poniedziałek, 25 marca 2013

Andrzej Grzyb: "Oczywiście próbowaliśmy - jak to zwykle bywa – przełamać monopol starych...

"Zaniedługo" ukaże się rozmowa z Andrzej Grzybem, jaką z nim niedawno przeprowadziłem. Póki co przypominam wywiad z literatem z marca 2007 r., jaki opublikowałem w Dzienniku Bałtyckim.

Wio, wszystkie moje książki!
(tytuł prasowy - Dziennik Bałtycki)


Z Andrzejem Grzybem można rozmawiać i rozmawiać, ale przede wszystkim trzeba go słuchać, tak ciekawie opowiada. Również, a może przede wszystkim dotyczy to literatury. Również, a może przede wszystkim jego własnej - wielkiego dorobku, którego, o dziwo, jakoś nikt nie spisał i nie omówił.














Za Andrzejem Grzybem rozmawia Tadeusz Majewski

Rozkładamy wszystko na podłodze. No, prawie, wszystko. Trzech pozycji brakuje. Układamy według dat - od pozycji najstarszych do najnowszych. I osobno jego samodzielne książki, osobno antologie. Wśród tych ostatnich jest rosyjska.



- Moje teksty były drukowane też w języku litewskim i... arabskim - mówi pisarz. - Tak, w arabskim. Dostałem raz całą stronę "robaczków" - mój tekst zapisany arabskim pismem.
Notuję tytuły. Widać po ich przeglądzie, że cała ta wielka Andrzejowa przygoda z literaturą zaczęła się od poezji, a potem stopniowo przechodziła w prozę, aż wreszcie w nią przeszła. Osobną i bardzo ważną sprawą są bajki i legendy.

Opowiedz o swoim debiucie...
- Debiutowałem w 1972 roku w "Głosie Wybrzeża". Byłem wtedy na drugim roku filologii polskiej. Ale moja przygoda z literaturą, poezją, zaczęła się tak naprawdę wtedy, gdy wspólnie z kolegami i koleżankami założyliśmy na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Gdańskiego pismo literackie "Literaria". Sami byliśmy zdziwieni, kiedy okazało się, że to pisemko zostało odnotowane pośród innych pism jako ważne dla rozwoju młodej poezji. Zaraz potem powstała też grupa "Wspólność",

Przy tym piśmie i w tej grupie robiliśmy Wiosny Poetyckie. Zaczęła do nas przyjeżdżać elita młodej poezji z całej Polski. Wtedy nasze wiersze zaczęły się też ukazywać w "Nowym Wyrazie", "Nowym Medyku", "Poezji", "Twórczości". Zyskaliśmy rozgłos. W latach 1974 - 1975 członkowie zespołu "Literarii" zaczęli wydawać pierwsze tomiki. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, kiedy zagląda się do historii literatury tamtego okresu, okazuje się że "Litararia" miały znaczący wpływ na to, co się wtedy działo.

Kto pisał w "Literarii"?
- Między innymi Aleksander Jurewicz, Leszek Kopeć, Zbigniew Joachimiak, Anna Czekanowicz, Bożena Ptak, ja, później Władysław Zawistowski, Stanisław Rosiek, też Majchrowski, Pawlak. Dołączył też Krzysztof Kuczkowski, Ziemnicki. Byliśmy też członkami koła młodych przy Związku Literatów Polskich. Naszym opiekunem najpierw był Bolesław Fac, potem Lechu Bądkowski. Większość z nas studiowała filologię, ale byli też historycy.

Tworzyliście grupę, a więc coś was łączyło. Co takiego?
- Mieliśmy podobne fascynacje literackie. Oczywiście próbowaliśmy - jak to zwykle bywa - przełamać monopol starych. Chcieliśmy powiedzieć coś nowego. Szukaliśmy nowego języka, nowego sposobu mówienia. Przy naszej grupie "Wspólność" powstał później manifest "nowej prywatności". Chodziło nam o podkreślanie potrzeby indywidualnego wyrażania poglądów, tego, że każdy ma inne spojrzenie na świat. Chodziło o podkreślenie wartości indywidualnego postrzegania świata i życia. To było coś nowego, bo wtedy dążono przecież do socjalistycznej unifikacji języka.

Sporo wtedy czytałem poezji. W ogóle w latach 70. ludzie jakoś tej poezji więcej czytali. Była to jednak na ogół twórczość poetów z dużych miast. A ty przecież pochodzisz z małej, kociewskiej wioski. Czy to miało wpływ na twój język poetycki?
- Tak. Stanowiliśmy grupę, z tym że ja byłem zawsze trochę inny. Od początku dla mnie istotą w twórczości była prowincja i przyroda. Moje patrzenie na świat od początku było silnie zakorzenione w mojej małej ojczyźnie. Widać to w każdym wierszu z tamtego czasu. Nawet kiedy pisałem wówczas o wielkim mieście, to pokazywałem je jako groźnego potwora najeżonego zębami - gdzie ludzie żyją w betonowych klatkach i są wypluwani na podmiejski cmentarz. Przekonywałem, że ocalenie dla tych ludzi istnieje poza tym miastem. W tym czasie takie patrzenie na świat jak moje traktowano z rezerwą.

Każdy twórca ma w swoich utworach słowa - klucze. Wyrazy, które się najczęściej powtarzają. Jakie wtedy były twoje słowa - klucze?
- Od początku w mojej twórczości można mówić o tych samych. Na przykład las. Zwróć uwagę na tytuł pierwszego tomiku - "Skrajem lasu". Oba słowa są bardzo znaczące. Jest skraj świata w wielkich miastach, w ich centrach. Na drugim biegunie jest mój skraj, ta okolica. Albo tytuł kolejnej książki - "Pejzaż okoliczny". Mówi, że dla mnie to moje centrum jest oddalone od wielkich miast.



Pierwsze tomiki poetyckie Andrzeja Grzyba.

Inne słowa klucze?
- W tych wszystkich książkach mówi się o drogach, dróżkach, o rzece, o domu nad rzeką.
Najwięcej chyba jednak jest o rzece. Może dlatego, że mieszkałeś w domu nad rzeką.
- W twórczości znajduje się to, co wynika z naszej obserwacji świata. Rzeka jest fascynująca. Patrzymy na jedną rzekę, ale ona jest cały czasy inna. Zgodnie z "panta rei" nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, a mimo to jest to ta sama rzeka. A czasami wydaje się, że to my jesteśmy częścią tej rzeki.


Andrzej Grzyb: - W tym czasie takie patrzenie na świat jak moje traktowano z rezerwą.


Z lewej ostatnio wydana książka Andrzeja Grzyba - zbiór ciekawych opowiadań i felietoników.

Nie sądzisz, że literatura to odwieczne prawdy, które za każdym razem musi inaczej nazywać kolejne pokolenie twórców?
- Ja nigdy nie szukałem specjalnego języka. Uważałem, że im prościej powiem o tej rzece, o tym dzieciństwie, o tym domu, tym łatwiej trafię do potencjalnego czytelnika. Nigdy nie nadużywałem środków literackich. Zawsze uważałem, że po co fantazjować (jak to mówią tutaj - po co zmyślać), kiedy lepiej posłużyć się językiem, którym rzeczywiście się tutaj mówi, i zdarzeniami, które w rzeczywistości się zdarzyły. Chociaż od początku byłem świadom, że wchodzę w literaturę, a nie piszę historię.


Rozkładamy na podłodze książki. Prawie wszystkie. Aż dziw, że nikt tego dotąd nie opracował. Po kolei leżą:

Skrajem lasów - Gdańsk 1975,
Pejzaż okoliczny - 1979,
Lustra pamięci - 1983,
Zawsze - 1984,
Bajeczny ogród - 1987 (100 000 nakład),
Gdańskie - 1991,
Jak Jan ku morzu wędrował - 1987 (dla dzieci, 30 000 tys. nakład),
Stwory - 1988,
Nieznajomej - 1993,
Cierpka tajemnica świata - 1996,
Malowane bajki (pod pseudonimem Andrzej S. Fleming, 5 000 nakład) - 1997 (wznowione w 2003),
Wiersze i małe prozy - 1998,
Baśnie z Kociewia - 2001,
Ścieżka przez las, Czarna krew - 2003,
Prozy małe i mniejsze - 2002,
Niecodziennik pomorski - 2004,
W krainie zapomnianej baśni - 2005,
Łososie w krainie niedźwiedzi - 2005,
Jan Konrad - siedem żywotów i prawdziwa śmierć - 2006 (powieść),
Dorsze z fiordów Wikingów - 2006,
Nieugaszone pragnienie - 2007 (jednak jeszcze wiersze),
Niechby i w niebie były szczupaki - 2007 (proza, krótkie formy, opowiadania).

Antologie:
Nowy transport posągów - 1977,
Widok ogólny - 1986,
Szkice regionalne -1987,
Jantarnoje pobiereieżie - 1987,
W kuchni i przy stole - Ksiónżka o jeściu na Kociywiu - 2000 (3 wydania),
Kociewie - antologia poezji - 2000,
Legendy kociewskie - 2004,
Baśnie o anoiłach i diabłach - 2005,
Kociewie - serdeczne świata strony - album, antologia, 2005,
Tam gdzie słychać śpiew syren - antologia prozy - 2006,
Między słowem a światłem - 2006.

W sumie 34 książki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz