wtorek, 31 października 2006

Pamięci Grechuty

Niezwykle oryginalne i stojące na bardzo wysokim poziomie imprezy organizują w Gminnym Ośrodku Kultury w Kaliskach. Nie na darmo nad wejściem do GOK-u widać pegaza. To owo skrzydlate konisko z pewnością inspiruje dyrektor placówki Danutę Zarembę do rozmaitych, czasami wydawałoby się nawet karkołomnych działań.

Nie piszemy tu o bardzo ambitnym wernisażu sztuki plastyków tutejszych i nietutejszych (dołączyło trzech z Czarnej Wody), jaki corocznie się w GOK-u odbywa i jaki się właśnie odbył, bo to już rzecz normalna, ale o imprezie niedzielnej. Oto wchodzimy przed 18.00 na salę, a tu rośnie sobie drzewo, a na podłodze leżą liście (a na i przy ścianach wiszą i stoją prace powernisażowe). Przy pniu drzewa widać przewrócony kosz z jabłkami. Malowniczo i uroczyście - uroczyście, bo... wiadomo, rymuje się z liście.




Gasną światła. Ponad dwadzieścia osób siedzi dookoła drzewa, wójt Antoni Cywiński zagaja. Spotkanie właściwie ma charakter prywatny, przyszli ludzie nieraz przypadkowo (jeżeli jest w życiu coś takiego jak przypadek), a bohaterem wieczoru jest Marek Grechuta. Słuchamy piosenek tego wspaniałego barda, który - jak wyszło z wypowiedzi wójta - odwiedził kiedyś Kaliska. W przerwach próby dyskusji. Próby, bo to strasznie ciężko, o czym wiedzą belfrzy - poloniści, dyskutować o poezji, nawet jeżeli jest ona śpiewana. Niemniej mówimy o tej Grechutowej (i Demarczykowej też) melancholii, która ich być może pogrążyła, co - też być może - było ceną ich geniuszu. Jednak nie mogę się zgodzić ze stwierdzeniem, że ci najwięksi naszej muzyki nie trafiają do dzisiejszych pokoleń. Co to w ogóle znaczy: dzisiejsze pokolenia?
Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz