niedziela, 4 stycznia 2004

Cis - kociewski raj? Wszystko o wsi

Do Cisa można się dostać z dwóch stron. Od Zblewa albo od Bytoni. Innej drogi brak. Nie ma co tłumaczyć obcym, którędy jechać. Oznakowanie kiepskie. Miejscowym jest niepotrzebne. Po turystów się wyjeżdża. Na stałe mieszka tu niespełna stu ludzi. Latem liczba ta prawie się potraja. Położenie wymarzone dla poszukujących spokoju i lubiących pochodzić po lesie. Żadnych rozpędzonych samochodów, wyjących motocykli. Po prostu azyl.

Dojazd od Zblewa czy Bytoni wiedzie leśnymi duktami poprzez malownicze okolice. W pobliżu wioszczyny leży kilka jezior polodowcowych. Najbliższe z nich to Pieszczenko (2,42 ha), a największe - Kazub (16,49 ha). Można się w nich wykąpać i powędkować. Sosnowe lasy, pachnące żywicą, pełne jagód, borówek i grzybów, tworzą strefę ciszy i wspaniałego mikroklimatu. Na pobliski łąkach widać żurawie, stojące niczym barometry wyjątkowości tego miejsca. A sama wioska? Jak ze starej legendy - z malowniczymi 150-letnimi chatami, kasztanowcami sprzed dwóch wieków i przydrożnym krzyżem.

Sołtysowa przeżyła kilku wójtów

Sołtys Hanna Miotk to zażywna kobieta. Mieszka w 150-letnim domostwie, gdzie niegdyś mieściła się szkoła niemiecka. Pani Hania swoją funkcję piastuje od 1988 roku. Przeżyła kilku wójtów. Sołtysowanie ma w genach. Przed nią sołtysem był jej ojciec Wincenty Gołuński, a jeszcze wcześniej wuj Albin Gołuński. Uważa, że sołtysowanie nie jest łatwe, bo każdemu się nie dogodzi. Miesięczne wynagrodzenie - 70 zł, czyli, jak obrazowo ujmuje to pani Hania, 20-litrowy kanister paliwa.

20 dzieciaków do dwóch szkół jadą

Jest lato, ale pani sołtys żyje problemami całego roku. Na przykład sprawą dowozu dzieci do szkoły. Nie podoba się pani sołtys, że część ma jeździć do Bytoni, a część do Zblewa. Dojazd dotyczy 20 dzieciaków. Powinny do Zblewa, bo tam - według niej - poziom nauczania jest wyższy. A dojazd też lepszy, bo lasem jest łatwiejszy (zimą pola na Bytonię lubią być zawiane i Nyska może sobie nie poradzić). Jeszcze ważniejszym tematem jest utwardzenie drogi. Tu pani sołtys jest realistką. Dobrze wie, że nie da się wyasfaltować leśnej drogi pomiędzy Cisem a Zblewem, bo należy do Lasów Państwowych, które przenigdy się na to nie zgodzą. Może to i dobrze? Czym byłby bowiem Cis z asfaltowa drogą? Ale to już uwaga od nas.

Pani Alicja musi dzielić jajka

Pani sołtys urodziła się w Starym Cisie. Nowy Cis to miejsce, gdzie rozmawiamy. Nowy tylko z nazwy, bo domy mają średnio po 150 lat. Jedyny sklep należy do pani Hani, ale obecnie jest w dzierżawie. Radę sołecką, którą tworzą Alicja Piotrzkowska, Hanna Żywicka, Tomasz Swedowski i Andrzej Baniecki, reprezentuje A. Piotrzkowska (pojawia się jak na zawołanie u pani Hani). Opowiada o turystach. Jest ich w Cisie wielu. Tak wielu, że aż musi dzielić jajka, by nie pokłócić sąsiadów. To latem. Zimą mogłaby trzymać ledwie parę kurek. To samo z krowami. Latem powinno ich być dużo, a zimą starczałaby jedna. Ale cóż... krowa nie świerszcz, stworzenie wieloroczne. Pani Alicja ubolewa, że w Cisie nie ma komu pracować. Na przykład w truskawkach. Inna rzecz, że trudno utrafić w zapotrzebowanie. Istna loteria. Tych truskawek miała już prawie hektar i wyszedł nadmiar, kłopoty ze zbytem. A już ceny? Kto jest w stanie przewidzieć? W tym roku kilogram kosztował 5 zł, w ubiegłym zaledwie złotówkę. Zlikwidowała truskawki, bo bez kontraktacji to istna loteria.

Pani Podjaska - szlachcianka

Najstarszą mieszkanką Cisa jest Elżbieta Podjaska. Ma 90 lat i pochodzi ze znanej szlacheckiej rodziny. Jej matka zmarła, kiedy ona miała 16 lat. Jej ojczym, Mateusz Mania, wybudował w Cisie dom, który potem wydzierżawił władzom oświatowym. Stąd ludzie mówią, że pani Elżbieta mieszka w szkole. Dla odróżnienia ten budynek byłej szkoły nazywany jest przez miejscowych "szkołą polską".

Na ścianie wisi przepięknej roboty stylowy zegar, nad łóżkiem jelenie na rykowisku zamknięte w ramce. Taki dysonans.

Zazdrosny mąż zabronił jej malować

Gospodyni kocha rozmaite malunki. Do dziś ma żal do zmarłego męża. Z zazdrości nie pozwolił jej kształcić zdolności plastycznych. Dyrektor gdańskiej Desy błagał ją, by uczęszczała na zajęcia, a on nie i koniec. Musiała (opowiada o tym z nagłą złością i żalem) tyrać w ziemi i futrować zwierzaki. Taki był, ten jej mąż. Ale raz, kiedy bardzo zachorowała, Herbert prosił ją, żeby namalowała obraz na pamiątkę. Wieczystą. Namalowała. Kiedy niespodziewanie wróciło jej zdrowie, nie mogła się doprosić, żeby landszaft obramował. Kiedy w końcu to zrobił, przyszła po niego kostucha.

Społeczna opiekunka szlachcianki Podjaskiej Bogumiła Kurszewska, zastępująca chorą koleżankę Eugenię Niesiołowską, opowiada o wielu jeszcze talentach pani Elżbiety. Oglądamy ręcznie haftowane obrusy i słuchamy piosenki w wykonaniu pani starszej pani. Niestety, nie pozwala zacytować. Możemy tylko powiedzieć, że i wykonanie, i tekst były przejmujące.

Pani Elżbieta ma bardzo dobra pamięć. Przyznaje ze wstydem, że paliła papierosy od 24 do 60 roku życia. "Paliła jak Turek", paczka papierosów jej nie wystarczała na dzień. Opowiada o bracie, który po zakończeniu działań wojennych został w Belgii i bardzo się rozchorował. Miał wylew i wyglądało na to, że już nigdy nie będzie samodzielnie - jak to się mówi - funkcjonował. Tymczasem, ku radości pani Elżbiety, niedawno ją odwiedził. Samodzielnie. Ma obecnie 80 lat.

Gospodarstwo agroturystyczne powstało przypadkiem

Gospodarstwo agroturystyczne Mieczysławy i Mirosława Cierpiołów powstało... przypadkiem. No może nie do końca. Oto ich historia. Oboje mieszkali w Gdańsku, a do Cisa przyjechali, bo stąd pochodzi pani Mieczysława. Wybudowali dom i problem - trzeba było go jakoś spłacić. Pomysł rzuciła ona. Dziś prowadzą całoroczne wczasy. Wyżywienie? Tylko z własnych ekologicznych upraw.

Pani Mirosława chce dojść do źródła, skąd się wzięła nazwa Cis. Napisała pracę dyplomową pt. "Uwarunkowania geograficzne a rozwój turystyki na terenie gminy Zblewo". Studiuje na AWF-ie w Gdańsku - kierunek turystyka i rekreacja.

Pani Mirosława chce dojść do źródła

To poszukiwanie źródeł nie ogranicza się tylko nazwy. Dotyczy też jej przodków. - Tu urodziła się moja mama, z domu Irena Mucha. W 1946 r. wyszła za mąż za Michała Piekarskiego z Poznania, ale urodzonego w Ameryce. Tato po wyzwoleniu przyjechał tu do pracy. Ja urodziłam się już w Gdańsku. Przyjeżdżaliśmy tu cały czas, gdyż pozostała rodzina mojej mamy. I babcia Marianna z domu Wołoszyk. Babcia Marianna z Konarzyn, gmina Stara Kiszewa, wyszła za Józwa Muchę, dziadka, też nie mieszkającego w Cisie. Oni się tu po prostu sprowadzili.

Tutaj się zwalnia tempo

To jest miejsce dla tych, którzy chcą uciec od cywilizacji. Tutaj się zwalnia tempo. Walorów historycznych nie ma, ale są oczka, jeziorka, lasy, Bory Tucholskie. No i ten walor, że nie ma tłoku turystów. Wiosek, gdzie biegnie tylko piaszczysta droga, wiosek bez asfaltówkek jest coraz mniej. Wnętrza są jak w skansenie. Słowa jak w podręcznikach dialektologii. Tu na przykład jeszcze mówią: "Chodźmy do izby". Nigdy nie była to wieś rolnicza. (Jest trzech, którzy mają konie, trzodę, trochę ziemi.) W większości zamieszkiwali ją - według nomenklatury marksistowsko-leninowskiej - chłoporobotnicy, pracownicy PKP. Każdy miał jakiś przydomowy ogródek, świnkę, kurę, babcia Marianna trzymała kozę.

Człowiek wysoki na 1,80 m ma problem

Strzechy siłą rzeczy umarły śmiercią naturalną. Ale w środku ludzie zostawili domy takie, jak były, z belkami, przez które mężczyzna mający 1,80 wzrostu ma problem z wejściem. W tych izbach powstawiano lakierowane segmenty. Takie zmiany. Jeden wielki miszmasz. W 1964 r. przyszedł prąd.

Kiedy pojawił się prąd

- Kiedy nie było prądu, to łaziło się po domu z jedną lampą naftową. Tę lampę na ogół zabierano do kuchni i wszędzie panowały egipskie ciemności. Kiedy włączyli prąd, to przy elektrycznym świetle wszystko stało się bardzo widoczne, nawet w komorze, do której wchodzi się z izby kuchennej - opowiada pani Mirosława. - Ciocia naprawdę zawsze miała wszędzie czysto, a jak przyszło to światło, to sprzątała do rana. "Boże, jak ja mam tu strasznie brudno" - mówiła.

Mój dziadek

W wakacje wszystkie dzieci z Cisa pracowały - zbierały jagody, grzyby. To nie było hobby, ot, przymus, święty obowiązek. Chodziło się też na wykopki, sadziło trzcinę u Nadolskich. Tak było, chociaż rodzinie pani Mirosławy nie szło najgorzej. Jej dziadek pracował przed wojną na kolei i zapewniał byt dla całej rodziny. Kolej była jak bank. Wypłata bankowo, zawsze pierwszego. A w związku z tym można było brać na bórg, czyli na kredyt w sklepie albo u objazdowego sprzedawcy.

Krzyż Pański krzyża

Krzyże w Cisie mają swoją osobną historię. Rzec można - swój krzyż Pański. Ten przedwojenny w czasie okupacji Niemcy kazali wyciąć w pień. Po wojnie stawiał pan Skórżewski, później Jan Kalinowski, po nim Wiesław Pietrzkowski. Fundatorem ostatniego jest Józef Peka. Ten przed wojną był na początku wsi, w sąsiedztwie obecnego domu pani sołtys. Wszystko w Cisie ma swoja historię, również tragiczną ma Czesław Mucha, wujek pani Mirosławy. Leży we Wrzeszczu, jako ofiara obozu koncentracyjnego w Stuthoffie. Zginał mając lat 21. - Mama mi pokazała ten cmenatrz we Wrzeszczu. To była jedna duża łąka i nagrobki. Większość tabliczki z numerami. Niemiec, opiekujący się tym terenem, dozorca cmentarny, przysłał zawiadomienie, że ojciec leży pod nr 941. Babcia tym sposobem dowiedziała się, gdzie leży jej syn. Trumna była zbita z desek i bardzo wąska. Rodzeństwo wykopało trumnę, ale to ich przerosło. Od tamtej pory jestem na cmentarzu co roku, Zawsze zastanawiałam się, dlaczego tak się dzieje, że młodzi ludzie tak ginęli.

Pani Mieczysława napędza koniunkturę

Goście do Cisa i pensjonatu przyjeżdżają z różnych stron. Wielu. Pani Mieczysława napędza koniunkturę, ale martwi się, że nie wszyscy mieszkańcy chcą współpracować, by zadowolić PT turystę. Panią Mieczysławę boli też słabe oznakowanie dróg do Cisa. A informacja turystyczna czynna jest w godzinach pracy urzędu. Inna sprawa - czy czasami dzięki temu Cis nie jest właśnie taki, jakim go opisaliśmy?

Tadeusz Majewski i Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz