wtorek, 26 marca 2013

TADEUSZ MAJEWSKI. Puzzle układam, to rozum pracuje

Koźmin, gmina Skarszewy. Taki pejzaż. Wieś czyściutka. Gospodarstwa rolne, wielka firma produkująca systemy klimatyzacyjne, stare i - dla kontrastu - nowoczesne domy, nowy pałac na wzgórzu - tzw. "gargamel".





Mowa nasza mielona

Dom Koszników to tzw. klocek (Kazimierz Kosznik wybudował go w 1976 r.). Nie pasuje do wsi, ale pokoje ma obstawne. Obok domu czyściutkie chlewnie - sto świniaków na rzut. Rodzina gościnna. Już na stole paruje kawa, kusi ciasto. Robimy zdjęcie panu Kazimierzowi, jego wnuczkom Kindze i Oli i wnukowi Damianowi. Rozmawiamy o polityce, bo czas przedwyborczy.

- Mówi pan, że ogląda programy o polityce. A we wsi pan nie komentuje?

Kazimierz Kosznik z wnuczkami i wnukiem. Fot. Tadeusz Majewski

- Oglądam tylko dla siebie.

Nie ma - okazuje się - w Koźminie obyczaju, by sobie w publicznym miejscu pogadać. Poza tym starsi nie chcą rozmawiać o polityce, bo ciągle się boją. To z poprzednich czasów.

- Na przykład mój ojciec raz nie był na wyborach, bo nie mógł, to ja za to nie dostałem cementu w gminie... Oczywiście polityką się interesuję, bo jest ważne, co nas na wsi czeka. Czy, dajmy na to, rolnik będzie miał emeryturę... Przekazałem gospodarkę, ale nadal się nią interesuję. Wnuk Damian (11 l.) też. On najbardziej zwraca uwagę na czystość. Jak ciągniki są wieczorem na dworzu, to by jej umył i zagarażował.

- A gdzie welujecie? Rozumie pan, co znaczy "welować"?

- Oczywiście. Po naszemu "głosować". Głosujemy w Pogódkach, 4 kilometry do urny. "Welować"... Kim tu jesteśmy? Pół Kaszubi, pół Kociewiacy. Żyjemy na granicy. Stąd taka nasza mowa. Mielona.


Mieliśmy szyfrowe tabliczki

Z panem Kazimierzem idziemy do domostwa Władysławy Karczyńskiej (l. 98), która szykuje się na wybory. Pisaliśmy już o niej, ale tylko to, co przed wyborami można było (żeby nie posądzono nas o promocję jakiejś partii). Opatrzyliśmy tamten tekst wstępem: "Przeciwnicy PiS-u żartują, żeby na okres wyborów schować babci dowód osobisty i mocherową czapkę. Fe, ileż w tym pogardy! Jakby starsi nie mieli prawa glosować!".

Teraz, po wyborach, możemy już napisać cały tekst.


Starsza pani otwiera drzwi na umówiony dzwonek. Po chwili siedzimy przy stole przykrytym ceratą i zaczynamy dyskusję.

- Teraz mam lat 98. Urodziłam się w Koźminie 21.09.1909 r. i chcę umierać w Koźminie... Czy pan jest wierzący?

- Więc zamierza pani głosować?

- Chcę spełnić obywatelski obowiązek.

- Niech pani opowie o swoim życiu, rodzinie.

- Matka urodziła się też w Koźmienie, ojciec w Jaroszewach... Mieszkałam z rodzicami aż do wojny. Kiedy przyszła wojna, musiałam jechać do niemieckiego państwa, do Sopotu. Pracowałam tam jako służąca. Niemiecki znałam, bo przed wojną (I światową) chodziłam 3 lata do niemieckiej szkoły. Tak, była tu, w Koźminie. Stoi do dziś, ale została oszpecona przez komunistów. Kiedyś była ozdobą Koźmina, z glazurowanej cegły. Komuna ją całą obieliła... Z Sopotu wróciłam do Koźmina 9.06.1945 r.


- Niechże pani opowie o tej niemieckiej szkole...

- Chodziłam od 6 lat, do 1915 r... Mieliśmy szyfrowe tablice oprawione w ramkach i na dwóch sznureczkach szmatki: jedną mokrą, drugą suchą. Pisaliśmy to, co nauczyciel kazał, potem zmazywaliśmy mokrą i wycieraliśmy suchą. Pisaliśmy biało długim jak ołówek rysikiem. Była też duża tablica szyfrowa. Na niej pisał nauczyciel. Pod koniec wojny (I św.), która skończyła się w 1918 r., kiedy ruszył bolszewik, trzy czwarte roku wcale nie chodziłam do szkoły, bo nie było nauczycieli. Do niemieckiej szkoły nie wszyscy chodzili. Rodzin w Koźminie było mało, ale dzieci dużo. Osiem dziesięć, w jednej dwanaście dzieci. U nas było dziesięć dzieci. Do szkoły z jednej rodziny szły trzy, cztery dzieci. Chodziły do 14 lat. Potem chłopcy szli jako parobki do pasania krów do majątków w Górze, Malików, Czerników, Nowego Dworu i Jezierc, a dziewczyny opiekowały się młodszymi w domu.


Tyle, co krowa dawała

- Cieszyła się pani, jak nastała Polska?

- Polska nastała u nas w 1920 r.. W 1918 r. miałam 9 lat, w 1920 miałam 11 lat. Bardzo się cieszyliśmy. Kochaliśmy ojczyznę i do dzisiaj ją kocham. Moi rodzice to byli patrioci- Polacy, praktykujący katolicy. Chodziliśmy do Pogódek do kościoła pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła. Tam w Pogódkach, są pochowani moi rodzice i siostry.

- Zostawmy okres Polski międzywojennej. Po powrocie z Sopotu co pani tutaj robiła?

- Gospodarzyłam tu z matką, bo ojciec zmarł w 35. roku życia.

- Interesuje się pani polityką. Wtedy, w okresie PRL-u też się pani interesowała?

- Wtenczas mało. To były czasy, że albo byłeś komunistą, albo niczym. Partii jak teraz nie było.

- I cały czas pani tu mieszkała?

- Tak. Mama zmarła w 1956 r. Miała 82 lata... Czy tutaj tak długo żyją? Jestem wyjątkiem. Jestem w gminie i Koźminie najstarsza.

- Życie panią nie rozpieszczało... Gospodarzyła pani z mamą, potem sama... Szło wyżyć z małej gospodarki?

- Mieliśmy z matką i siostrą krowę, dwie - trzy świnki, owcę i kozę. I parę kurek, i dwanaście gęsi. I jajka sprzedawaliśmy. Utrzymywaliśmy się jedynie z mleka, co krowa dawała. Sprzedawaliśmy mleko do mleczarni w Pogódkach. Ciężko było, bo trzeba było nająć chłopa, żeby skosił łąki, zboże. Ziemi mieliśmy 2 hektary i 38 arów.



Ale krówkę miałam

- Cały czas mieszkała pani w Koźminie? Nigdzie pani nie wyjeżdżała?

- Nigdzie nie byłam, tylko podczas okupacji... Nie. Wyjeżdżałam - jedenaście razy z pielgrzymką na Jasną Górę. Pieszo nie. Pieszo to byłam raz tu przywitać pielgrzymów, jak szli o 6 rano. Jeździłam autobusem. Raz jechałem z Jasnej Góry do Oświęcimia, Krakowa. W Licheniu byłam 6 razy. Byłam też w Świętej Lipce. Po drodze w Chojnicach i Toruniu. Z KGW i z kombatantami też byłam w Liecheniu, ale i w Słupsku, Ustce i Fromborku.

- Nie korciło pani, żeby po śmierci matki porzucić wieś?

- Siostra wyjechała. Pracowała jako aptekarka w Sopocie. Ja kochałam wieś. Miasta mogłam tylko zwiedzać. Miasto to eno same mury i chodniki... W 1980 r. oddałam ziemię państwu. Nie chciałam dać. Mówiłam bratankom, żeby to wzięli, ale oni mieli za dobrą robotę w mieście. Komuna im dobrze płaciła, mieszkania mieli w mieście. "Ciociu, nie przyjdziemy na to" - mówili. Nie interesowało ich, że przecież na starość, na emeryturę, mogliby tu przyjść i siedzieć. Płakałam dzień i noc, że musiałam tym komunistom dać. I dałam. Zostawili mi tylko zabudowanie i 20 arów. Zostałam bez środków do życia. Renty nie miałam wyrobionej, chodziłam odrabiać, bo rolnicy nie chcieli pieniędzy, tylko odrobienia za to, co oni u mnie robili. Ale jeszcze w 74. roku życia miałam krówkę.

- Ale za ziemię pieniądze pani przecież dostała?

- W końcu dostałam rentę rolniczą.


W siną dal ich wysłać

- Telewizor ma pani nowoczesny...

- To już trzeci. Załatwiła mi bratanica. Na pilota jest, dobrze gra. Kiedyś miałam radio. Słuchałam "Wolnej Europy". Dobrze tu odbierało.

- Nie znosi pani aż tak mocno komuny?

- Bo nie wierzą. Ja jestem wychowana w wierze katolickiej. Tacy jak ja w komunie nie mogli się wysłowić... Jak nastał Wałęsa, to się cieszyłam, bo myślałem, że to człowiek na poziomie. A teraz widać, że on... No ale się cieszyłam, że ten komunizm był zniszczony.

- Jakie pani miała oczekiwania z nową Polską?

- Katolicyzm miałby być... A teraz Tusk co wyrabia? On żył na knybyl tyle razy albo na kocią łapę, a teraz on chce być premierem. Nie mówi pacierza, więc nie jest wierzący, a my chcemy mieć Polskę katolicką, wierzącą. A on jest liberalista przecież. A ślub wziął, kiedy chciał kandydować na prezydenta. Ale ja tego ślubu nie widziałam w gazecie (jako są śluby ważnych osób, to widzę zaraz w gazecie). Kto wie, gdzie on ten ślub brał i jaki to był ślub.

- Skąd pani taka wiedza o ludziach i Polsce?

- Oglądam "Wiadomości", patrzę na nich. Ale przede wszystkim mam "Radio Maryja". Stąd ja prawdę przyjmuję, bo inni kłamią.

- Czemu kłamią?

- Bo oni nie są katolikami, dążą do masonerii. Kwaśniewski, Cimoszewicz, Miller - te trzy mieli być na stryczku od dawna albo wygnane jako banity. To są zdrajcy ojczyzny. Oni nam Polskę zniszczyli, najlepiej by ją sprzedali, a teraz znowu powstają. Niech oni siedzą w tych swoich norach. W siną dal ich wysłać. Ja widzę, jak kłamią, a jak prawdę mówią.

- A co pani czyta?

- "Fakt". Brzydka gazeta dla mnie, ale ja chcę wiedzieć, co się w Polsce dzieje.

- Ale tam, na ostatniej stronie, są gołe kobiety!

- Ja najwyżej trzy pierwsze stronę czytam... Nagie kobiety szpecą tę gazetę. To są krowy dojne. Ja chcą do redakcji napisać, żeby redaktor naczelny to zmienił. On chyba kontroluje i wie, że z pozoru są bardzo ładne, ale szpecą.


Rozum pracuje

- Niech się pani uśmiechnie do zdjęcia...

- Ja będę się do pana uśmiechała, a pańska żona mnie do oczów wskoczy... Jakby tu przyszedł Miller, to ja bym za przeproszeniem w pysk mu dała. Tylko nie wiem, czy by mi się udało. Kogo chciałbym mieć w gościnie? Kaczyńskiego.

- Którego?

- Mogliby przyjechać oba. Miło bym ich przyjęła.

Beata zdejmuje z półki pod telewizorem pudełka z puzzlami. Jest tego sporo. Jeden zestaw ma 1500 elementów. Starsza pani go ułożyła. Robimy zdjęcia z puzzlami. W pewnej chwili - pomysł. Ściągamy ostrożnie ceratę. Pod nią leży piękna bryka. 1000 elementów. Ale są problemy.

- Puzzle układam z 5 lat. Całymi dniami nie. Godzina, dwie i mam ułożone. Te duże - ze dwa - trzy dni. Teraz Ciecholewski podarował mi na urodziny. Układam dla wzmocnienia rozumu. Nie chodzę do doktora, ale raz mnie zaczęło swędzieć, więc poszłam. Do doktora Sienkiewicza w Starogardzie. "O, bez zastrzyków się nie obejdzie" - mówi doktor, a po chwili pyta, czym się zajmuję. "Puzzle układam" - mówię. "Bardzo dobrze, bardzo dobrze, rozum pracuje".


- Na wybory do Pogódek pójdzie pani pieszo?

- Nie, nie zajdę. Zawiezie mnie mój opiekun Stanisław Kosznik... Ja bym chciała, żeby wygrali Kaczyńscy. Idę, bo czasem o jeden głos się rozchodzi. A jak były wybory Kwaśniewski - Wałęsa? Tam było pofałszowane, bo o jeden głos Kawaśniewski wygrał. A teraz nie daj Boże, żeby nie pofałszowali... A skąd pan jest?

- Z "Dziennika Bałtyckiego". Czyta pani? ... Czasami?

- Ja nie kupuję, bo to jest dziennik komunistyczny...

Nie gniewam się. Robię zdjęcia. Jak czyta gazetę i jak próbuje dopasować parę puzzli do samochodu. Wychodzimy z domu.

- Tyle jest jabłek w tym roku i wszystkie robaczywe - wzdycha pani Władysława.

Tadeusz Majewski, Koźmin 2005




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz