środa, 7 listopada 2012

KONKURS "DEYNA – CHŁOPAK ZE STAROGARDU"

Regulamin konkursu plastycznego pn. "DEYNA - CHŁOPAK ZE STAROGARDU"
z okazji 65. rocznicy urodzin Kazimierza Deyny - PRZEJDŹ
Zarządzenie Prezydenta Miasta Starogard Gdański z dnia 23 października 2012 r. w sprawie ogłoszenia konkursu pn. "Deyna - chłopak ze Starogardu" na wykonanie projektu piłki promocyjnej - PRZEJDŹ
Plakat - PRZEJDŹ
NIŻEJ - BAJKA O DEYNIE (archiwalia)
















Bajka o "Kace"


Osoby:

"Kaka" (Kazimierz Deyna)

Ojciec Franciszek

Bracia Henryk i Franek

Siostry Ela, Teresa

Dobra wróżka - matka Jadwiga

Posłańcy "królewscy" - z Lechii Gdańsk, Arki Gdynia, ŁKS-u Łódź, Legii Warszawa i z Manchesteru City

Starszy kolega z boiska - Gerard Kaźmierczak

Trenerzy - Kazimierz Piotrowski, Kazimierz Górski


Miejsce akcji:

Kociewiolandia (Starogard, ul. Lubichowska, ul. Grunwaldzka)

Polska (Łódź, Warszawa)

USA (San Diego)

Nie tak dawno temu żył pewien piłkarz, który "nogami potrafił wiązać krawaty" - dosłownie. A ponieważ piłka po jego strzale odbijała się niczym płaski kamień po lustrze wody, dano mu na imię: "Kaka".

Gdy był mały, jego ojciec, który był już stary, poprosił do siebie wszystkich trzech synów: - Synowie - rzekł - wiecie, że jestem biedny, więc martwię się, bo niewiele dostaniecie, kiedy umrę. Jedyne, co mogę wam zostawić, to tę oto "szmaciankę". Sześciu moim córkom nakazuję kibicowanie swoim braciom.

"Kaka" od brzdąca więc uganiał się za piłką na boisku w ogródku Jordanowskim położonym poniżej ulicy Lubichowskiej, gdzie stał jego rodzinny dom, zwany dawniej Przytuliskiem. Po kilku latach "szlifu" mały Kazio potrafił ustalać taki skład, że w jednej drużynie grało np. ośmiu zawodników, a w drugiej, tej jego, pięciu. Uwielbiał się bowiem wyżywać, lubił kiwać, sam więc grał za trzech. Grywał z sąsiadem Krygierem, Gołąbkiem, Worzałą. To była taka gra "na dziko", jak to mali chłopcy. Gdy Deynowie przeprowadzili się na ul. Grunwaldzką, można było go często zobaczyć z piłką u nogi także na byłych kortach przy bursie LO.

Do pierwszego swojego klubu Włókniarza trafił z boiska przy Szkole Podstawowej nr 4. Jego niekonwencjonalna gra zwróciła uwagę działacza SKS-u Władysława Gajdy, który zaprowadził go na trening. Pod okiem trenera Henryka Piotrowskiego (krótko też Władysława Lenza) pierwsze kroki stawiali wówczas jego synowie Tadeusz i Zbigniew, a także Kazimierz Piotrowski, Stefan Lawrencis, Tadeusz Rogalski, Mieczysław Dąbkowski, Jerzy Lewicki, bramkarz Zyntek, Wiesław Wąsik, czy Wojciech Ciechanowski.


Kazik był skromny, ubierał się więc na tą miarę. Pochodził bowiem z wieloletniej rodziny - z 11-osobowej (6 sióstr i 2 braci). Starszy o 5 lat Franek grał także w SKS-ie, tyle że wcześniej, jako pomocnik. Nie mieli szczęścia zagrać w jednym zespole. W jego początkowej karierze najbardziej kibicowały mu starsze siostry Teresa i Ela, brat Franek oraz ojciec. Gdy zaczynał grywać w seniorach już wtedy był wysoki, choć wątły. Starsi kibice pamiętają go z tamtych lat jako małomównego, skrytego człowieka. Pracował jako uczeń (elektryk) w Fabryce Obuwia i uczył się w wieczorowej szkole zawodowej przy ul. Paderewskiego. Słuchał starszych zawodników i starał się grać, jak umie najlepiej. Potem przejawiało się to w jego karierze - mało mówił, ale dużo grał. To był cały Kazik, cały on.

Grał także w III lidze w tenisa stołowego jako reprezentant Włókniarza, było tego z trzy mecze. Kapitan zespołu Gerard Kaźmierczak tak wspomina tamte lata: - Jak jechaliśmy do Kościerzyny pociągiem, nie wsiadł z nami do przedziału, tylko cały czas milcząc wpatrywał się w okno (marzył nie wiadomo o czym). Myśmy grali w karty. Wygraliśmy mecz 6:4, a Kazik zdobył decydujący punkt, wygrywając z dobrej klasy zawodnikiem leworęcznym Zaborowskim. Był tenisistą, podobnie jak piłkarzem, wszechstronnym - o dziwo, miał lepszy bekhend, taki fałszywy.

W tenisa nauczył się grać w barakach na stadionie Włókniarza, gdzie stał stół pingpongowy. Grał po treningach lub bezpośrednio przed nimi. Bez opamiętania. Wcześniej "Kaka" zapowiadał się jako bardzo dobry piłkarz ręczny i lekkoatleta (szczególnie dobry był w skoku wzwyż, gdzie skakał 173 cm stylem przerzutowym). Miał dryg nawet do koszykówki, zresztą do wszystkich chyba gier zespołowych. Późniejsze tytuły prasy światowej "Polisch spielmacher", "La general" odnoszące się do jego właściwości przywódczych, prawdopodobnie tu miały swoją genezę.


Jego życie cały czas przesiąknięte było sportem - żadnych innych zainteresowań. Jego jedynym marzeniem było dorównać takim gwiazdom futbolu jak Pele, Beckenbauer, Cruyff. Uwielbiał grę techniczną, widowiskową, był sympatykiem reprezentacji Brazylii. Kto by przypuszczał wówczas, że przyjdzie mu pokonać wielkich "canarinhos" w małym finale Mistrzostw Świata?! A ze swoim idolem Pele wystąpił nawet w filmie, nie mówiąc już o kilku meczach w reprezentacji World Stars. Miał ciągotki do gry indywidualnej, kochał dryblingi. Gdy jednak pierwszy jego trener Henryk Piotrowski, mając mu to za złe (wmawiał mu grę zespołową), za karę zmienił go choćby w meczu z Lechią Gdańsk, Kazio szybko to zrozumiał i już w następnych meczach starał się grać dla drużyny.

"Kaka" nie dość, że trenował z juniorami, to jeszcze pozostawał na treningach seniorów. Jego koszulkę można było wyżymać z potu. Nie oszczędzał się nigdy, był niesamowicie pracowity. Rzuty wolne, z których tak później słynął, wykonywał już wtedy w ciemno. Strzały były bardzo chytre i obojętne mu było, z której strzelał nogi - czy z lewej, czy z prawej. I ta niesamowita, wbrew prawom fizyki rotacja. To ona pozwoliła strzelić mu kilka bramek nawet bezpośrednio z rzutu rożnego, jak chociażby w meczu z Portugalią decydującym o awansie do Mistrzostw Świata w Argentynie.

- Pamiętam jego debiut jako 16-latka wśród seniorów Włókniarza. Był mojego wzrostu 175 cm. Wyższy w naszym zespole był tylko nasz kapitan Edek Nurek. Obok nas grali mi. in. Ginter Wiśniewski (Peny), Edward Nurek, Edmund Halbe, Bogdan Ramusiak, Ryszard Gronowski (obecnie w niemieckim Lubeck), Roman Szmidt (już nie żyje), Mieczysław Maszner (śp.), Roman Kaźmierczak, Eugeniusz Rosani (bramkarz), Henryk Ćwikliński (Jaszyn), Kazimierz Kotas (bramkarz), czy Edward Nigielski (Syna, też śp.). To było w meczu z Flotą Gdynia, gdy już był on reprezentantem Polski juniorów. Rywale pilnowali ostro jego (miał dwóch plastrów), a myśmy to wykorzystali. To był październik, rok 1966 i mecz z przeciwnikiem, tak samo jak my, walczącym o awans do III ligi. Wygraliśmy 2:1, bramki strzelili G. Wiśniewski i ja. Po faulu na Deynie sędzia zarządził rzut wolny, który wykorzystał "Peny". "Kaka" grał w ataku jako tzw. center (środek napadu) razem ze mną, Wiśniewskim, Halbe, Gronowskim i Szmidtem. Wtedy królowała tzw. "brazyliana", czyli ustawienie 1-3-2-5 - wyjaśnia fachowo G. Kaźmierczak, który notabene miał piłkarską ksywkę "Kaki".


Deyna od początku przejawiał wybitne zdolności techniczne, miał wszystko, co potrzebne było dla gracza światowego formatu. Biło się o niego wówczas kilka klubów - Lechia Gdańsk, Arka Gdynia. Nic dziwnego, że długo w Starogardzie nie pograł. Na tradycyjnej zabawie sportowców w świetlicy Zakładów Spirytusowych "Monopol" zjawili się wysłannicy ŁKS-u Łódź (I liga) i po rozmowie z prezesem klubu Włókniarz Janem Szymańskim udali się do jego rodziców, przedstawiając propozycję grania w tym klubie. Z początku matka Jadwiga zabraniała mu wyjazdu.

Prawdopodobnie odezwał się wówczas instynkt macierzyński (zawsze chciała mieć go przy sobie - a wiadomo, w takich sytuacjach matczyne serce krwawi). Ojciec Franciszek przekonywał: - Synu, masz talent, chcą cię do lepszego zespołu, to powinieneś już "wystartować". O tyle łatwiej było go zabrać do Łodzi, gdyż mieszkał tam starszy brat Kazika - Henryk. Przy okazji skorzystał i on, dostając większe mieszkanie. W ŁKS-ie Kazik zagrał jednak tylko jeden mecz (z Górnikiem Zabrze), bo odezwała się po niego wojskowa i bardzo silna wtedy Legia Warszawa. Jeden rozkaz MON-u wystarczył.


Jeszcze raz Gerard K. - Jak byłem na kursie zawodowym w Warszawie poszedłem odwiedzić "Kakę", bo tak go nazywali wówczas kibice ze stolicy, na trening Legii. Po zajęciach poszliśmy czegoś się napić. On wybrał piwo karmelowe. Wracający z treningu piłkarze wielkiej Legii L. Brychczy, R. Gadocha, B. Blaut, Z. Trzaskowski, H. Niedziółka żartowali: -"Kazik, co ty pijesz? Ciemne piwo? To jest dobre dla karmiących matek". Riposta Kazika bardzo mi się podobała: - "Zobaczymy poźniej, ja wiem co robię".

Gdy był już wielkim piłkarzem i obywatelem świata, chętnie odwiedzał Starogard. Nie zapominał ani o trenerze, ani o zawodnikach. Nigdy nie był samolubem, starał się pamiętać o najbliższej rodzinie, kolegach, czy to po olimpiadzie, czy po mistrzostwach. Miał gest - postawił szampana, zaprosił na dancing, najczęściej do "Ratuszowej". Uwielbiał tańce. Przez całą karierę nie zapalił choćby jednego papierosa. Był konsekwentny. Za to ceniono go najbardziej.

Materiał zostanie dokończony po digitalizacji papierowej wersji tygodnika.
Tygodnik Kociewski, 2000 r., nr 6









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz