Koło Gospodyń Wiejskich w Semlinie ma już rok
Niecały rok temu przyjechałem do Semlina zrobić zdjęcie paniom z Koła Gospodyń Wiejskich strojącym choinkę. Wówczas w budynku remizy OSP było niemiłosiernie zimno. Teraz rozmawiamy w komfortowych warunkach. Cieplutko, w kuchni coś się pichci, smakuje gorąca kawa. Rozmawiamy. Panie już pokończyły dzisiejsze przygotowania do sobotniej imprezy - pierwszych urodzin Koła. Jego liderką jest Terasa Celarek. I jak przystało na liderkę to ona odpowiada na pytania.
- Kiedy dokładnie to Koło Gospodyń Wiejskich powstało?
- 17 listopada 2010 roku z inicjatywy mieszkańców Semlina. W tym dniu odbyło się nasze pierwsze zebranie. Jeżeli chodzi o wszystkie pieczątki, papier, to siedziba mieści się moim domu, natomiast generalnie mieści się tu, w budynku Remizy Ochotniczej Straży Pożarnej. Strażacy przekazali nam pomieszczenie liczące około 25 metrów kwadratowych.
- Sporo od tamtego czasu, gdy robiłem paniom zimą zdjęcia, się zmieniło...
- A zmieniło się. Wszelkie pieniądze, jakie zdobywałyśmy na festynach, dożynkach, wkładałyśmy w tę remizę. Wspomógł nas wójt i chwała mu za to, i teraz mamy tak, jak mamy. Przede wszystkim jest toaleta, woda, prąd, są grzejniczki. Trzeba było zrobić całą instalację.
- Semlin to mała wieś... Ile tu może mieszkać kobiet, hm... w wieku 20 lat do 50 plus?
- Mogę policzyć. Raz, dwa, trzy, cztery… Z sześćdziesiąt. Oczywiście są panie, które mają 70 i więcej lat. Najstarsza, pani Wanda Sabiniarz, ma 91.
- Pomysłodawczynią reaktywowania Koła była pani Teresa - dopowiada jedna z pań. - Można powiedzieć, że po kolei nas zbierała. Właściwie to myśmy się wszystkie do niej przylepiały. Do czasu powstania koła spotykałyśmy się okazyjnie - na spacerze, w sklepie. Oprócz tego to ona zrobiła plakat.
- Z sześćdziesiąt kobiet... A ile jest w KGW?
- Obecnie czynnie działających jest dziewiętnaście. Chciałoby więcej, ale z różnych powodów nie może. Myślę, że po tym remoncie liczba chętnych wzrośnie. Najważniejsze jest ciepło. Grzejniki są od tygodnia. Wcześniej były dwa. Dokupiłyśmy kolejne. Udało nam się dzięki życzliwości pani Ewy Burczyk ze sklepu hydraulicznego z Pinczyna.
- A ilu mieszkańców liczy Semlin?
- Na pewno ponad 360 osób. Ale to prędko we wsi się zmienia, gdyż sporo się buduje. Większość siedzi w domu i coś tam robi, pomijając oczywiście pracę.
- Siedzą w portalach społecznościowych...
- Chyba tak. Ja uważa, że wirtualnie na siebie popatrzeć to jest co innego, niż w rzeczywiste spotkanie z żywym człowiekiem. To drugie jest o wiele ciekawsze. Czasami tutaj tak żartujemy, że aż łzy po policzkach lecą i bolą ze śmiechu mięśnie. Ale faktycznie ludzie siedzą po domach. Postanowiłyśmy to zmienić, tym bardziej, że mamy tradycję - w latach 70. i 80. było we wsi KGW. Z tym że tamta działalność wyglądała inaczej. Na Dzień Dziecka rozdali cukierki, zorganizowano spotkanie opłatkowe z księdzem i coś tam jeszcze.
- A te kociewskie stroje ludowe są konieczne? To ładnie wygląda, ale jak razem wystąpi ze dwadzieścia zespołów KGW, to odnosi się wrażenie, że występują klony. No i czy to jest autentyczne? Byłoby, gdyby panie ośmieliły się wyjść w tych strojach na przykład na ulicę Długą w Gdańsku.
- Uważam, że dzisiaj archaizm jest bardzo modny. Przecież to wszystko wraca, tak zwana ludowość. Gdy obserwuje się modę, widać, że wracają piękne chusty, apaszki. A co do pana uwagi - chodziłyśmy w Gdańsku w strojach kociewskich. A tutaj, gdy córka członkini naszego koła wychodziła za mąż, zrobiłyśmy piękną, tradycyjną, wiejską bramę. To był sznur ze zboża i z kwiatkami.
- Czy organizujecie panie tutaj "giełdę" pomysłów?
- Rzeczywiście mamy taką "giełdę", jak pan to nazywa. Ustalamy, co będziemy robić na następne nasze święto, jaką imprezę zorganizujemy, gdzie wystąpimy, na jakim kiermaszu, festynie. Planujemy na najbliższe dwa - trzy miesiące. Na przykład niedługo musimy zrobić spotkanie opłatkowe dla starszych. W tym roku zależy nam na tym, żeby przyszło więcej osób. Między innymi po to, by te starsze osoby opowiedziały o Semlinie - o historii, przepisach, tradycji itd., bo my nic nie wiemy. Rzuciłyśmy hasło na początku tego roku, żeby mieszkańcy Semlina przynosili stare zdjęcia. Chciałybyśmy wiedzieć, jakie domy były, jak to wyglądało. Chodziłyśmy nawet po domach i nic... To jedno z naszych działań. Przede wszystkim zależało nam na tym, żeby dużo robić dla dzieci i młodzieży, bo nie mieli gdzie się spotykać. Grali w malutkiej salce w tenisa stołowego w temperaturze minus 10 stopni. Teraz stół można postawić w ciepłym pomieszczeniu.
- Mogę przyjechać ich potrenować. Jestem trenerem tenisa stołowego.
- To zapraszamy! Wie pan, to KGW nie jest tylko po to, żeby utrzymać tradycję, pokazać się, zrobić wielkie bum i wielki, szybki koniec. Tutaj wielkiego końca nie będzie. Nasze działania są perspektywiczne. Napisałyśmy projekt do Urzędu Marszałkowskiego. Dzięki niemu chcemy kupić komputery, drukarki, żeby te nasze kobiety powyciągać z domu, żeby do świata wyszły, żeby chciały być w gromadzie. Żeby zmieniać, a nie biadolić. Bo u nas tak jest - każda znajdzie tysiąc problemów, tysiąc kłopotów, by nie dać się choć na chwilę wyrwać z szarej rzeczywistości i być razem.
- Co jeszcze jest w tym projekcie?
- W 2004 roku były sołtys napisał projekt naszej wsi. Były w nim chodniki, plaża nad jeziorem, mnóstwo rzeczy. Zrobiono nam z tego jedynie plac zabaw. Zrobiłyśmy nowy projekt, który czeka już w gminie i widać tam duże zaangażowanie, by dać szansę Semlinowi. Są w tym projekcie: przebudowa remizy, rozbudowa naszej plaży nad jeziorem, ale i również uporządkowanie grobów rodziny Arendt. Tu musiało mieszkać całe mnóstwo Arendtów, chyba ewangelików.
- Zasłynęły panie z wyrobów kulinarnych. Pierwszy rok działalności, a już wysokie miejsca. Przypomni pani, jakie?
- Pierwszy dyplom otrzymałyśmy za zajęcie I miejsca w IX edycji Konkursu Kulinarnego Nasze Kociewskie Kulinarne Dziedzictwo 2011. Dostaliśmy na tym konkursie również wyróżnienie. To był nasz pierwszy wyjazd. Wyróżnienie za surówkę z mniszka lekarskiego, a I miejsce za lina w sosie własnym, zupę koperkową i tak zwany gryz z musem rabarbarowym. Drugi, kolejny dyplom za I miejsce w konkursie kulinarnym Bulwa Kociewska 2011 za tarciuch semliński z okrasą z gęsi. Inaczej mówiąc - tak zwany szandar kociewski z okrasą z gęsi. Zostałyśmy zaproszone na jarmark etnograficzny przez Muzeum Etnograficzne w Oliwie. Serwowałyśmy tam nasze już słynne pierogi, zupę koperkową, racuchy pieczone na miejscu, kabaczek. Potem były dożynki w Zblewie i Bolesławowie. A w Bartlu Wielkim miałyśmy, w ramach projektu "Twórczość na Kociewiu", zajęcia z zakresu tańca i śpiewu regionalnego, historii regionu i najciekawszych postaci kultury kociewskiej na tle kultury pomorskiej... I tak sobie jeździmy. Promujemy nasze regionalne kociewskie produkty, a w głowie mamy tysiące pomysłów, jak można wypromować Kociewie. Byłyśmy też w Twardym Dole i Owidzu.
- A mnie tak brakuje promocji samego Semlina. Jeżeli słyniecie panie z kulinariów, to w sezonie przejezdny, turysta powinien się tu zatrzymać i pożywić. Oczywiście wiedząc, że jest to jedno z wielu ciekawych miejsc na szlaku.
- Tylko że tego nie można zrobić w pojedynkę. W ubiegłym tygodniu odbyło się spotkanie integracyjne Kół, jakie zaproponowałyśmy z panią Elą Glazą. Chodzi nam o to, żeby wszystkie KGW działały razem. I wszystkie kobietki przyjechały - po trzy - cztery z koła, wszystkie coś przywożąc. Mówiłyśmy, że przecież możemy się też uczyć działania, bo przecież są koła, które istnieją od 54 lat. Ja na tym spotkaniu zaproponowałam, żeby 18 grudnia zrobić w Gminnym Ośrodku Kultury kiermasz, na którym wystawi się wszystkie siedem KGW z gminy. Już niedługo ma być ich 9 - dwa się zawiązują, w Białachowie i Jeziercach... Co do tej semlińskiej gastronomii. W ubiegłym roku nic nie mogło się dziać, nie można było nawet umyć rąk. W przyszłym roku wszyscy przyjadą do Semlina, żeby kupować to jedzenie. To początek. Trzeba czasu, ludzi i chęci. Uważam, że jak się bardzo chce, to wszystko da się zrealizować.
- Byłaby może praca, w turystyce. Przy jeziorze. Może jeszcze tutaj jakieś noclegi. Czy panie gdzieś pracują?
- Większość z nas pracuje. Albo wychowują dzieci, albo mają bardzo chore matki, teściowe pod opieką. Niektóre z pań sprzątają domy, robią zakupy.
- W ubiegłym miesiącu pisałem w tekście o kobiecie kombajniście, że przydałyby się ekipy, które zastąpią rolników chcących wyjechać na wczasy.
- My pana teksty czytamy uważanie. Ten pomysł przedyskutowałyśmy. Doszłyśmy do wniosku, że byłaby za duża nieufność, gdy ktoś obcy miał karmić. Poza tym rolnik nie wpuści nikogo obcego do chlewa z powodu chorób. Bałby się, że przez 2 tygodnie zmarnowałoby się 20 lat pracy. Myślę, że rolnik nie chciałby wpuścić obcego do swojego królestwa.
- Na koniec... A mężczyźni?
- Nie mają MGW - Męskiego Koła Wiejskiego. Obserwowałam przez cały rok - mężczyźni są zadowoleni, że kobiety wychodzą, że nie siedzą w domu zgrzybiałe, zmarniałe. Widzą, że panie są bardziej optymistycznie nastawione do świata.
- I mają obiad o godzinie 10, kolację o godzinie 20 i jest OK. W sobotę im zaśpiewamy "Gdzie ci mężczyźni" - żartuje jedna z pań.
- Mężczyźni bardzo dużo nam pomogli. Teraz, na imprezie w sobotę, będziemy z mężami.
Rozmawiał Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz