




Do ubiegłego tygodnia wydawało mi się, że nie ma i Bobowo. Wieś tę znam z reporterskich objazdów i wcześniejszej pracy w tutejszej szkole. Za każdym razem, szukając materiałów sprzed wojny, trafiałem na mur milczenia - zupełnie jakby to przedwojenne Bobowo zamieszkiwali ludzie, którzy pewnego dnia skrzyknęli się i jak jeden mąż opuścili tę miejscowość na zawsze. Owo wrażenie prysło jak bańka mydlana, gdy w sobotę na stole pojawiały się kolejne albumy, a pani Irena Rybicka odczytywała przez lupę drobne literki na szyldach domów uwiecznionych na fotografkach. To są albumy z XIX i początku XX wieku - mówiła. - A to zdjęcie uczniów tutejszej szkoły 100 lat temu... No właśnie, teraz przecież będzie 100-lecie szkoły...
Albumy
pochodzą z XIX i XX wieku - mówiła pani Rybicka. I była zdumiona, że my jesteśmy zdumieni. Myślała, że każdy ma w swoim domu takie zbiory.
Mówiła o tym z rozbrajającym uśmiechem. A my przez 16 lat poszukiwań starych zdjęć, dokumentów i opowieści z takimi dokumentami jeszcze żeśmy się nie zetknęli. I to zarówno pod względem ilościowym, jak i - powiedzmy - czasowym.
Na stole leżały nie tylko albumy i zdjęcia luzem. Córka pani Ireny, Lidia, co i raz donosiła jakieś pożółkłe papierzyska, które nabożnie braliśmy w palce. I tak na stole znalazły się między innymi: lista obecności dzieci w szkole z lutego 1914 roku, polisa ubezpieczeniowa na gospodarstwo dziadków pani Rybickiej z roku 1877 roku, ważna do 1883 roku, i fragmenty kroniki, którą codziennie pisał dziadek pani Ireny Franz Regenbrecht.
Powoli z tej masy zdjęć, dokumentów i opowieści zaczęła się wyłaniać potężna postać Franza Regenbrechta - w Bobowie nie tyle zapomniana, ile w ogóle nieznana, a która, co pojmowaliśmy po każdym kolejnym kwadransie opowiadania, powinna mieć tu we wsi pomnik.
Inna sprawa, że Franz choćby przez te zdjęcia i dokumenty sobie już pomnik wystawił.
"Ja być pisarek"
Franz Regenbrecht (w tłumaczeniu Łamany Deszcz - zupełnie jakby to było jakieś "nazwisko" indiańskie) urodził się 15 marca 1851 roku w Czatkowach koło Tczewa. W samym Tczewie przez krótki czas pracował w biurze jako pisarz (sekretarz?). "Jak ja być kawaler, to ja być pisarek Tczew" - kilkanaście lat później wypowie być może pierwsze zdanie łamaną polszczyzną Franz.
Wżenił się do Biedkównej
W wieku 24 lat, a więc w 1875 roku, Franz przeprowadził się do Bobowa, wżenił się do Biedkównej - opowiadała pani Irena.
I tu pokazano nam drzewo genealogiczne Biedków, opracowane przez Honoratę Piłat, a sięgające końcówkami dat XVIII wieku.
W połowie XIX wieku w rodzinie Biedków były trzy siostry - Franciszka wyszła za mąż właśnie za Franza Regenbrechta, druga wyszła za mąż za Lewickiego, trzecia za Błeńskiego.
Znane w Bobowie nazwiska.
Franciszka Biedkówna, po ślubie Regenbrecht, urodziła Franzowi córeczkę. Potem, kiedy była drugi raz w ciąży, przez poślizgniecie - o czym opowiadały pani Irenie babcie i mama - musiała zacząć rodzić bliźniaki prędzej. Przez to zmarła i ona, i dzieci - dwóch chłopców. W trumnie leżeli na jej obu rękach. Nazwano ich Bernard i Staś.
Marianna z domu Krajnik
Franz Regenbrecht był wdowcem dwa lata, od 1880 roku. W 1882 roku ożenił się po raz drugi. Przez te dwa lata dziecko wychowywała niejaka Wontkowa. Poszukiwała też Franzowi godnej żony. Znalazła w rodzinie Krajników, mających w Kulicach
Tczewskich 300 mórg ziemi, czyli około 75 hektarów.
Marianna z domu Krajnik spodobała się Franzowi i na pewno odwrotnie. Bo też dziadek Franz - mówiła pani Irena, uważnie oglądając zdjęcie z 1904 roku - był najprzystojniejszym mężczyzną w Bobowie.
Marianna urodziła Franzowi czworo dzieci - Feliksa, Stanisława (tatę pani Ireny), Pelagię i Walerię, która w wieku 12 lat zmarła.
Cztery urzędy w jednej osobie
Pani Irena powoli przewracała grube kary pierwszego albumu. Z głęboko wyciętych w tekturze budek spoglądały na nas jakby na coś czekające twarze z końca XIX wieku i z początku XX. Oglądając taki zbiór możesz się zastanowić, jaki głębszy, metafizyczny sens mają rodzinne albumy.
Myślałam, że wszyscy mają w domu takie zdjęcia - mówiła pani Irena nie zdając sobie sprawy, że przecież nie każdy miał potrzebę uwieczniania mijającego czasu, mijających chwil, mijających nas ludzi, a przede wszystkim nie każdy miał pieniądze, żeby dojechać do fotografa w Pr. Stargard i opłacić fotografa.
Franz Regenbrecht musiał być bardzo bogaty. Czego on tu szukał, ten najprzystojniejszy mężczyzna we wsi, pisarz z Tczewa? Co tu robił?
Gospodarstwo mieli duże - opowiadała pani Irena - bo były tu trzy klepiska, trzy wjazdy na dziedziniec gospodarstwa, była kujnica dla krów i koni, które gnali na pole, był też - o czym pani Irenie opowiadały babki, wiatrak na wzgórzu na początku XIX wieku. Ale, zdaje się, nie z tej chudoby żył Franz.
Jak się wżenił w rodzinę w Bobowie - opowiadała pani Irena - od razu otrzymał od Niemców cztery urzędy - udzielał ślubów, rządził szkolną kasą, był sołtysem oraz wydawał przepustki żołnierzom.
Inaczej mówiąc, jednoosobowo prowadził urząd stanu cywilnego, wydział oświaty (chodził po domach i wlepiał kary pieniężne tym, którzy nie dali dziecka do szkoły!), pełnił funkcję sołtysa (stąd spisywał m.in. kronikę wsi) i prowadził biuro meldunkowe. Jego pozycja była tak mocna, że - jak opowiadały pani Irenie babki i mama - każdy żołnierz, kiedy do niego wchodził, musiał mu zasalutować. Jeżeli tego nie uczynił, Franz kazał mu wyjść i jeszcze raz wejść.
W domu język polski
Pani Irena nieraz się dziwiła, dlaczego jej dziadek Regenbrecht wziął sobie za żonę Polkę. On rozumiał tylko po niemiecku, a ona mówiła tylko po polsku.
Oczywiście z biegiem czasu w końcu musiało dojść do jakiegoś językowego kompromisu. I doszło. W domu od pewnego momentu mówiło się już tylko po polsku. To prawdopodobnie na początku tego okresu padło cytowane wyżej zdanie wypowiedziane przez Franza: "Jak ja być kawaler, to ja być pisarek Tczew".
Po odzyskaniu niepodległości Franz nie mógł się odnaleźć w Polsce. Ale dalej pisał kronikę Bobowa. Zachowały się kartki, podobnie jak spisy uczniów bobowskiej szkoły. Nazwiska w zdecydowanej większości polskie i bardzo dobrze znane dzisiaj.
Stanisław - syn Franza
Stanisław, syn Franza, a ojciec pani Ireny, w 1914 roku ożenił się z Anastazją Bielińską z Wielbrandowa, córką Mateusza Bielińskiego, gospodarującego na 120 morgach. To był nieliczny przypadek, kiedy do domu Franza sprowadzono kobietę. Na ogół to tutaj przeważnie się wżeniali - kilka razy podkreślała w rozmowie pani Irena.
Węgiermuca za młodości pani Ireny
Pani Irena urodziła się 1921 roku, a więc dorastała w Bobowie w okresie międzywojennym. Świat wtedy był dla niej piękny. Pamięta tamtych międzywojennych ludzi, ich twarze. Pamięta w szczegółach wieś i rzeczkę Węgiermucę, która przepływa niczym martwy węgorz przez Bobowo, dziś o wodzie nawet nie marzącej o najbardziej nędznej kategorii wód.
Przed wojną co roku w czerwcu, w okresie całkowitego przekwitania pozostałości z roku ubiegłego, zawsze odbywało się obowiązkowe czyszczenie rzeczki. Nie mogły rosnąć przy niej żadne krzaki. Przez to czyszczenie był dobry odpływ, ale nie o odpływ tylko chodziło. Ta woda - dzisiaj przyjmiemy to z niedowierzaniem - nadawała się do picia i schodziło się po nią z wiadrami. Nie brakowało ryb i raków. Zapewne już nie wróci do takiego stanu - powątpiewała pani Irena.
Konrad jak Franz
W 1948 r. pani Irena wyszła za mąż za Konrada Rybickiego, z którym chodziła do szkoły, mieszkańca Bobowa.
Konrad przed wojną uczył się na kołodzieja. W ogóle co w rękę wziął, to umiał zrobić. Identycznie jak dziadek pani Ireny, Franz Regenbrecht. Po wojnie dom Regenberchta, który się spalił, robił po jednym pokoju, według swojego projektu. I postawił zgrabny, który dzisiaj, po wstawieniu okien, wygląda całkiem ładnie.
Ale wyprzedziliśmy czas. Jeszcze przecież okupacja, czasy powojenne...
Chodzili po nocach
Zawsze o drugiej w nocy raz, dwa razy w tygodniu w Niemcy chodzili po domach i trzeba było "aufsztejen" (wstawać). Zabierali na wojnę.
Bobowiacy musieli przymusowo podpisywać listę.
Zabrali też Konrada, jej przyszłego męża. Przećwiczyli go w Niemczech, potem wysłali do Francji, następnie znalazł się we Włoszech, ale już po drugiej stronie. Po wojnie we Włoszech wyuczył się na kierowcę i jeździł po Rzymie jak po Starogardzie. Wyuczył się też jako mechanik samochodowy. Z Francji i Włoch pisał do Ireny listy. Kiedy ostatnim transportem wrócił z kolegą do Polski, mylił mu się język polski z włoskim. A kolega przywiózł z sobą do Bobowa żonę, Włoszkę.
Stary dom - ślady
Po powrocie, ślubie Konrad Rybicki wziął się za dom. Poprzedni - drewniany, podmurowany i pokryty dachówką przez Franza (kiedy jego syn Stanisław miał 8 lat) - po wojnie by się rozleciał. Konrad rozbierał go i na belce odkrył napis - 1845 rok. W tym roku zapewne ten stary dom pobudowano.
Do tego trzeba wrócić
Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Na temat wiatraka, młyna, który się spalił, a należał do wujka pani Lidii - Kaszubowskiego, o banku, też należącym do Kaszubowskich, o calusieńkim Bobowie. I umówiliśmy się na następną rozmowę, bo to są niezwykłe informacje i dokumenty. Z samych tych materiałów Bobowo może mieć monografię, jakiej nie ma żadna gmina.
A ja z uwagą i wzruszeniem przeglądałem listę uczniów z 1914 roku. Przypomniały mi się lata, kiedy uczyłem w tutejszej szkole. Zupełnie jakbym otwierał dziennik i sprawdzał obecność tych samych ludzi.
Tadeusz Majewski
Not. Marek Grania
Franz 1
Irena Rybicka przegląda stare zdjęcia i opowiada o swojej rodzinie. Fot. Marek Grania.
Franz 2
1904 r. Rodzina Regensbrechta. Trzeci z lewej stoi Franz, drugi z lewej - Stanisław, syn Franza, a ojciec pani Ireny. Repr. Marek Grania.
Franz 5
A to najprawdopodobniej zdjęcie uczniów bobowskiej szkoły z 1905 roku. Repr. Marek Grania.
Franz3
Tak wyglądał dom Franza Regenbrechta przed I wojna światową. Repr. Marek Grania.
Franz4
Wśród zdjęć wyszukujemy architekturę. I jest - dom krawca, widoczny z okien pokoju, w którym rozmawialiśmy. Repr. Marek Grania.
Franz6
Fragment listy obecności dzieci w szkole z 1914 roku, sporządzonej przez Franza Regenbrechta. Repr. Marek Grania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz