czwartek, 16 czerwca 2005

Galeria "Ostoja" - rozmowa

Galeria sztuki ludowej "Ostoja" Michała Ostoja-Lniskiego to jedno z miejsc, które chętnie zwiedzają turyści i Kociewiacy. Tu można kupić pamiątkę z Kociewia, tu można przyjść też na warsztaty albo spotkanie dyskusyjne. Czy po kilku latach Michał może powiedzieć: "Udało się"? Czy to znak, że takie prywatne placówki mogą się obronić w innych miejscach? Nic podobnego.



Co zostało z marzeń Michała (tytuł prasowy)

Kiedy wymyśliłeś tę galerię?
- Dawno temu. Kiedy już tu zamieszkałem, pomyślałem o miejscu, w którym mogliby pokazywać się i sprzedawać swoje dzieła artyści przez duże i małe "a".

Kiedy już tu zamieszkałeś... Nie jesteś rodem z Czarnej Wody?
- Pochodzę z Czerska, gdzie rzeźbi mój brat Włodzimierz. Mieszkałem między innymi w Toruniu. W Czarnej Wodzie mieszkam od 1990 roku. W 1990 r. zacząłem też trochę rzeźbić.

I myśleć o galerii... Kiedy ten pomysł zacząłeś realizować?
- W połowie lat dziewięćdziesiątych. Złożyłem wtedy wniosek do Urzędu Miasta Czarna Woda. Ten mój pomysł został rozbudowany. Chciałem zrobić placówkę kulturalną, w której jednocześnie byłoby i muzeum sztuki ludowej aniołów, pracownia twórcy ludowego i miejsce, gdzie odbywałyby się warsztaty twórcze, czyli gdzie twórcy mogliby się uczyć tworzyć.

Co z tego pomysłu zrealizowałeś?
- Jedyne, co z tego zostało, to bryła obiektu. Tak to miało wyglądać z zewnątrz, jak teraz wygląda budynek, w której mieści się moja galeria. A szkoda... Pomysł miał wręcz entuzjastyczne opinie - między innymi dyrektora Muzeum Narodowego w Gdańsku i Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Te opinie były potrzebne, gdy zgłosiłem pomysł - jako swojego rodzaju list intencyjny - w Urzędzie Miasta.

Chciałeś, żeby miasto pomogło ci finansowo?
- Chodziło o pomoc organizacyjną i prawną. Chciałem powiązać samorządowe z prywatnym, oczywiście w sensie pozytywnym. Ale losy się tak potoczyły, że zrobiłem to od "a" do "z" sam.

I siedzimy teraz w twojej prywatnej galerii, przy kominku, w przestronnym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Powiedz coś o tym budynku? Jaki jest duży, ile kosztował.
- Ma około 70 metrów kwadratowych powierzchni. Kosztował z 70 tysięcy złotych.

Kiedy było otwarcie?
- W 2000 roku. Kwiaty, krawaty, pompa, puc, telewizja (gdańska), woda święcona.

Nie dziwota. Wszak otworzyłeś coś niezwykłego nie tylko dla Czarnej Wody. Piszemy teraz sporo o turystyce. Wiele osób, które zawodowo gości turystów z Zachodu, poleca im tę galerię do zwiedzania. Jesteś też, co prawda "napisany" z błędami ortograficznymi, w przewodnikach turystycznych. Jako placówka kulturalna masz jakieś dotacje z Powiatu czy od jakiegoś innego urzędu, instytucji?
- Nie mam. Jestem traktowany tak, jak każdy zakład rzemieślniczo-usługowy. Płacę podatki od nieruchomości. Normalną stawkę - 15 złotych od metra kwadratowego.

A to ciekawe, tym bardziej, że tym razem właśnie przyjechaliśmy tu rozmawiać o rentowności takiej galerii. By polecać takie przedsięwzięcia innym. Podatki to koszty... Jeszcze trochę o historii. I tak sobie ta galeria od 2000 roku stoi w Czarnej Wodzie, w dobrym miejscu, bo przy berlince, przy ulicy Starogardzkiej. Co ciebie przez te kilka lat zaskoczyło, jeżeli idzie o prowadzenie takiej galerii?
- Na początku zaskoczyły mnie przepisy. Żebym mógł w stu procentach legalny sposób wziąć od kogoś rzeźbę, obraz czy jakieś inne dzieło, to ten ktoś musi mieć zarejestrowaną firmę, musi prowadzić działalność gospodarczą. Obowiązuje to do dziś dnia. Szkoda, bo rocznie zgłasza się do mnie kilkanaście nowych osób, które chciałyby coś zostawić w komisie, ale nie mają firm.

A ile osób, które wystawiają tu swoje prace, ma firmy?
- W tej chwili mam trzy takie osoby. Spoza regionu starogardzkiego. Są garncarze z Wilczych Błot (te z powiatu kościerskiego, nie gminy Lubichowo) Anna Rak z Warszawy i Rudolf Kręski z Brodnicy Górnej na Kaszubach... Prawdopodobnie w powiecie starogardzkim jakieś osoby mają zarejestrowane firmy, ale to zapewne nieliczne przypadki.

Jeżeli masz prace tylko od kilku twórców, i to z zewnątrz Kociewia, to czyje są te wszystkie dzieła?
- Połowa galerii to moje rzeczy. Na przykład wszystkie rzeźby są moje. Oprócz tego jest troszeczkę rzeźb, obrazów i grafik - około 50 prac - wypożyczonych z Urzędu Miasta. Urząd Miasta kupował na wernisaże i przejściowe wystawy do tutejszego kościoła, a potem gdzieś były magazynowane. W 2003 roku zaproponowałem im, że wyeksponuję je tutaj i oni się zgodzili.

Ale tych prac nie możesz sprzedać.
- Oczywiście, że nie mogę. A każdą z nich mógłbym sprzedać z dziesięć razy.

A więc od artystów - twórców ludowych, którzy nie prowadzą działalności gospodarczej, prac nie przyjmujesz. A my w tym numerze piszemy o hafciarkach ze Skórcza. Namawialiśmy je, żeby wystawiły swoje dzieła u ciebie.
- Jakby miały działalność, to bym wziął. Inna sprawa, że hafty bardzo trudno sprzedać... Nie przyjmuję od osób, które nie prowadzą działalności, bo pojawia się wtedy mnóstwo problemów. To tak, jakbym kogoś zatrudniał na umowę zlecenie. Potrzebne są wtedy różnego rodzaju formularze, na koniec PIT-y. Słowem, potrzebna byłaby pełna księgowość. Nie mam na to czasu ani pieniędzy. Już bym wolał zatrudnić jakiegoś rzeźbiarza.

Podsumujmy. Masz galerię, w której połowa to twoje prace. Nasi twórcy, których w powiecie i regionie jest wielu, nie bardzo mogą tu wystawiać i sprzedawać. Co więc zostało, oprócz bryły budynku, z tych pierwszych marzeń?
- Coś zostało. To na przykład, że jednak jest to jakaś nietuzinkowa placówka kulturalna. Wryła się - że tak powiem - w świadomości powiatu i nie tylko powiatu, bo i znacznie szerzej.

Na kominku leży nawet medal: "...za zasługi dla twórczości ludowej".
- To z Gdańska... Co jeszcze zostało... Ja nigdy nie chciałem, żeby tu była tylko wystawa i miejsce, gdzie się wyłącznie sprzedaje. Jest więc też tu miejsce spotkań ludzi, którzy chcą sobie porozmawiać, zaplanować jakieś przedsięwzięcia nastawione na miejscową społeczność. W Czarnej Wodzie dotąd takiego miejsca nie było. Poza tym prowadzę tutaj kółko rzeźbiarskie dla dzieciaków. Kilka dni temu dwoje z nich - moja Marysia i Jacek Żygowski - zdobyło pierwsze miejsca w 34. Konkursie Sztuki Ludowej Młode Ludowe Talenty. Pracą z młodzieżą z przerwami zajmuję się od 12 lat. Kiedyś robiłem to w szkole. W mojej galerii szkolili się też bezrobotni. Program szkolenia dotyczył malowania na szkle, plecionkarstwa i haftu. Przeszkoliło się 29 osób.

Z jakimi efektami?
- To było za krótko. Hafciarki po tych kółkach powinny uczyć się dalej, żeby wyuczyć się dobrze fachu. Ale do dzisiaj się u mnie spotykają. W domu nie ma mobilizacji do pracy, a tutaj, kiedy razem usiądą, jest inaczej. Pracują, a przy tym dzielą się doświadczeniami... W sumie coś z tamtych marzeń jest... Nie trzeba by tego robić, ale każdy ma jakieś obowiązki wobec społeczności, tej małej.

Zbudowałeś galerię za 70 tys. złotych, z kominkiem, ogrzewaniem, łazienką. Żyjesz z niej?
- Dorabiam sobie do renty. Żeby z tego żyć, musiałbym pracować jak czterech. Łatwo policzyć. Mam niecałe 20 tysięcy złotych przychodów rocznie. Odejmijmy ZUS, podatki i zostaje z 10 tysięcy. Odejmijmy inne koszta i przy pełnym ZUS-ie byłoby ze 200 złotych na miesiąc.

A klienci? Jest ich wielu?
- Nie ma tradycji kupowania sztuki użytkowej - dekoracyjnej, ludowej. Są kolekcjonerzy, którzy zbierają dzieła naszych twórców (ja też zbieram), ale ogólnie to ludzie wolą przedmioty produkowane przez maszyny.

W twojej galerii odnosi się wrażenie, że te wszystkie dzieła już się nie mieszczą. Można sobie też wyobrazić mnóstwo dzieł, jakie pokazują się na wystawach, a potem gdzieś się je chowa (np. szopki kociewskie). Załóżmy (zakładać sobie możemy, czemu nie?), że przyjeżdża jakaś Persona, proponuje ci zrobienie z tego galerii kilkakrotnie większej z pomocą środków zewnętrznych. WIELKIEJ GALERII SZTUKI KOCIEWSKIEJ. Wziąłbyś się za to?
- Taką propozycje bym przyjął, ale żeby nikt mi się nie "wcinał". Ale to jest nierealne.
U nas. I jeszcze. A w Starogardzie byś poprowadził taką wielką galerię?
- Jeżeli ktoś by mi dobrze zapłacił, to dlaczego nie? Mam 44 lata, doświadczenie w tej dziedzinie.

Co teraz jest modne. Kociewskie skrzynie wianowe?
- Sprzedają się. Te duże kosztują 600- 700 złotych. Ale najlepiej idą małe ptaszki.

Przed galerią stoi drewniana kapliczka. Robisz także i kapliczki?
- Co roku ze trzy, cztery. Ta, co stoi, jest do wzięcia.
Rozmawiał Tadeusz Majewski

Za tygodnikiem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego.

fgfgfg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz