środa, 25 maja 2011

Wielbrandowo. Nie da się dzisiaj pozszywać tych wątków

Przy łuku szosy Skórcz - Gniew w Wielbrandowie po lewej stronie stoi samotnie stary dom z czerwonej cegły. Kilka lat temu robiłem tu reportaż. W drzwiach jak kilka lat temu stanęła pani Wróblowa i z zacięciem zaczęła przekonywać, że owszem ktoś był, ale to nie byłem ja. Gdy zapytałem, czy mogę zrobić jej zdjęcie, kategorycznie odmówiła.

Poszedłem przez szosę, w kierunku starych gospodarczych zabudowań istniejącego kiedyś tu majątku. Na wielkim dziedzińcu majątku, zamkniętym niegdyś przez zabudowanie gospodarcze i pałac, młoda kobieta wieszała pranie. Obraz był bardzo malowniczy - biel na tle soczystej zieleni i czerwieni cegieł - więc zapytałem, czy mogę zrobić jej zdjęcie. Odpowiedziała jak pani Wróblowa - nie...



Na schodach jednego z parterowych, kolorowych domków, stojących w miejscu zburzonego po wojnie pałacu, na faceta z aparatem, który szwendał się po dziedzińcu, z zaciekawieniem patrzyła starsza pani. Podszedłem i zagaiłem rozmowę. Okazało się, że w dzieciństwie mieszkała w pałacu, a po jego zburzeniu przeprowadziła się w inne miejsce, potem w jeszcze inne i w jeszcze inne, ale oczywiście w Wielbrandowie, a teraz wróciła na miejsce, gdzie kiedyś mieszkała. Odbyła zawiłą wędrówkę z etapami nowych mieszkań na bardzo małym obszarze tej wsi. Temat wydał mi się ciekawy - zaproponowałem rozmowę z zapisem w laptopem, ale - nie. Po chwili zbliżył się jej mąż. Jeszcze przed tym zaproponowałem fotkę - starsza pani pomachała rękoma na znak kategorycznego sprzeciwu. Kiepsko się ten reportaż zaczyna - pomyślałem.

Jej mąż wysłuchał, czego tu szukam i poprowadził ze sto metrów do mieszkania pani Basi, która sporo - tak mówił - wie o Wielbrandowie. Stanęliśmy przed drzwiami budynku, w którym od frontu, czyli od strony szosy, mieści się świetlica wiejska. Drzwi były otwarte - piękna słoneczna pogoda kusiła, by przewentylować chłodne po zimie wiatrołapy, kuchnie i pokoje.

Mężczyzna wykrzyknął imię. Po chwili w drzwiach stanęła starsza pani. Gdy, już nieco zrezygnowany, zadałem pytanie, czy zechce porozmawiać na temat Wielbrandowa, odparła bez wahania - A dlaczego nie? - i zaprosiła do środka. Mężczyzna, który mnie tu przyprowadził, zadowolony, że pomógł, poszedł do siebie.

Barbara Kalenkowiec, z domu Saganowska, lat... - uuu… - tak sympatycznie poprzedzała niektóre wypowiedzi - 63, siedziała przy stole, mając za sobą ścianę z oprawionymi w ramki zdjęciami, ja zaś siedziałem mając na plecach światło słoneczne płynące z okna.


Pani Basia zaczęła swój lajf. Urodziła się w Kopytkowie, mieszkała tam z rodzicami, Kazimierą i Henrykiem Saganowskimi, przez rok. Jej mama, z domu Orlikowska, pochodziła z Pinczyna i była nauczycielką. Po tym roku Saganowscy przeprowadzili się do Mirotek, gdzie mieszkali do 1953 roku. A od 15 sierpnia 1953 zamieszkali w Wielbrandowie, a pani Basia mieszka tu do dzisiaj, sama, bo mama i tata, i brat już nie żyją, choć w pewnym sensie przecież są. Znaleźli miejsce pod szkłem na zdjęciach, z czarną tasiemką na rogu, na ścianie za jej plecami.

Więc Barbara Kalenkowiec mieszkała w Wielbrandowie, ale pracowała w Skórczu. Z uśmiechem dodała, że jako urzędnik państwowy w Urzędzie Miasta i Gminy. Ten uśmiech był jak niespodzianka, jak niespodzianką była ta informacja o jej pracy. Ukończyła ogólniak w Starogardzie w 1965 roku, mieszkała w tym mieście siedem lat u dziadków, a potem wróciła do Wielbrandowa.

W małej przerwie w rozmowie zacząłem robić zdjęcia jej i zdjęcia zdjęć na ścianie. Oprócz wyżej wspomnianych osób również dziadkom Orlikowskim z Pinczyna - nauczycielom, mieszkającym różnie, na Kaszubach, w Dąbrówce, Pinczynie i gdzieś tam jeszcze. I także zrobiłem zdjęcia młodej pani Basi, jej bratu i siostrze. Na rogach zdjęć pani Basi i jej siostry były biało-czerwone wstążki z napisami informującymi, w jakim roku panny ukończyły maturę. Na zdjęciu jej brata niestety widniała, jak na tamtych pozostałych czarna wstążka. Siostra pani Basi, Aleksandra, mieszka w Gdańsku i z męża nazywa się Terczakowska.

Gdy ta ściana - swoisty album rodzinny - został przeze mnie obfotografowany, pani Basia wyjęła duży, pękaty od zdjęć zeszyt. Wyjaśniła, że to zdjęcia jej mamy ze szkoły, a raczej ze szkół. Ze szkół, bo jej mama, pani Kazimiera, była do 1973 roku nauczycielką w szkole w Mirotkach. Rok wcześniej przeszła na emeryturę. Otrzymała na zakończenie pracy piękne kwiaty i wróciła do pracy po raz drugi. Inne zdjęcia przedstawiają szkołę w Wielbrandowie, gdzie też pracowała.

Pani Basia z Wielbrandowa do pracy w Skórczu dojeżdżała autobusem. W Urzędzie Miasta nie była byle kim (zapewne stąd ten jej uśmiech). Jej pierwsza fucha - jak to określiła - to referent do spraw podatkowych Gromadzkiej Rady. Następnie pracowała w wydziale do spraw opieki społecznej - przeszło rok, potem była inspektorem ds. Gromadzkiej Rady Narodowej, potem kierownikiem i inspektorem administracyjnym i… na tym stanowisku pracę skończyła w wieku 55 lat. Wtedy przepisy mówiły, że tyle lat wystarczyło, żeby przejść na emeryturę. Z tym, że pani Basia była jeszcze na rencie do 60. roku życia.

Trochę to tutaj zawiłe - renta, emerytura, najważniejsze jednak, że w obu przypadkach to odpoczynek po trudach codziennego mozołu w pracy. Inna sprawa, że różnie z tym bywa. Niektórzy, przechodząc na emeryturę, nie bardzo umieją się odnaleźć w nowej rzeczywistości, inni odżywają. Pani Basia powiedziała krótko i zdecydowanie - Nie chciałam pracować.

Na początku, gdy zamieszkała w Wielbrandowie, trochę interesowała się wsią. Potem pochłonęły ja chyba inne sprawy. Dziś jednak patrzy na wieś i w pierwszej chwili powiedziała, że właściwie to się tu nic nie zmienia. Po chwili jednak się poprawiła - Mamy wodociąg, kanalizacje i telefony. Chociaż jeżeli chodzi o telefony, to prawie wszyscy pozmieniali sobie stacjonarne na komórki. Ona ma jeszcze stacjonarny, ale przecież widzi - którędy idziesz ulicą, halo, komórka. I rozmawiają nawet małe dzieci. Tak, tak, też w Wielbrandowie. A, i jeszcze inne zmiany. Jest plac zabaw dla dzieci. I są nazwy ulic, już parę lat. Tylko że nadając jej kochanej ulicy nazwę, o kimś zapomnieli. Jest ulica Główna, ale ona i niektórzy inni też uważali, że powinna być ulicą Franciszka Gracza. Dlaczego nie przeszedł, nie wiadomo.

Od razu przypomniał mi się tekst o tablicy tego zamordowanego przez Niemców nauczyciela tutejszej szkoły. Tablica, o czym kilka lat temu pisałem, zaginęła. Wisiała na ścianie szkoły, nie znalazła się do dziś. Tak więc nauczyciel Gracz nie ma ani tablicy, ani ulicy, która idzie od domu pani Basi do Jerzego Urbana (ze 4 kilometry - jak powiedzieli mi później), do Barłożna. Pozostałe ulice to: Gniewska - biegnie przez całą wieś, Leśna i inne. Nazwy właściwie bez duszy.

Mama pani Basi zorganizowała w szkole w Wielbrandowie wielką imprezę, związaną z poświęceniem tej tablicy. Przyjechały na nią dzieci, które chodziły za czasów Gracza do szkoły, przyjechała córka i syn albo żona zamordowanego nauczyciela. Mama pani Basi dostała jego zdjęcie.

Według pani Basi budynek szkolny, w którym mieści się dziś świetlica wiejska i jej mieszkanie, istnieje już przeszło 100 lat. Podczas jej opowieści kilka razy dzwonił stacjonarny telefon. Pani Basia z tym swoim niespodziewanie pojawiającym się uśmiechem mówiła: - A dzwoń sobie - albo - Przestaniesz czy nie?

Musiała powiedzieć o szkole wszystko, co pamięta. Gracz uczył do czasów, jak wzięli go Niemcy. Po wojnie krótko uczył jakiś Kolenda, po nim Ścibkówna i Delewska. Jej mama przyszła po Ścibkównie i od tego czasu była kierownikiem, a później dyrektorem. Mieszkała razem z nią do 2004 roku. Zmarła w styczniu. Tata zmarł we wrześniu 1969 roku.

Z zeszytu pani Basia zaczęła wyjmować luźne kartki z zdjęciami, które jej mama zbierała tutaj, w Wielbrandowie. Co przedstawiają? - Oooo, tutaj jest napisane. Warta honorowa przed tablica pamiątkową w Dzień Zwycięstwa - Tablica była odsłonięta raczej w 1971 roku, bo w 1972 roku już pani Basia, a nie jej mama, robiła dzieciom to zdjęcie na tle muru szkoły z tablicą i dała je panu Flisikowi. Na innych zdjęciach, dokładnie trzech, również są dzieci, które chodziły do szkoły w Wielbrandowie.


Po chwili pani Basia pokazała zdjęcie z mnóstwem dziecięcych główek. Typowa fotografia z przyjęcin. Chociaż czy typowa? Raczej typowe ujęcie, bo każde przecież jest dla różnych miejscowości i roczników niepowtarzalne. To przedstawia przyjęciny w Skórczu - 1957 rok.

W szkole była kronika, ale z tego co wie pani Basia, jest gdzieś schowana w piwnicy szkoły w Skórczu i nie można jej odnaleźć, bo tam już było w krótkim czasie z trzech dyrektorów. Zabawnie to zabrzmiało - związek między gdzieś tam być może istniejącą w piwnicy szkoły w Skórczu kroniką z Wielbrandowa a rotacją dyrektorów jest właściwie jaki? Kronikę prowadzono od czasów powojennych i miała kilka tomów. Niestety, nie zachowała się przedwojenna. Wiadomo, Niemcy zniszczyli.

Pani Basia zapaliła papierosa i się zamyśliła. Hmm… czy każda wieś powinna mieć kronikę? Trudno powiedzieć. W każdym razie jej mama pisała w kronice nie tylko o szkole, ale i o wiosce - na przykład kto się urodził i kto umarł. Ona się za to nie weźmie, bo jest za moda, żeby znać powojenną historię. Coś oczywiście wie, tym bardziej, że jest spokrewniona z Fankidejskimi.

Nagle przerwała i zauważyła - O Gosia idzie.

Weszła pani Wróblowa.

- Niech pani usiądzie - rzekła pani Basia.

Ale pani Wróblowa stała, patrząc na mnie z jawną niechęcią, jakbym był akwizytorem.

- Chciałam zaprosić na obiad, ale nie, to nie - powiedziała i już jej nie było.

Rozmawialiśmy jeszcze o drugiej szkole. Stała w miejscu, gdzie teraz mieszka Grzegorz Klofczyński. Budynek został już rozwalony. Czy była ewangelicka, pani Basia nie wie.

Nie da się dzisiaj pozszywać tylu wątków, właściwie prawie niczego. Można było, gdy żyli starsi ludzie. Taki Klofczyński Boleś miał spółdzielnię produkcyjną, która była pierwsza po wojnie, już nie żyje. Miał dużo dzieci - może posiadają jakieś zdjęcia, ale, hoo, tych to trzeba szukać po świecie.

Oglądałem na koniec najstarsze zdjęcie na ścianie. Brązowe ze starości. Szukałem odpowiedniego kąta, żeby robiąc zdjęcie ze zdjęcia nie widać było odbicia słońca na szkle. Jakie stare?

Huu hu hu - zaśmiała się pogodnie pani Basia. - Słyszałam, że to jest zdjęcie z narzeczeństwa. To może było gdzieś z 1920 roku.

Tadeusz Majewski

PS. Reportaż o pani Wróblowej robiłem w 2004 r. jest na stronie Wielbrandowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz