poniedziałek, 28 września 2009

Cis. Jedno z pierwszych gospodarstw agroturystycznych na Kociewiu ma już 10 lat

Agroturystyka to naprawdę niełatwy kawałek chleba

Jakie to dzisiaj wydaje się proste i oczywiste - wbija się w Google hasło "agroturystyka Cis" i od razu wyskakuje jako pierwsza strona "Spanie.pl", a na niej 745 informacji o agroturystycznym gospodarstwie Mieczysławy i Mirosława Cierpiołów…


Tylko ten czas naprawdę szybko leci. Mieczysława Cierpioł, współwłaścicielka gospodarstwa agroturystycznego w Cisie, mówi, że minęło już 10 lat od momentu, kiedy przyjęli pierwszych gości. Było to latem 1999 roku. Do Cisa przyjechało starsze małżeństwo z wnuczką tylko po to, by pobyć razem. On był marynarzem, miał przed sobą kolejny, kilkumiesięczny rejs. Postanowili więc przyjechać do Cisa, odpocząć, porozmawiać.

Gospodarstwo agroturystyczne
w Cisie było jednym z pierwszych na Kociewiu, ale decyzja o jego stworzeniu wcale nie była taka prosta i oczywista. Wybór wsi nie był przypadkowy… Już wtedy sporej wielkości drewniany dom stał na rolniczym siedlisku.
- U nas w okolicy jest co prawda pięknie, Bory Tucholskie i tak dalej, ale dom wybudowaliśmy dla rodzinnej integracji - zdradza Mieczysława Cierpioł. - Poprzedni był dla naszej rodziny już zbyt mały. Tymczasem lubimy się spotykać…
Oni lubią być razem, mieszka z nimi także mama pani Mieczysławy, Irena z domu Mucha. Ona w ogóle jest z Cisa. Tu już mieszkali dziadkowie. Dziadek Józef Mucha był kolejarzem i należał do najbogatszych mieszkańców Cisa. Kolejarz przed drugą wojną światową to było coś. Babcia Marianna nie musiała się martwić, czy wystarczy pieniędzy na utrzymanie licznej rodziny. Trochę tych dzieci mieli. A Cis to w ogóle ich taka rodzinna wieś, stąd są z nim tak zżyci do dzisiaj.
Niestety, ziemie tam są nie najlepsze i z rolnictwa w najbliższej okolicy żyć się nie da. Zresztą Cierpiołowie mają ledwie dwa hektary słabych gruntów, co w ogóle wyklucza utrzymywanie się z rolnictwa. Na piachudrach najlepiej rosną chwasty.

Pod koniec lat 90. przyszły
dla Cierpiołów trudne czasy. Utrata miejsc pracy poważnie skomplikowała sytuację finansową rodziny. Cierpiołowie stanęli przed trudnym dylematem - z czego się utrzymywać, z czego utrzymać ten duży dom? O przeprowadzce w ogóle nie pomyśleli. Dom jest ich najlepszym miejscem. W 1999 roku zrobili naradę rodzinną. Uczestniczyli w niej wszyscy, także dzieci i babcia. Pani Mieczysława z mężem Mirosławem chciała przekonać pozostałych do stworzenia gospodarstwa agroturystycznego.
- To wymagało zgody wszystkich - mówi po 10 latach pani Mieczysława. - Przecież oznaczało to wprowadzenie obcych osób do domu. Do naszego codziennego życia. Takie rozwiązanie wymuszało też zmianę przyzwyczajeń ze strony domowników.
Oni także musieliby zmienić swój tryb życia. Musieliby pomagać, stąd potrzebna była ich zgoda. I tak się stało, chociaż w tamtych czasach mało kto wierzył, że pomysł jest trafiony i przyniesie finansowe efekty. Pani Mieczysława mówi, że ona wierzyła, bo jest optymistką, ale poparte to jest silnym realizmem. Chociaż… Cis nie jest najatrakcyjnej położoną miejscowością w Polsce, nawet na Kociewiu. W tamtym czasie Kociewie jako region praktycznie było nieznane w Polsce, gdzieś tam leży, może nawet w górach albo koło Śląska.

Ryzyko było więc spore,
lecz i innych możliwości na horyzoncie nie było widać. Ta rodzinna narada odbyła się w marcu, a już w lipcu do Cisa przyjechali pierwsi gości - owo starsze małżeństwo z Gdyni z wnuczką. Nawet nie trafili przypadkowo. Mieczysława Cierpioł od początku zdawała sobie sprawę, że klient sam do nich nie trafi. Skąd ma się o nich po raz pierwszy dowiedzieć? Trzeba wręcz go znaleźć lub uczynić wszystko, by mógł trafić do Cisa.
Uczestniczyła (mąż zresztą także) więc natychmiast we wszelkich szkoleniach, wstąpiła też do Gdańskiego Stowarzyszenia Agroturystycznego, które było pierwszym w Polsce i które nastawia się na promowanie swoich członków. Właśnie dlatego gdynianie dowiedzieli się o kwaterze agroturystycznej w Cisie.
Dzisiaj pod tym względem jest raj. Najważniejszy jest wszędobylski internet… Niezastąpione źródło wiedzy, ale i miejsce pozyskiwania klientów.
- Natychmiast też postawiliśmy nacisk na naszą edukację. Ostatecznie ukończyliśmy z mężem pięcioletnie studia magisterskie o specjalności turystyka na obecnej Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku - mówi z satysfakcją pani Mieczysława. - Musi być fachowo - Wydział Turystyki i Rekreacji.
Mają też wszelkie możliwe certyfikaty i stale podszkalają swój język angielski. On jest im potrzebny jak rybie woda.

Dzięki temu internetowi
trafili do nich już turyści ze Stanów Zjednoczonych, Austrii, Niemiec, Francji, Holandii, Belgii, Słowacji czy Słowenii. Naprawdę! Wszyscy zostawili swoje wpisy. Oczywiście Polacy także przyjeżdżają. Z Warszawy, ze Śląska, Zielonej Góry, ale i z Trójmiasta. Dla gospodarzy jedno jest najważniejsze - wyjeżdżają zadowoleni. Co więcej, już na początku są w dobrym humorze. W rzeczywistości gospodarstwo agroturystyczne w Cisie robi jeszcze lepsze wrażenie niż w folderach czy na stronach internetowych! Widać wszędzie gospodarną rękę.
Niestety, musimy zauważyć, że agroturystyka to nie jest wielki biznes, kokosów na tym się nie zrobi. Sezon trwa zbyt krótko, a zimą do Cisa trafia ktoś bardzo rzadko. Na szczęście pan Mirosław jest kierownikiem administracyjnym w jednej z gdańskich szkół, co pozwala przez cały rok spinać rodzinny budżet.

W agroturystyce na Kociewiu
ewentualne pieniądze można zarobić tylko latem. I trzeba mieć jeszcze jakiś pomysł. Kwater agroturystycznych są tysiące. Pani Mieczysława zdradza, że coraz ważniejsza jest ścisła specjalizacja. Są kwatery oferujące wczasy w siodle, wędkarskie czy tylko łowieckie. W Cisie takich możliwości nie ma. Cierpiołowie zdecydowali się na organizowanie wypoczynku dla dzieci i rodziców. Mają nawet plac zabaw z wyłącznie atestowanymi urządzeniami, wypożyczalnię rowerów i tak dalej. Zaopiekują się wręcz dziećmi na kilka godzin, by rodzice mogli gdzieś pójść sami.
- To jest nasz pomysł i on się sprawdza - zdradza pani Mieczysława. - Stawiamy też na regionalną kuchnię, ale przede wszystkim na zdrowe jedzenie. Każdy z naszych gości wyjeżdżając do domu dostaje jakiś prezent, choćby konfitury.
I wracają, jak rodzina z Belgii, która już lubi wypoczywać w Cisie. Oczywiście nie przez cały miesiąc, agroturystyczne wypady trwają około tygodnia. To i tak lepiej, jak kilka lat temu, kiedy w modzie były przede wszystkim weekendowe wypady lub takie co najwyżej trzydniowe.
Mieczysława Cierpioł mówi, że nie żałuje tych lat i tego wysiłku. Każdy z gości wnosi coś nowego w ich życie, sam jest w sobie ciekawy.
- I oczekuje od nas, byśmy mu coś dali - wyjaśnia właścicielka. - Goście na przykład chcą, byśmy im opowiedzieli o wsi, o jej historii, o Kociewiu, o tym, co ich otacza.
Cierpiołowie są więc takimi ambasadorami Cisa, nawet ktoś ich tak kiedyś nazwał. Robią dla promocji regionu naprawdę wiele i za to im się należy pochwała. A z okazji 10-lecia my życzymy powodzenia.
Jacek Legawski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz