się i pytam - co dalej?
- I tu się dopiero zaczyna. Przede wszystkim trzeba znać język obcy. Posługujemy się dwoma - niemieckim i angielskim. Mąż ma mapy. Zna też dobrze Kaszuby i Mazury. Siadają wieczorem z mężem i uzgadniają, gdzie pojechać następnego dnia. I czym - rowerem czy samochodem. Przyjezdnym trzeba poświęcić czas, to musi być taki rodzinny kontakt.

Mazury, Kaszuby... Ale nas interesuje rozwój turystyki na Kociewiu. Co naszego proponujecie gościom?
- Ludzie mają różne zainteresowania. Był nawet gość, który koniecznie chciał zrobić zdjęcia żurawiom. Ale nie każdy turysta jest ornitologiem, choć wielu się ptakami i przyrodą interesuje. Tu proponujemy kajaki, ryby - są w jeziorku. Rowerami jedziemy do Wirt, do kamiennych kręgów w Odrach, do Pelplina, muzeum Borów Tucholskich w Czarnej Wodzie, oczywiście do skansenu we Wdzydzach Kiszewskich. Są też bardzo zainteresowani naszymi festynami. Wozimy ich na nie do Zblewa czy Lubichowa. Na festynie zblewskim przebrałam się nawet za Kociewiaczkę. Jeździmy do Gniewa na koncerty i do Osieka na Gospel. Czasami do... Więcków, gdzie jest hodowla kóz. Kupujemy kozie sery. W Starogardzie byli zainteresowani kupnem szkła. Z rozmów z nimi wynika, czego chcą.

I wszędzie tam wydają pieniądze... A ta nasza Wierzyca? Jest atrakcyjna?
Zdzisław: - Ciekawa rzeka, zaliczana do górskich. Trudna, rwąca, kamienista. Ale pojawiają się grupy kajakowe nawet z Czech. Mam 9 nowych kajaków. Drewnianych i starszych kajaków raczej nie polecam. Obsługujemy Wierzycę chyba jako jedyni. Raz przywiozłem z Mazur Holendrów, bo tam, na Krutyni, gdzie jest za wiele kajaków, nie czuli się dobrze. Zorganizowałem im 3-goidzinny spływ od Bączka do nas. To chyba najładniejszy odcinek. Rzeka kręta, dziki las po brzegach. Holender sobie ją chwalił, bo miał spokój. Co roku sami czyścimy rzekę z konarów, żeby robić spływy. Myślę już o spływach kilkudniowych, ale na takie trzeba przewodnika. Poza tym nie wiadomo, gdzie się zatrzymać. Jakoś nikt nie chce zorganizować przystani i zarabiać. Mogę nawet zafundować ubikacje.

Ty planujesz im wycieczki?
- Oni w osiemdziesięciu procentach mają już opracowany własny plan. Przede wszystkim interesuje ich Trójmiasto i Malbork. Potem można ich przekonać do czegoś innego. Ja im tylko podpowiadam.

W tej pracy nie ma miejsca na amatorszczyznę typu: macie nocleg, jedzenie i szukajcie sobie wrażeń...
Renata: - U nas cała rodzina jest zaangażowana. Córki też. Iwona daje nauki jazdy konnej, Zdzichu zajmuje się mapami i terenem. Kiedy wrócą - kolacja, rozmowy i potem do piwnicy na śpiewy. Ania i Iwona zajmują się salą i organizacją wesel. Każdy ma swoje zadania. Ania rozmawia też z turystami o naszej kulturze, bo są tego ciekawi.

A to jeziorko? Kopałeś żwir, żeby zrobić kąpielisko miejskie.
- Turystów woda nie interesuje. Zrobiło się kąpielisko dla Żabna, Kręga, Łapiszewa. Nie mogę zakazać kąpieli, bo by mnie znienawidzili. Na nasz koszt czyścimy plażę i o nią dbamy. Ubikacje też postawiliśmy. Mogłoby być kąpielisko dla miasta, ale miasta nie stać nawet na ratownika.

A sport? Chcą coś uprawiać?
- W planach mamy dwa korty tenisowe, ale o tym za wcześnie pisać. Niektórzy pytają o mini golfa.

Z 10 lat temu jako reporterzy włóczyliśmy się tutaj, po zdewastowanym wtedy domostwie, spoglądaliśmy z okna na zaniedbany teren. Potem wyście snuli niewiarygodne plany o jeziorze, pensjonacie. I teraz to wszystko jest. Kawał roboty w tak krótkim czasie. Trzeba mieć w sobie mnóstwo energii.
Renata: - To jest jak w pociągu. Wsiadasz, ruszasz, nabierasz tempa i musisz się dostosować do rytmu. Ja na pewno kiedyś się zatrzymam na jakiejś stacji i wysiądę, ale dzieci będą jechać dalej. Ale teraz jak porządnie się wyśpię, to mam parę. Kiedy widzę 85-letnią kobietę, która w tym wieku wybudowała dom, bo wcześniej mąż nie chciał, to mi się chce żyć. Za każdym razem można zaczynać od nowa.
Tadeusz Majewski, Marek Grania

Tekst z opisanymi niżej zdjęciami ukaże się w najbliższym numerze Kociewiaka - piątkowe wydanie dziennika Bałtyckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz