sobota, 3 stycznia 2004

Kleszczewo Życie na dziś

Kleszczewo Kościerskie. Wbrew nazwie sugerującej Kaszuby wieś położona jest na Kociewiu - przy drodze powiatowej Zblewo - Skarszewy, na północnym krańcu gminy Zblewo w powiecie starogardzkim. W pobliżu znajdują się dwa niewielkie jeziora oraz kompleks leśny Nadleśnictwa Starogard. Odległość do Starogardu Gd. 18 km, do Zblewa 10 km, do Skarszew 10 km, do Gdańska 60 km. Dla wielu mieszkańców te kilometry w przeliczeniu na złote polskie to bariera nie do pokonania.

Ponad 600 osób mieszka w popegeerowskich blokach. Szacunkowo połowa z nich nie ma pracy. Trochę z tymi ludźmi jak z przysłowiową szklanką, która jest albo do połowy pełna albo pusta. Krajobraz nie przypomina jednak tak chętnie pokazywanych przez media obrazków podpitych mężczyzn i brudnych dzieci. Pierwsze wrażenie sympatyczne: jeden z bloków jest odnowiony, następny przygotowywany do malowania. Okna plastykowe w licznych oczodołach budynków pamiętających tętniące życiem i zatrudniające ponad 200 osób Państwowe Gospodarstwo Rolne, dzięki któremu powstały.

Trzy sklepy
Pośrodku nieco surrealistycznie wyglądająca Boża Męka udekorowana wstążkami. Sobota w południe. Ludzie nieśpiesznie robią ostatnie zakupy. Są tu trzy sklepy spożywcze i okazjonalny stragan z odzieżą. Najmłodszy sklep istnieje od listopada zeszłego roku. Pracuje w nim Cecylia Gnutek. Spłonął jej dom w Suminie. Tragedia. Nie bardzo chce i może o tym mówić. Kiedy zlikwidowano sklep w Suminie, znalazła pracę w Kleszczewie. Na półkach duży wybór towarów. Puls handlowania odmierzany jest wypłacanymi poborami. Są lepsze i gorsze dni. Nie ma "Arizony", tylko "wisionki".

Chleba sprzedaje się niedużo, bo konkurencja. Najlepiej idą papierosy, bo są trochę tańsze niż w pozostałych punktach. Często odwiedza ciocię pięcioletni Dawid Cysarz, bo taka ciocia w sklepie to fajna sprawa. Zawsze jakiś cukierek albo mordoklejka zmieni właściciela. Wszyscy się znają. Nasze pojawienie się we wsi wywołuje małe zamieszanie, aż zanadto widoczne nawet dla przyjezdnego. Co i raz widzimy twarze w oknach i szybko zasłaniane firanki. Zastanawiamy się, czy wyglądamy jak komornicy? Chyba musimy zmienić teczkę na mniejszą?

Liczymy
10 bloków, w każdym po 16 mieszkań. 160 mieszkań razy 4 daje 640 osób?
- Można tak liczyć, ale u mnie na 3 pokojach jest 7 osób - śmieje się Danuta Kiszkenów, którą spotykamy przy szałerku, gdzie kury pędzą swój głupawy żywot niosąc jaja i gdacząc w oczekiwaniu na lądowanie na talerzu. - Płacę ok. 300 zł miesięcznie z ogrzewaniem i wodą. Dochody? 900 zł z rodzinnym. Mało. Ale musi wystarczyć. Praca? Kto chce robić, zawsze sobie coś poszuka, chyba że nie chce.

Pani Danuta nie ma czasu się nudzić. Uprawia pięcioarową działkę (co nie jest łatwe, bo wodę trzeba dowozić z bagienka wózkiem), dogląda kur, bo rodzina nie chce jeść brojlerów. Prawie nie ogląda telewizji, bo szkoda jej czasu. Wyjątek robi dla wieczornego "Kuriera". Urodziła się w Kleszczewie w nieistniejącym dziś domu na zakręcie obok boiska. (Boisko bardzo dobrze utrzymane. Świeżo przystrzyżona trawa.)

W ogródku koleżanki, która pozwoliła jej narwać piwonii, bo zaczynają przekwitać, spotykamy Teresę Nawrocką, która opowiada że dla niej nie pierwszyzna rozmawiać z mediami. Pracowała w "Medpromie" - firmie, która zajmowała się sprzątaniem i przygotowywaniem posiłków dla pacjentów Szpitala św. Jana w Starogardzie. Ponieważ firma MK rezygnuje ze sprzątania do końca miesiąca, pani Teresa będzie starała się o pracę na umowę - zlecenie. Żali się, że warszawska firma nadal nie wypłaca zaległych pieniędzy, mimo upływu czasu. Przepracowała w swoim zawodowym życiu 30 lat.

W przedszkolu, stołówce. Zarejestrowała się jako poszukująca pracy i już tego żałuje. Mogła chorować, mówi - przynajmniej by otrzymywała jakieś pieniądze. Do Kleszczewa przeprowadziła się ze Starogardu 25 lat temu. Wspomina młodość i uważa, że inne życie było w tamtych czasach. Ją wówczas młodą dziewczynę, tać było żeby iść do Stylowej na kawę. Jej mąż codziennie rano po czwartej jedzie do Skarszew - rowerem , motorem - rzadziej samochodem, skąd S-Bud rozwozi pracowników na swoje budowy. Wraca nocą. Zarabia 3,70 na godzinę. Musi wystarczyć, ale nie jest łatwo.
Bahama!

Żegnamy się z obiema paniami i wędrujemy wśród bloków. Z klatki jednego z nich wychodzi młoda dziewczyna i zaprasza nas do góry. Idziemy czystą, zadbaną klatką schodową. Marzena i Ryszard Begier wzięli nas za pracowników agencji udzielającej pożyczki. Wyjaśniamy zabawne nieporozumienie i zostajemy ugoszczeni.

- Życie na dziś - mówi pani Marzena - człowiek był przyzwyczajony do tego, że zawsze miał odłożone jakieś pieniądze. Ciężko żyć z dnia na dzień - wzdycha. Rozglądamy się po odnowionym i zadbanym mieszkaniu. Pani Marzena opowiada o ogrzewaniu etażowym, które założyli, bo uznali, że ceny oferowane przez Jana Wildmana - dzierżawcę kotłowni są zbyt wysokie. Wykupili niedawno mieszkanie od Agencji Własności Skarbu Państwa. Nie mogą pogodzić się z tym, że nie da się funkcjonować bez pomocy państwa. Chwalą lokalizację oddziału Agencji w Skarszewach, bo przedtem wszystkie sprawy lokalowe musieli załatwiać w ...Sztumie.

Pan Ryszard jest zaprzeczeniem stereotypu o bezradności. Znalazł pracę przez ogłoszenie w Dzienniku Bałtyckim. Uznał, że jeżeli nie żądają wpłaty za umożliwienie wyjazdu do pracy to są wiarygodni. Nie pomylił się Pod koniec maja wrócił z Irlandii, gdzie pod Belfastem wyposażał statek, bo jest stolarzem. Zarabiał 3 funty za godzinę pracy. Pracował po 12 godzin. Wpisywano mu 9 , bo takie są przepisy. Przeżył przygodę życia, bo właściciel firmy, w której pracował, zafundował pracownikom rejs na Wyspy Bahama.

- To wielki wstyd za to, co dzieje się w naszym kraju - mówi szczupły, żylasty pan Ryszard. - Skorumpowany rząd powinien podać się do dymisji. Byłem niedawno W Irlandii. Tam politycy, po udowodnieniu, że byli skorumpowani, muszą się podać do dymisji. U nas nikogo za nic się nie rozlicza. Bezrobotny Irlandczyk dostaje 42 funty tygodniowo, co jest kwotą wystarczającą na podstawowe potrzeby. Ponadto może sobie dorobić do 40 funtów. Przeważnie dorabiają w pubach. Starcza. A u nas? - zrezygnowany macha ręką.

Pani Marzena pracowała jako pielęgniarka, obecnie jest na rencie. Miała drugą grupę, ale życzliwi poinformowali, że dorabia sobie w zakładzie pracy chronionej u Andrzeja Buławy i z drugiej grupy zrobiła się trzecia. Państwo Beger mają troje dzieci .Syn pracował u p. Duszaka i do dziś nie może odzyskać zarobionych pieniedzy, mimo prawomocnego wyroku sądowego. Zaiteresowali sprawą posła Edmunda Stachowicza, który obiecał pomóc. Drugi syn jest w wojsku, a córka się uczy.

Pojazdem rodzinnym jest maluch, bo bez samochodu ani rusz. Zresztą bilet do Starogardu kosztuje 6 zł w jedną stronę. Ta kwota jest dla wielu mieszkańców Kleszczewa niebotycznie wysoka. Nadzieja na pracę na miejscu, bez czasochłonnych dojazdów może być spółka polsko-duńska, która chce produkować brykiety i granulaty. Ale to jeszcze pieśń przyszłości.
Opuszczamy gościnne mieszkanie i ruszamy obejrzeć mienie po PGR.

Duńczyk?
Miejscowi mówią, że to dobrze, że odebrano poprzedniemu dzierżawcy prawo do użytkowania pomieszczeń i terenu, bo sprzedawał wszystko, co miało jakąś wartość. Obecnie teren jest strzeżony, oprócz budynku, gdzie mieścił się zarząd PGR i biblioteka. Można doń wejść bez żadnych przeszkód. Tylko, że ukraść już się nic nie da, bo wszystko zostało wyszabrowane. Nawet szyba z dyrektorskiego gabinetu.
Pod bramą mieszalni pasz ucinamy sobie pogawędkę z dozorcą. Dosadnie i jasno powiedział nam, co myśli o poprzednich rządach w gminie. Nie podejmujemy się tu przytaczać tych opinii, to temat na osobny artykuł. Nie mieliśmy pojęcia, że aż tak nie lubią tam Krzysztofa Trawickiego.

Kleszczewo jest przykładem na to, że nie wszędzie musi obowiązywać bylejakość, że wystarczy chcieć i wiedzieć, czego się chce, żeby życie, nawet w popegeerowskim osiedlu nie musiało kojarzyć się tylko z " Arizoną".

Jarosław Stanek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz