niedziela, 11 listopada 2012

ALICJA KARASZEWSKA. Niepodległa Polska w Lubichowie w opowieści...

Niepodległa Polska w Lubichowie w opowieści wnuczki Franciszka i Barbary Marks (Tygodnik Kociewski, 2001 r.)

Franciszek i Barbara przyjeżdżają do Lubichowa
Mówi się, iż domy mają duszę, ale też i swoją historię. Taki jest właśnie okazały dom rodziny Wojda, który znajduje się przy ulicy Starogardzkiej. Obecnie mieści się w nim przedszkole i prywatna hurtownia.
Lecz dawniej...















Został on zbudowany prawdopodobnie na początku tego wieku. W 1918 roku, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przeszedł w ręce Franciszka i Barbary Marks, którzy przybyli do Lubichowa z Przysieka w powiecie świeckim. "Tam też" - jak wspomina ich wnuczka - "przez szereg lat dziadkowie zajmowali się kupiectwem. W latach 20. i 30. najlepszym zawodem był bowiem zawód kupca i dlatego wuj Bronisław rozpoczął trzyletnią naukę w tym kierunku, zakończoną egzaminem. Nie to co dziś, kiedy "kupcem" może być dosłownie każdy!".




Dom rodziny Wojda - stan z 1917 roku.



"Rozkręcają" biznes
Dysponując więc po części własnymi środkami oraz przy pomocy zaciągniętej w banku pożyczki Marksowie nabyli ów dom. W ciągu dwóch lat urządzili pomieszczenia przeznaczone na sklep i restaurację.
Około roku 1920 Bronisław Marks otworzył wreszcie sklep kolonialny z artykułami spożywczymi. Wchodziło się do niego od frontu domu, od strony dzisiejszej ulicy Starogardzkiej. W tym samym czasie zaczęła funkcjonować również rodzinna restauracja. "Ale" - jak mówi pani Wojda - "właściwie nazywano ów lokal "oberżą", gdyż na szyldzie nie można było napisać, iż jest to restauracja. Gdyby dziadkowie taki napis umieścili, musieliby zapłacić większy podatek".
Osiem lat później, w 1928 roku, do Lubichowa przeprowadzili się także rodzice pani Renaty - Jan i Marianna Wojda (z domu Marks). Jan Wojda zaczął pomagać szwagrowi w prowadzeniu interesów. Jego żona zaś zajęła się domem i opieka nad dziećmi.




3 maja 1924 roku. Pochód ulicami Lubichowa. Na czele strażacy.


W sali restauracji bawi się całe Lubichowo
Przez blisko 12 lat restauracja tętniła życiem. Była czynna od rana do późnego wieczora. Godziny otwarcia zatwierdzała zaś gmina i wójt. Aby do niej wejść, należało pokonać kilka stopni i przejść przez taras. Składała się z kawiarenki, winiarni, sali restauracyjnej oraz sali tanecznej, służącej do wszelkiego rodzaju uroczystości. Urządzano tu między innymi potańcówki, wesela , jak również liczne przedstawienia. Były to w większości przedstawienia wielkanocne, bożonarodzeniowe, jasełki itp. Przygotowywała je zwykle jedna osoba. Tuż przed wojną była to pani H. Muller, która miała w swej pieczy całe ówczesne życie społeczno-kulturalne. Do udziału w tego rodzaju przedsięwzięciach angażowano ludzi z Lubichowa i okolicznych wsi. Pomagano sobie wzajemnie na próbach, uczono się ról i uzupełniano kostiumy, które wcześniej wykonywali sami "aktorzy". Dekoracje tworzył pan Gliniecki. A na zabawach do tańca przygrywały miejscowe orkiestry. Można też było tu pograć w bilard lub posłuchać muzyki z szafy grającej. Na jednej z sal ćwiczyli w wyznaczone dni członkowie Towarzystwa Gimnastycznego.




Stowarzyszenie Samodzielnych Rzemieślników w Lubichowie założone w 1921 roku. Do jego grona należeli liczni kupcy kolonialni, miedzy innymi Franciszek Marks, Bronisław Marks i Jan Wojda.


"Wszystko było wówczas inne"
Do restauracji Marksów przychodziło mnóstwo ludzi. Spotkali się tu sąsiedzi i znajomi. Godzinami gawędzili przy kawie lub lampce wina na przeróżne tematy. Niejednokrotnie też dawało się słyszeć wesoły chóralny śpiew. Najwięcej jednak osób bywało tu w niedzielę i w dni świąteczne. Na cotygodniowe pogaduszki przybywały stylowo ubrane kobiety - w sukniach do kostek i kapeluszach trzymając w rękach odpowiednio dobrane parasolki. Równie eleganccy byli mężczyźni we frakach, cylindrach i jesionkach.
"Wszystko było wówczas inne" - wspomina pani Wojda. - "Ludzie bardziej towarzyscy, zaangażowani w życie Lubichowa. Częściej się spotkali i przede wszystkim rozmawiali ze sobą. Niestety dziś wszystko się zmieniło".
W okresie dwudziestolecia międzywojennego na tarasie restauracji ówczesny wójt i przedstawiciele władz odbierali defilady i stąd właśnie oglądali pochody z okazji 3 Maja. Zwykle pochody te, prowadzone przez orkiestrę dziecięcą, wyruszały od strony boiska szkolnego, szły w kierunku kościoła św. Jakuba, aż do młyna parowego (obecnie ul. 6 Marca). Następnie powracały przed restaurację, gdzie urządzano okolicznościową akademię. Na tym tarasie obchodzono również jeden z jubileuszy ks. Lorenza, budowniczego tutejszego kościoła.

Siedziba partii, kino, szpital, przedszkole
Mijały lata. W końcu nadszedł rok 1932, a wraz w nim wzrastające zbyt szybko podatki. Sytuacja ekonomiczna stała się na tyle zła, iż rodzina Marksów została zmuszona do zamknięcia lokalu.
Jeśli zaś chodzi o panią Renatę... Urodziła się w 1922 roku. Na przełomie 1928/29 roku rozpoczęła naukę w 7- klasowej Szkole Podstawowej w Lubichowie. Od 1936 lub 1937 r. do momentu wybuchu wojny pracowała w gminie. Po 1939 r. zaczęła uczęszczać do szkoły wieczorowej i uczyć się języka niemieckiego, co w późniejszym czasie pozwoliło jej podjąć pracę ponownie w gminie, tyle że już niemieckiej.
Była tu zatrudniona do roku 1944. Następnie została wywieziona na roboty przymusowe na lotnisko do Elbląga. Skąd, wraz z grupa innych ludzi, uciekła do Niemiec. Do Polski wróciła tuż po zakończeniu wojny.
Przez ten czas dom rodzinny stał nienaruszony, bowiem w latach 1939 - 45 przeznaczono go na siedzibę partii. Zdarzyło się jednak, że od czasu do czasu udostępniono salę dla kina objazdowego. Stacjonowali tu przeważnie Niemcy, aż do dnia, w którym zostali zmuszeni do ucieczki przed nadchodzącymi oddziałami radzieckimi. Był też szpital polowy, lecz dość krótko. Rok później, tj. w 1946, utworzono w tym miejscu przedszkole, które funkcjonuje po dziś dzień.
Alicja Karaszewska



Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół" z Lubichowa. Wśród licznie zebranych członków znajduje się także Jan Wojda. (środkowy rząd, drugi od prawej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz