sobota, 12 listopada 2011

BARBARA DEMBEK-BOCHNIAK. Fado, czyli rozmarzony felieton quasikomunikacyjno-rewitalizacyjny

Starogardzkie społeczności debatują o rewitalizacji, czyli przywróceniu do życia śródmieścia Starogardu i budowie podziemnego parkingu pod Rynkiem, a ja właśnie skończyłam prace nad propozycją międzynarodowego projektu edukacyjnego Comenius. Razem ze szkołami z kilku krajów Europy chcemy chronić klimat. Taki Comenius pozwala na poznanie życia w różnych państwach i rozwija komunikację, międzyludzką...

Jakiś rok temu debatowałam w podobnym projekcie o budowie nie parkingu, ale robota - na spotkaniu szkół w Lizbonie. Nie wiem, jak oni to tam w Portugalii rozwiązali - na olbrzymiej, zabytkowej starówce nie widziałam korków ulicznych, nie widziałam parkingów, za to widziałam tłumy ludzi, stacje metra i stare tramwaje wspinające się z mozołem po rozlicznych tutejszych górkach-pagórkach…

Byłam w Lizbonie krótko, chyba tylko 3-4 dni. Samolot ląduje tutaj - to chyba ewenement na skalę światową - od strony miasta. Bierze zakręt od Atlantyku (podziwiasz wtedy bezkres błękitu), przelatuje nisko nad Tagiem, nad wielkim postumentem Chrystusa Króla z rozpiętymi ramionami, dalej zniża lot i leci prawie nad dachami tej wyzutej z komunikacji starówki...

Jednego wieczoru wszyscy nauczyciele z projektu (taka wieża Babel: Hiszpanie, Włosi, Francuzi, Niemcy i ja z Polski) wybrali się do knajpy. Knajpy z tradycyjnym, portugalskim jedzeniem. Kolo 22ej spotkaliśmy się wszyscy gdzieś na starówce, nad Tagiem i z przewodnikiem w ręku szukaliśmy proponowanego lokalu. Trafiliśmy na dzielnicę... ja miałam wrażenie, że rozrywki wszelakiej, ale atmosfera tam była niezapomniana… Stare kamieniczki, wąskie, ciemne uliczki wyłączone z ruchu kołowego, latarenki lekko przecierające mrok i… knajpka na knajpce, obok innej knajpki. Był to środek tygodnia, a mrowie ludzi w pozach, z których emanował spokój, rozleniwienie, rozmarzenie - dosłownie wysypywało, wylewało się z malutkich lokali. I wszystko to jak w zwolnionym tempie… A z wnętrza każdej knajpeczki wydobywały się brzmienia… wszędobylskiego tam fado... To takie portugalskie, ckliwe, tęskne, rzewne, romantyczne zawodzenie przy akompaniamencie dwóch gitar... Nie jakieś tam umpca umpca, nie kolorowa komercja - tylko portugalskie portowe pieśni o tęsknocie, miłości, losie, przeznaczeniu... I pośród tego oceanu melancholii młodzież, starsi i najstarsi… Czekając na wolne miejsca w osławionym "Wielkim Bucie" sączyliśmy piwo w knajpie obok - tam też rozlegało się klimatyczne fado. Czas rozciągał się miłosiernie, nerwy znikały i ten błogostan po ciężkim dniu pracy tak cholernie mi się podobał, tak cholernie podobał... Takie fado to nawet zatańczyć można. Wielce dowolnie i bez reguł. Do fado potrzeba dwojga, bez dwóch zdań… Tego samotnie nie można odtańczyć… Musi być blisko, i mocno, i żeby czuć oddech partnera na karku… I w tym poniekąd erotyzmie chyba tkwi urok tej całej muzyki i śpiewu... Kiedy już w Bairro Alto kończyliśmy konsumpcję portugalskiego przysmaku - bakali, która okazała się być prozaicznym dorszem, moja koleżanka Włoszka, siedząca obok mnie - rozmarzonej tonami fado, przewróciła oczami wyraźnie znudzona zawodzeniem śpiewaczki, przedrzeźniała jej głos i bezwiednie opadła na knajpiany stoliczek... Wtedy tak na chwilkę ocknęłam się z tych moich obłoków... Kiedy wracałam do Polski, na lotnisku w Lizbonie miałam dość dużo czasu, poszłam do sklepiku z płytami fado. Chyba ze dwie godziny siedziałam tam i słuchałam (mieli taki sprzęt do odsłuchu na słuchawkach) tego fado, fado, fado... Chciałam sobie kupić płytkę… Słuchałam, słuchałam, rozpływałam się... I - nie kupiłam żadnej. Bo nie miałabym wspomnień. Fado zarezerwowałam na Lizbonę... Mam to w uszach i wystarczy. Łączę to z klimatem tamtego wieczoru. I tęsknię... Tęsknię za fado... I pustymi od samochodów uliczkami pełnymi rozmarzonych ludzi wsłuchujących się w rzewne lizbońskie melodie… Niechby podobnie zrewitalizowano śródmieście stolicy Kociewia. Niechby przywrócone do życia tętniło klimatem kociewskim, niechby było miejscem wieczornego wypoczynku trzech pokoleń, spokojem, kulturą dla wszystkich… A nie sklepy, banki, banki, sklepy, parkingi i garaże…

Tylko pewnie mało komu takie fado spodobałoby się... Jak Gabrielli… Fado… Tak znowu rozmarzyłam się...

Barbara Dembek-Bochniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz