czwartek, 21 marca 2013

GRAŻYNA GLINIECKA: Czy to przestarzałe poglądy na temat roli kobiety?

- Jestem w trzecim pokoleniu z Piesienicy. Tu mieszkali rodzice, Piotr i Jadwiga Zielonka. Dziadek, Jan, zajmował się bydłem u Hillarów. Mówię o czasach, gdy wszyscy utrzymywali się z tego majątku. Jestem ni pies ni wydra, gdyż dziadkowie od strony taty byli Kaszubami z Niedamowa, a mama Kociewianką. Czuję się Kociewianką, ale mam sentyment do Kaszub. Nauczycielka z polskiego gnębiła mnie za naleciałości gwarowe. Robiła wszystko, żebym nie zdała matury. Więc zdałam poprawkową w Gdańsku. I to nauczyło mnie twardego dążenia do celu. Kiedyś byłam chłopichą. Ganiłam jak piesek za tatą. Lubiłam bardziej męski zawody. Mam prawo jazdy na ciągnik i motor...















Skończyłam technikum rolnicze w Swarożynie w 1982 r. Miałam zapędy iść na studia weterynaryjne, ale życie wskazało inaczej. Po ukończeniu szkoły pracowałam na stażu jako młodszy zootechnik w PGR-ze w Kleszczewie, a później tutaj, na bazie eksportowej w Piesienicy. Hodowano tu ponad 200 byków. Pomagałam też w gospodarstwie rodzicom, którzy mieli 12,75 ha. W 1984 r. poznałam męża, Janusza, też z Kleszczewa. Pobraliśmy się w 1985 r., a w 1986 r. urodziła się pierwsza córka. W marcu 1986 r. otrzymaliśmy gospodarstwo po rodzicach i przestałam pracować na bazie. Ktoś musiał się zająć tym gospodarstwem.

Mamy cztery córki. Lucynę, Justynę, Małgorzatę i najmłodszą, 12 lat, Dostała już pierwsze szlify przy kuchni. Uważam, że dziewczyna, która wychodzi z domu, musi umieć wyprać, ugotować, upiec, posprzątać i zadbać o dom i obejście. Czy to przestarzałe poglądy na temat roli kobiety? Może i tak, ale uważam, że na wsi nie stać na najęcie służącej, która by posprzątała i jeszcze pracowała w ogrodzie. To trzeba robić samemu. Mówią: "Wejdź na podwórko, a powiem ci, kim jesteś". Dla mnie ogród to oczko w głowie. Mam 60 róż dookoła, w środku stoi fontanna. Kiedyś liczyłam, że w ogrodzie rośnie około 60 gatunków krzewów. Takie gatunki, żeby był cały cykl kwitnięcia. Od przebiśniegów, po rośliny późnojesienne. W tej chwili pięknie kwitnie mi oczar, od oczarowania. Ma gołe gałązki, ani jednego liścia, a przepiękne, czerwone, drobne, postrzępione kwiatuszki. Nasadziliśmy drzewka, postawiliśmy lampy wzdłuż płotu - takie, że tu możemy zapalić, a tam zgasić.




Na początku nie było łatwo. Mieszkaliśmy z moimi rodzicami w drugim domu, zbudowanym w 1962 roku. Gdy postawiliśmy chlewnię i zostało nam trochę materiału, zbudowaliśmy dom. Ukończyliśmy go w 1989 roku. Moja zasada przygotowania do roli kobiety jako matki i gospodyni domowej się sprawdza, gdyż trzy córki są już mężatkami i mają dzieci. Lucynka mieszka z nami i ma już zapisane część gospodarstwa. Druga córka też mieszka w drugim domu, tym postawionym przez moich rodziców w 1962 r., ale mają już wybudowany nowy dom. Każda z córek dostała liczącą 3 tysiące metrów działkę budowlaną. To oczywiste, że każdej musi być równo.

Mieliśmy nawet 50 ha. Teraz mamy 30. Mniej, gdyż wcześniej nie dawaliśmy rady sami tego obrobić. Prowadzimy tucz trzody chlewnej i produkcję zwierzęcą. Sklep prowadzę 9 lat. Kim jestem - rolnikiem, gospodynią domową, sprzedawcą? W największej mierze gospodynią domową. Ale uwielbiam też sprawy społeczne. Zaczęło się, gdy podrosły dzieci. Przychodziły wspomnienia. Pamiętam, jak tutaj działało KGW, do którego należała moja mama, a przewodniczącą była Maria Loroch. To stąd mieliśmy tu spotkanie z Pawłem Lorochem, znanym krytykiem kulinarnym. Pamiętam pieczone u mamy ryby w zalewie octowej, zabawy i kurs pieczenia i gotowania w szkole w Karolewie, który prowadziła pani Urszula Tocha. Te wspomnienia pociągnęły mnie ku temu, by to wszystko odnowić. I KGW działa tu już 5 lat. Przewodniczącą została pani Helena Glinka, a potem ja. Za moich czasów otrzymałyśmy świetlicę wiejską. Za zarobione pieniążki i z różnych nagród kupiłyśmy wyposażenie - talerzyki, sztućce, szklanki. Stroje kupiłyśmy we własnym zakresie. W kole jest nas 16. Na początku było 35. Do ciekawszych zajęć, jakie miały miejsce świetlicy, należał kurs z bukieciarstwa i florystyki. Czy po tym kursie panie znalazły pracę? Nie, ale umieją tę nabyta wiedzę wykorzystać. Dwa lata temu Piesienica robiła wianek i stroiki, i dekorowaliśmy kościół parafialny w Pinczynie. W ubiegłym roku robiło to Karolewo. Jestem członkiem Pomorskiej Izby Rolniczej w powiecie starogardzkim i dzięki temu była możliwość skorzystania z tego kursu (można powiedzieć, że go sobie czapnęłam). I za ten kurs, za wynajęcie sali, otrzymałyśmy pieniądze. Kupiłyśmy duży namiot bankietowy dla sołectwa. Jest regularnie wykorzystywany na imprezy, na przykład na Dzień Dziecka.

W ubiegłym roku zostałam wybrana przewodniczącą Gminnego Zarządu KGW. Mamy w gminie 10 kół. Oczywiście kilka z nich działa dłużej niż nasze. Inna sprawa, że to nasze koło ma udokumentowaną historię od 1957 r., a pierwsze wzmianki w rejestrze sądowym pojawiły się w 1946 roku. Dlaczego wybrano mnie? Nie umiem powiedzieć. Może dlatego, że lubię walczyć o sprawy. Liczy się też na pewno szczerość, otwartość, rzetelność, ale i delikatność. Nie na tym rzecz polega, żeby zakasać rękawy i do kogoś pójść z pięściami, by coś zdobyć. Trzeba trochę pokory w działaniu. Pokorne ciele dwie matki ssie.

Co już zrobiłyśmy? Zorganizowałyśmy sobie bardzo piękne spotkanie opłatkowe, na które przyniosłyśmy dania typowo bożonarodzeniowe, robiłyśmy spotkania integracyjne u pana Peki, a ostatnio spotkanie z okazji Dnia Kobiet w Restauracji pod Kasztanami, gdzie wszystkie koła przygotowały produkty tradycyjne. U nas w klubie też zrobiłyśmy imprezę z okazji Dnia Kobiet. Były zaproszone panie w podeszłym wieku. Rozniosłyśmy zaproszenia - przyszło około 50 kobiet. Na początku występowały dzieci, potem mężczyźni wręczali kwiaty, a następnie był skecz w gwarze kociewskiej pt. "Szukam pracy" przedstawiony przez członkinie KGW.

Uważam, że kto nie szanuje przeszłości, swoich tradycji, nie ma co mówić o teraźniejszości. Musimy szanować tradycje, podtrzymywać. To też dotyczy roli kobiety. Ale nie można oczywiście być taką typową kurą domową, żeby zaszyć się gdzieś w kącie, matkować i poza tym świata nie widzieć. Teraz panie chcą wyjść naprzeciw, spotykać się, wymienić się doświadczeniami, powspominać czy zorganizować jakieś wspólne spotkanie z mężami, żeby się pobawić. My, kobiety wieku średniego, potrafimy też obsługiwać komputer.

Kobiety zajęte karierą zawodową? Niepragnące mieć dzieci? To chyba prowadzi do zagłady nie tylko tradycji. Nasz ruch ma głębszy sens. Zachęcamy wręcz, żeby dzieci przychodziły powiedzieć wierszyki babciom. Żeby czuły, że te ich babcie na nie patrzą i są wzruszone. To też jest utrwalanie wartości rodzinnych.

Dlaczego w telewizji nie ma serialu o KGW? Bo to nie jest na topie. A szkoda, że nie pokazują takiego życia. Bez tego działania i rodziny nie wiem, gdzie można znaleźć szczęście i sens życia. Zasadniczym sensem życia jest mieć rodzinę, wychować dzieci i spowodować, żeby ta rodzina była szczęśliwa, i to jest zapłata dla nas. Szczęście dzieci jest naszym szczęściem. W tej chwili każdy uważa, że nie ma czasu. Gdy się chce, to zawsze się znajdzie. Może jestem staroświecka, ale uważam, że praca uszlachetnia. Mnie to tak zostało wpojone i przekazałam to swoim dzieciom. Czy jest różnica pod tym względem pomiędzy kobietami ze wsi i miasta? To już nie jest kwestia - z miasta i ze wsi. Jest różnica poglądów i podejścia do tych wartości już na wsi. Wiele kobiet mówi: A po co to...?

Czy KGW jest tylko dla kobiet? Tak, bo w statucie napisano "członkinie". U nas jest w kole, pan Zbyszek, ale z tego względu, że ma sprzęt audio, umie grać na gitarze, na ustnej harmonijce i bardzo ładnie śpiewać. W kole jest potrzebny facet czy to do rozłożenia namiotu, czy do czegoś, co wymaga siły. Ale ogólnie we wsi jest OSP i współdziałamy.

- Jeszcze zdjęcie, pani Grażyno.

- Gdzie je zrobimy?

- Oczywiście w kuchni.

Tadeusz Majewski






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz