Jest rok 1998. Rok wyborów do rad trzeciej kadencji. Porażka sił niechętnych prezydentowi Pawłowi Głuchowi cztery lata wcześniej z pewnością dała wiele do myślenia jego przeciwnikom. Pokazała też, że nawet w tej małej polityce stosuje się chwyty bardzo podobne do tych, jakie obserwujemy w uprawianiu polityki na samej "górze", na przykład w wyborach do Sejmu III Rzeczpospolitej. Z tego co wiem i u nas istnieją nagrania z tajnych rozmów.
Sztandarowym przykładem umiejętnej i wyrachowanej politycznej gry z 1994 roku było "ujeżdżenie" przez prezydenta Pawła Głucha radnych z Rady Rozwoju Regionu (3xR). Radni ci mieli być - jak zapewniali przed wyborami twórcy 3XR - siłą niezależną zarówno w stosunku do lewicy, jak i do Ligi Miastu. W efekcie porozumień z prezydentem zyskali stanowiska i... oczywiście stracili poparcie swojego zaplecza, czyli środowiska lokalnego biznesu (że też biznesmeni nie pomyśleli wówczas o wekslach). Prysły tym samym marzenia o trzeciej sile, która zniwelowałaby rów rosnącej nienawiści pomiędzy dwoma obozami Rady Miejskiej - lewicy i - umownie rzecz biorąc - prawicy.
Wiceprezydent Kozłowski buduje swoją siłę
W 1994 r. jednym z tych "ujeżdżonych" radnych Rady Rozwoju Regionu był Zbigniew Kozłowski. Przypomnijmy - został wiceprezydentem. Otrzymał istotne stanowisko, ale stracił zaplecze polityczne. Przed nowymi wyborami mógł dochować wierności swojemu wodzowi, ale równie dobrze mogły się nad nim zebrać ciemne chmury, bo co w takim wyborczym roku znaczy człowiek bez stojących za nim szabel. Od czego jednak głowa psychologa? Wiedza na temat psychologii - jak się okazuje - staje się przydatna także wobec zbiorowości.
Przed wyborami do rady trzeciej kadencji Kozłowski postanawia zbudować swoją siłę. Zakłada w Starogardzie Gdańskim koło Stronnictwa Konserwatywno-Liberalnego (SK-L), ugrupowanie wchodzące w skład istniejącej w całej Polsce Akcji Wyborczej "Solidarność" (AWS).
W ten sposób Kozłowski, mówiąc językiem sensacyjnych filmów, "wyrywa się spod kontroli" swoich czteroletnich mocodawców, czyli sił popierających Głucha.
Ugrupowanie to na początku jest przez te siły traktowane z lekceważeniem.
Inne siły
Poważnie mówi się o członkach starogardzkiej Unii Wolności, gdy jej liderką zostaje charakterna Ewa Lew-Górzyńska.
Niestrudzony działacz starogardzkiej prawicy Zbigniew Fierka i Bogdan Kruszona zakładają koło Ruchu Odbudowy Polski (ROP). Na marginesie - panu Zbigniewowi powinno wręczyć się medal "Zasłużony dla Starogardu Gdańskiego" za to, co zrobił na rzecz lokalnej demokracji.
Szykuje się Akcja Wyborcza "Solidarność".
Już zwarci i gotowi są w Spółdzielni Mieszkaniowej "Kociewie", która po dotychczasowych doświadczeniach swoich radnych (to oni w radzie stawali się najdzielniejszymi pretorianami Głucha) tym razem "chce wystawić swoich kandydatów tylko w okręgach spółdzielczych". Co to ma oznaczać, nie bardzo wiadomo.
Wydaje się, że tym razem wybory będą przebiegać spokojnie. Adam Wątka i Zbigniew Kozłowski stwierdzają nawet, że "szanse na wygraną mają osoby tylko znane". Oczywiście - w domyśle - znane na politycznym ringu. Odwrotnie ujmując wychodzi, że nieznani nie mają po co wydawać pieniędzy na kampanię. Do tego wszyscy liderzy ugrupowań zapewniają: "Czasy frontalnych ataków na władzę mamy za sobą".
Wydaje się, że ponownie zabraknie siły, która uwolni Starogard od żelaznego i fatalnego dla miasta pata: Paweł Głuch - Stefan Milewski.
Zmęczeni dwubiegunowością tego układu
W 1997 roku Sławomir Pawelczyk i autor tego opracowania postanawiają założyć polityczno-gospodarczy klub dyskusyjny. Dołączają do nich inni. Spotykają się najpierw w firmie "Debiut" Zenona Kruka i Ryszarda Kowalskiego przy ulicy Pomorskiej. Potem - ponieważ towarzystwo szybko się rozrasta - już w należącym do SN "Kociewie" obiekcie na osiedlu 60-lecia. Następnie w Osiedlowym Domu Kultury przy ulicy Reymonta. W pewnym momencie z braku stołów dyskusje toczą się przy stole pingpongowym. Potem stoły już się znajdują, i to coraz więcej. Przed wyborami pojawia się mnóstwo chętnych chcących kandydować z apolitycznego stowarzyszenia, a nie z lewicowej czy prawicowej partii. Nie przeszkadza to Anicie Gargas napisać w "Gazecie Polskiej", że Stowarzyszenie Kociewskie (bo taką to towarzystwo przyjmuje nazwę) to zakamuflowane ugrupowanie postkomunistów.
W kwietniu 1998 roku Stowarzyszenie Kociewskie jest już bardzo liczne i starannie przygotowuje się do wyborów. Media piszą o nim jako o alternatywie dla zantagonizowanych bloków. Również w kwietniu zostają wybrane władze SK.
Przewodniczącym zostaje Lech Magnuszewski - sędzia Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku oddelegowany do Sądu Apelacyjnego i prezes Starogardzkiego Bractwa Kurkowego. Jego zastępcami zostają Sławomir Pawelczyk i prezes SM "Kociewie" Wiesław Wrzesiński. Powstaje też 12-osobowa rada programowa.
Stowarzyszenie Kociewskie wysyła w świat komunikat: "Szukamy alternatywnych rozwiązań problemów, którymi żyją ludzie w Starogardzie. Uważam, że wielu mieszkańców jest zmęczonych dwubiegunowością tego układu. Ludzie powinni w końcu uwierzyć, że mogą mieć wpływ na to, co dzieje się wokół nich. Chodzi o nawiązanie dialogu pomiędzy władzą a mieszkańcami".
Masa kandydatów na radnych przyrasta w niezwykłym wręcz tempie. Rzemieślnicy, spółdzielcy (SM "Kociewie"), PSL-owcy, przedstawiciele 9 gmin, między innymi wójtowie zmęczeni ogólnym "politycznieniem" kraju.
Na trzy miesiące przed godziną "W"
W sumie znaczących sił na trzy miesiące przed wyborami jest mniej niż cztery lata temu. Oczywiście będzie się liczyć:
Liga Miejska (poprzednio prasa pisała Liga Miastu) prezydenta Pawła Głucha, nawet w sytuacji, gdy nie dogada się z AWS-em czy UW,
Starogardzkie Forum Samorządowe, czyli lewica (szefem sztabu wyborczego Komitetu Wyborczego SLD jest Stefan Milewski, szefem powiatowego sztabu Edmund Stachowicz),
Stowarzyszenie Kociewskie z Magnuszewskim na czele,
Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe Zbigniewa Kozłowskiego.
Już teraz daje się zauważyć, że wiceprezydent Kozłowski pozyskał całkiem ciekawych ludzi, między innymi Mirosława Kalkowskiego, Piotra Prabuckiego czy Stanisława Karbowskiego. Do tego SK-L - zapowiada się - pójdzie do wyborów w ramach Akcji Wyborczej "Solidarność", a nie Liga Miejska. To duży sukces Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, pomimo że samo starogardzkie AWS w porównaniu z innymi miastami jest słabe. Na zebraniu założycielskim AWS pojawiają się między innymi Wiesław Lica (były radny z 3XR) i Rajmund Schminda. Nadal mocna wydaje się Unia Wolności pod wodzą Ewy Lew-Górzyńskiej.
Ruch Patriotyczny "Ojczyzna" (w jego skład wchodzą ROP i KPN) Zbigniewa Fierki z kolei wydaje się słaby, podobnie jak na arenie ogólnopolskiej ROP Jana Olszewskiego. Mimo to nie należy ich lekceważyć. "Uważamy, że jesteśmy jedyną prawicą" - mówi odważnie na łamach prasy Fierka.
W "Ojczyźnie" są: Jadwiga Jakimiak, Urszula Michna, Mariusz Treder, Waldemar Miatkowski, Jan Derda, Henryk Kurkowski, Barbara Ciechańska i sporo młodych. Na pytanie o możliwe koalicje pełnomocnik ROP-u na Starogard odpowiada: "Jeżeli będą to sprawy ważne dla miasta, to nie koalicje, a głosowanie w tej sprawie będzie jedno. Koalicje to są znaki umowne, że "razem skurwielom dokopiemy do dupy"".
Spekuluje się na temat kandydatów na prezydenta. Oczywiście są nimi - jak 4 lata temu - Paweł Głuch i Stefan Milewski. Ale coraz głośniej mówi się też o liderze Stowarzyszenia Kociewskiego Lechu Magnuszewskim (wydaje się oczywiste, że po ktoś zostaje prezesem, by kandydować...). Możliwa jest też jakaś niespodzianka już po wyborach do rady miasta. Wszystko będzie zależało od jej składu. Inna sprawa, że wielką niespodziankę robi na krótko przed wyborami sędzia Magnuszewski - okazuje się, że nie może kandydować! Pozbawieni wodza członkowie stowarzyszenia są zdezorientowani i zdumieni. To prezes Magnuszewski o tym wcześniej nie wiedział? - pytają. Do dzisiaj trudno zrozumieć, czy ta sytuacja powstała na skutek niewiedzy sędziego, czy była to jakaś skomplikowana gra na "zablokowanie" możliwości wystawienia kandydata na prezydenta z SK.
Wypowiedzi polityków na publicznych zebraniach i w mediach tym razem są bardzo stonowane, nawet kurtuazyjne. Wszyscy mówią o kampanii pozytywnej.
Im bliżej terminu wyborów, tym bardziej staje się jasne, że jednak Akcja Wyborcza "Solidarność" (AWS), a raczej wchodzące w jej skład Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe (SK-L), będzie się liczyć i to bardzo mocno. Przewodzą jej Zbigniew
Kozłowski i Roman Burczyk. Ależ tu, zwłaszcza w SK-L-u, jest potęga nazwisk! Nic dziwnego, że jeszcze wiceprezydent Kozłowski w pewnym momencie mówi: "W mieście zmierzamy do tego, żeby zgłosić podwójną liczbę kandydatów". Oprócz niego w składzie AWS są jeszcze: Ruch Społeczny Akcji Wyborczej "Solidarność" i Stowarzyszenie Porozumienie Prawicowe.
To wszystko (chyba około 400 osób) szykuje się, by zmienić i rządzić. Niektórzy, by zlikwidować dwubiegunowość władzy w Starogardzie Gdańskim. Dwubiegunowość, która - powtórzmy - miastu przeszkadza właściwie w każdym możliwym obszarze, a zwłaszcza w tym najbardziej interesującym jego mieszkańców, czyli w obszarze gospodarczym. Jest to tak bardzo widoczne, że Adam Wątka decyduje się powiedzieć do prasy: "W zarządzie miasta powinni zasiadać przedstawiciele wszystkich ugrupowań, a w radzie miejskiej nie powinno być ani koalicji rządzącej, ani opozycji".
No tak, ale kto by się na to zgodził? Przecież politykę uprawia się nie po to, by jednać się przy stole. Ba, na przykładzie polityki starogardzkiej, można powiedzieć, że chodzi o coś wręcz przeciwnego.
1
2
3
Wyniki wyborów są "paraliżujące"
Mamy 10 października 1990 roku. Wyniki. Oczywiście "paraliżujące" dla tych, którzy wierzyli, że powtórzy się scenariusz względnej jedności z 1990 roku lub przynajmniej względnej równowagi sił z 1994.
AWS (w tym większość SK-L) ma 12 radnych:
Jadwiga Kamińska,
Jarosław Kruczek
Adam Wątka
Magdalena Wąsowicz
Stanisław Karbowski
Zbigniew Kozłowski
Edmund Zieliński
Tadeusz Mliczek
Roman Burczyk
Piotr Cychnerski
Zygmunt Miozga
Jerzy Gburek
SLD ma 11 radnych:
Witold Florek
Bogdan Rogowski
Edward Pobłocki
Andrzej Byrszel
Zdzisław Kotlewski
Felicja Żywek
Norbert Zimny
Stefan Milewski
Mariusz Zieliński
Józef Skiba
Janina Wiśniewska
Liga Miastu ma 5 radnych:
Sławomir Ruśniak
Stanisław Gerowski
Tadeusz Kubiszewski
Stanisław Kubkowski
Paweł Głuch
Stowarzyszenie Kociewskie ma 3 radnych:
Marek Gabriel
Regina Sikorska
Zbigniew Miszewski
Unia Wolności ma jednego radnego, ale za to tuza (dyrektora I LO w Starogardzie Gd.):
Roman Klin
Frekwencja wynosi 43,8%
W rankingu popularności pierwszy jest Witold Florek, a drugi Stefan Milewski, którzy zdobywają powyżej 400 głosów. Świetne wyniki zdobywa też grupa Zbigniewa Kozłowskiego.
4
5
6
Wydawałoby się - będzie prosta gra
Po odespaniu nocy przedwyborczych zaczynają się polityczne tańce. Po którychś z kolei kuluarowych rozmowach dochodzi do znacznego zbliżenia Akcji Wyborczej "Solidarność" i Stoworzyszenia Kociewskiego (z komunikatu prasowego). Potem negocjacje zostają poszerzone o Unię Wolności.
30 października na pierwszej sesji III kadencji Rady Miasta koalicje układają się w sprawie przewodniczącego Rady Miasta. Zostaje nim Stefan Milewski z Sojusz Lewicy Demokratycznej, ale wygrywa z Markiem Gabrielem ze Stowarzyszenia Kociewskiego tylko dwoma głosami (17 do 15).
To oznacza, że w takim składzie Rady Miasta kombinacje w sprawie wyboru prezydenta miasta mogą być różne, nawet takie, które znowu dadzą władzę Głuchowi.
Do 20 listopada w różnych miejscach trwają zakulisowe rozmowy.
20 listopada... Jest!
Nowym prezydentem Starogardu zostaje Stanisław Karbowski! Ależ kandydatura! Ależ wygrany! Swojak, pogodzi wszystkich.
Główny, jak się okazuje, rozgrywający tych wyborów Zbigniew Kozłowski zadowala się wiceprezydenturą. Drugim wiceprezydentem zostaje Eugeniusz Żak (Stowarzyszenie Kociewskie), który już raz pełnił tę funkcję (od 1987 roku).
Wszystko oczywiście zapada przed sesją.
Radni z SK-L (od Zbigniewa Kozłowskiego) doszli do ogólnego porozumienia z radnymi z SLD, SK i UW.
SK-L, wszak członek koalicji AWS, wchodzi w porozumienie z SLD argumentując to "koniecznością wprowadzenia rządów poza podziałami".
Zostaje powołany zarząd. W jego skład wchodzą: Norbert Zimny, Witold Florek, Roman Klin i Zbigniew Miszewski. Wiceprzewodniczącymi rady zostają Marek Gabriel i Adam Wątka. Na następnej sesji zostaje mieniony sekretarz. Miejsce Piotra Szubarczyka zajmuje Sławomir Bieliński.
Sporo się teraz mówi o odgórnym rozwiązaniu starogardzkiego SKL-u, który wchodząc w układ z lewicą zdradził ideały prawicy (AWS). Zdradę ideałów zarzuca im też Liga Miejska. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Wszak zwycięzców się nie sądzi.
7
Rok poważnych zmian
1998 to rok poważnych zmian w powiecie. Przykładowo w gminie Skarszewy Józef Ebertowski przekazuje władzę Stefanowi Troce, w gminie Smętowo Graniczne Jerzego Zielińskiego zastępuje Teodor Kalinowski, w gminie Kaliska Antoniego Cywińskiego zastępuje Zbigniew Partyka, w gminie Zblewo krótko sprawującego władzę po Janie Jasińskim Andrzeja Gajewskiego zastępuje Krzysztof Trawicki, w gminie Osiek Grzegorza Ostrowskiego zastępuje Janusz Kaczyński.
Dla uzupełnienia obrazu - Andrzej Grzyb z SK zostaje starostą, a Rajmund Schminda z AWS przewodniczącym Rady Powiatu.
Przez mój charakter będzie to prezydentura ugodowa
Gazeta Kociewska 1998. Z prezydentem Stanisławem Karbowskim rozmawia Tadeusz Majewski.
Nie przywiązujemy do tego wagi (choć wielu przywiązuje - często mówią: O! Znowu władza nie stóndyk), ale zapytajmy: czy jest pan Kociewiakiem?
- Karbowscy to rodowici Kociewiacy.
Co to znaczy "rodowici"? Często tak o sobie mówią ludzie, których przodkowie przywędrowali tutaj po 1920 roku.
- Karbowscy są tu dłużej i są mocno związani ze Starogardem. Tu się urodził dziadek Bernard, który pracował u Winkelhausena, tu urodził się mój ojciec Zygmunt, tu urodziłem się ja. Dziadkowie przed wojną mieszkali na terenie zakładu Winkelhausena, po wojnie przy Drodze Owidzkiej. Ja z rodzicami mieszkałem przy ulicy Kołłątaja.
Karbowskich wszyscy znają jako muzyków. Czy dziadek muzykował?
- Nie muzykował. Ojciec, jeszcze kiedy mieszkał w domu przy Drodze Owidzkiej, zdradzał talent muzyczny. Uczył się prywatnie gry na skrzypcach, samoukiem był na akordeonie. W wojsku grał na trąbce. Po wojnie (urodził się w 1920 r., a zmarł w 1974 r.) pracował w zakładach obuwia jako instruktor muzyczny, dokształcając się w Łodzi. Zrobił kwalifikacje instruktorskie do prowadzenia zespołów muzycznych. W zakładach obuwniczych prowadził chór i orkiestrę dętą. Kształcił też młodzież w świetlicy na piętrze kamienicy przy rondzie (dziś sklep Bieleckiego), a później na terenie zakładu i w Osiedlowym Domu Kultury przy ul. Reymonta.
Miałem przyjemność występować w orkiestrze pana Zygmunta. Kiedyś dał mi, smarkaczowi, w dłoń jakąś tubę i pomaszerowaliśmy od I LO na Rynek. Na tych kilkuset metrach dosłownie kilkaset osób kłaniało się panu Zygmuntowi. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie - tyle osób go znało i szanowało. A jednak - tak mi się wydaje - o Zygmuncie Karbowskim jakoś mało się mówi jako o wybitnej postaci.
- Ojciec zawsze był skromną osobą, niewalczącą o swoje apanaże czy medale. Czuł się lepiej jako dobry znajomy znajomych, kolega w swoim środowisku.
I to zapewne ojciec zainteresował małego Stanisława muzyką...
- Dorastałem wśród grających przedwojennych muzyków. Na każdego mówiłem wujek. Czułem się wśród nich jak u siebie w domu. Ale co tu dużo gadać, interesował mnie bardziej sport. Grałem w młodych latach z Kazikiem Deyną (jest ode mnie o rok młodszy, urodził się w 1947 roku). On chodził do Szkoły nr 4, ja do Szkoły nr 2. Obaj byliśmy kapitanami drużyn piłki ręcznej. Interesował mnie też skok wzwyż. Rekord życiowy 150 centymetrów może dziś nie budzi wielkiego szacunku, ale to wtedy było dużo. Skakało się niestylowo, każdy jak potrafił. Mieszkałem z rodzicami przy ulicy Kołłątaja (obok, tam gdzie jest dziś dworzec PKS, było ogrodnictwo - to tak na marginesie). Mówię o ulicy, gdyż wtedy grało się ulica na ulicę w piłkę nożną - szmacianką.
A więc mamy prezydenta nie tylko muzyka, ale i pasjonata sportu.
- Nie tylko pasjonata. Do dziś, choć mam 53 lata, nadal uprawiam sport. Co wtorek jestem o godz. 20 w sali gimnastycznej SP 1. Gramy w siatkówkę, w piłkę nożną. Przychodzą nauczyciele, członkowie orkiestry.
No tak, 53 lata to sportowy dziadek. W tym wieku trudno zmusić kończyny do intensywniejszego ruchu.
- Nie jestem jednak najstarszy. Przychodzi były trener SKS-u i pracownik Polpharmy Franciszek Kukliński - znana postać, jeżeli chodzi o piłkę nożną. Pamiętam tamte jego czasy. Cały Starogard był podzielony - przynajmniej na stadionie przy Harcerskiej - na kibiców Włókniarza (fabryka obuwia) i SKS-u.
A kiedy bliżej zainteresował się pan muzyką?
- Gdy chodziłem do szkoły średniej. Jeżeli idzie o kształcenie muzyczne, warunki były trudne. Próbowaliśmy sami. Miałem wielu kolegów - tych ze szkoły i z różnych innych miejsc. Na przykład byłem ministrantem w kościele św. Mateusza. Tam była salka, zajęcia. Z księżmi wyjeżdżaliśmy też na obozy, rozgrywaliśmy mecze piłkarskie. Wszędzie poznawało się nowych kolegów. W szkole średniej (mówię o naszym ogólniaku) uczyli się akurat Zbyszek Bramiński, Stanisław Aszyk, Rajmund Pałkowski, Tomek Deliński (już nieżyjący), dwaj bracia Drozdowie i Stefan Kurkowski (też nieżyjący). Próbowaliśmy założyć zespół muzyczny. Były dwa ośrodki, Polfy i Neptuna, skąd można było pożyczyć instrumenty. Pożyczaliśmy. Później zakupiła szkoła. Próbowaliśmy pograć w auli, w sali gimnastycznej, na różnych zabawach szkolnych. To były moje pierwsze spotkania grupowe z muzyką. Grało się z głowy. Ktoś znał jakiś temat - zagwizdał, pośpiewał i próbowaliśmy coś z tym zrobić. Nut nie było. Pomyślałem - po rozmowie z ojcem - o Tczewie, gdzie istniała Szkoła Muzyczna I stopnia (w Starogardzie było tylko ognisko). Podjąłem decyzję. Chodziłem do ogólniaka i dojeżdżałem do Tczewa. Po ogólniaku zdałem do Szkoły Muzycznej II stopnia w Gdańsku, a po jej ukończeniu złożyłem egzamin do Wyższej Szkoły Muzycznej w Gdańsku (spośród ośmiu kandydatów trzech przyjęto, w tym mnie).
Ulubiony instrument - klarnet. Dlaczego?
- Wcale nie klarnet. Wybrałem klarnet, bo jest podobny do saksofonu. A saksofon to było coś... To był instrument w jakiś sposób wiążący się z Zachodem. Po ukończeniu Wyższej Szkoły Muzycznej zdawałem do Teatru Muzycznego w Gdyni. To epizod. Potem roczny kontrakt na "Batorym". Kiedy pierwszy raz wyjechałem na Zachód, zobaczyłem Hamburg, myślałem, że tam nawet trawa inaczej rośnie. Przeżyłem szok. Po roku złożyłem papiery do PAGART-u - agencji, która wysyłała artystów za granicę. Zdałem egzamin i otrzymałem 2-letni kontrakt we Włoszech. Tam dla mnie najważniejszy był zakup profesjonalnego klarnetu. Po wygaśnięciu kontraktu dowiedziałem się, że jest miejsce dla zawodowego muzyka w Filharmonii Bałtyckiej. Pracowałem tam, po zdaniu egzaminu konkursowego, do 1991 roku. W 1991 wygrałem konkurs na dyrektora Szkoły Muzycznej I stopnia w Starogardzie. W tym czasie prowadziłem też miejską orkiestrę dętą, a w 1993 roku założyłem Big-Band. To moja kariera w olbrzymim skrócie.
Nie jest pan człowiekiem gadatliwym. Wydaje mi się, że raczej małomównym. Do tego w oczach jakaś taka ironia... Czy to cechy wrodzone, czy nabyte podczas długich i żmudnych prób?
- Są to cechy charakteru muzyka. Muzyka zawsze kształci precyzję i punktualność. Mówi się, że muzyk nie powinien się spóźniać o 1/64 wartości nuty. Jest też kolektywna współpraca nad utworem, współgranie z sąsiadami. Rzeczywiście muzycy nie lubią wiele mówić. Wylewają się na estradzie - tam mogą się wypowiedzieć, wyładować swoją energię. I faktycznie są nieco ironicznie nastawieni do innych, ale to jest życzliwa ironia.
Dlaczego postanowił pan kandydować do Rady Miejskiej? Nie, złe pytanie. Dlaczego w ogóle postanowił pan kandydować - pan, dyrektor szkoły muzycznej? Do tego śmiałe plany utworzenia szkoły muzycznej II stopnia...
- Wiem, że podjęcie decyzji o kandydowaniu na radnego wielu przyjęło ze zdziwieniem. Kilka słów wyjaśnienia. Kandydowałem do Rady Miejskiej, a nie do Rady Powiatowej, gdyż do tej drugiej nie mogłem jako dyrektor szkoły podlegającej pod ministerstwo... Dlaczego w ogóle kandydowałem? Chciałem wreszcie po ponad 30 latach pracy mieć wpływ na kulturę, chciałem zobaczyć, jak to wygląda od środka. Po rozmowie ze Zbigniewem Kozłowskim ze Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego postanowiłem wystartować z listy SKL-u, ale nie jako członek tej partii, a jako sympatyk. A prezydentura? Powiem szczerze - nigdy nie myślałem, że będę pełnił taką funkcję w mieście. Po wielu trudnych spotkaniach ugrupowań, po dyskusjach, przetargach w pewnym momencie padło moje nazwisko. I znowu rozmowy, spotkania - to wszystko nie dawało rezultatu, jeżeli chodziło o stanowisko prezydenta. Rozłam w AWS-ie (wystąpienie z koalicji naszej szóstki - z SK-L) - dziwnie to wyglądało. Ale gdyby nie to, do dzisiaj mielibyśmy do czynienia z patem. A do takiego pata już doszło, że kto wie czy nie byłoby zarządu komisarycznego.
Wyjaśnijmy bliżej: chodziło o to, że część w AWS-ie chciała jednak prezydenta Pawła Głucha, dlatego SK-L odszedł z koalicji... Idźmy dalej - i przyjął pan propozycję.
- Powiedziałem, że jeżeli otrzymam z każdego ugrupowania kandydata na członka zarządu miasta, to zbuduję zarząd autorski. Niestety, strona prawa z tego nie skorzystała.
Powiedzmy - umownie "prawa". Chodziło wszak o jedną kontrowersyjną osobę, a nie o jakąś tam prawą czy lewą. I w sumie znowu w radzie mamy opozycję.
- Niby jest, tak się mówi, ale ja tego określenia jeszcze nie słyszałem. Jednak myślę, że ci z prawej strony nie będą zakładali rąk - przecież to są problemy naszego miasta i tutaj jakieś animozje polityczne nie powinny odgrywać roli.
Mówiliśmy, jakie cechy ma muzyk. A jakie pan ma cechy, żeby pełnić tę funkcję?
- Rozważałem sobie za i przeciw. Jakie mam atuty, jakie wady. Wcześniej stwierdzano, że jestem dobrym menadżerem. Zorganizowałem na przykład 25-lecie szkoły, nie takie, żeby przejść korytarzem, zaliczyć jeszcze jedną imprezę. Mam organizacyjny zmysł. Potrafię rozmawiać z ludźmi. Zdaję sobie sprawę, że mówią: muzyk - prezydent. Przez te dywagacje, zdziwienie, że jak to tak, coś we mnie obudzono - i postąpiłem jakby na przekór. Poza tym ważni są, jak w piłce nożnej, boczni - dwaj wiceprezydenci. Zbigniew Kozłowski - myślę, że przez 4 lata rozszyfrował kulturę, Eugeniusz Żak - pracował cały czas w inwestycjach, i jako wiceprezydent Starogardu, i jako wiceburmistrz Pelplina. Mówią, że będzie kończył inwestycje, jakie zaczął za swojego urzędowania w Starogardzie przed 1990 rokiem.
Jaka będzie prezydentura Stanisława Karbowskiego?
- Hmmm... Jaka będzie prezydentura... Przez mój charakter - ugodowa. Myślę, że nastał czas godzenia lewej strony z prawą. Tak sobie to wyobrażam.
Społeczeństwo starogardzkie - sądząc po ilości anonimów przychodzących do redakcji "GK" - było nie tylko skłócone, ale i zastraszone.
- Już widać, że ludzie chcą mówić. We wtorek między 8.00 a 10.00 jest już dwunastu chętnych, którzy chcą porozmawiać o swoich problemach. Warto byłoby, żeby ludzie się ośmielili w różnych sprawach. Drzwi są otwarte. Mają po to radę miejską, zarząd.
Z innej strony. Czy to prawda, że obecna władza odziedziczyła po poprzedniej mnóstwo długów?
- Prawda. Chcemy o tym poinformować na sesji rady. Zrobić coś w rodzaju bilansu otwarcia.
Czy będą podtrzymane liczne kontakty zagraniczne, na przykład ten zimowy z Irlandią w sprawie badania zieleni?
- Na temat wyjazdów zagranicznych jeszcze nie dyskutowaliśmy. Uważam jednak, że takie kontakty powinny być nadal, że miasto nie powinno z nich rezygnować. One dużo dają, na przykład jeżeli idzie o wymianę młodzieży. Ale oczywiście mieszkańcy miasta powinni dokładnie wiedzieć, kto jedzie, po co jedzie, ile będzie dni, jakie problemy zostaną przez to rozwiązane dla miasta.
No właśnie. Tu dotykamy tematu "informacja". W programie AWS-u (zdaje się fragment opracowany przez SK-L) była mowa o publicznej dyskusji na temat sposobu komunikacji władza - społeczeństwo. Potem jakoś ten punkt przepadł. My - co oczywiste - jesteśmy taką dyskusją zainteresowani. Dotyczy to takie telewizji kablowej, ewentualnego radia. Czy będzie "Goniec"?
- Chciałbym, żeby wrócił biuletyn. Czy będzie ukazywał się raz w miesiącu, czy dwa razy - zobaczymy. Cena "Gońca" była zbyt duża. Chcemy spotkać się także z mediami i zaproponować, żeby nasze tematy się tam też ukazywały. Zasady są do ustalenia.
Chodzi o to, żeby były ustalane czysto i przy otwartej kurtynie. A telewizja?
- Kontakt telewizyjny powinien być. Nawet już był - mamy za sobą pierwsze spotkanie przewodniczącego Rady Miejskiej.
Ale tu nie chodzi o gadające głowy. Chodzi też o żywsze programy, poruszające problemy miasta. O programy publicystyczne.
- Coś w rodzaju "Gdańskiego dywanika"? Oczywiście, jeżeli ktoś coś takiego zechce robić...
Rodzina? Dom? Samochód?
- Żona Barbara pracuje jako pedagog w I LO, dwie córki, Katarzyna i Małgorzata, mieszkają w Trójmieście, są już mężatkami. Syn studiuje zaocznie. I wszyscy troje są po szkole muzycznej. Samochód - "renault", mieszkanie w bloku. Jest sympatycznie na święta Bożego Narodzenia. Dzieci wracają i gramy kolędy w kwartecie. A w bloku, jak to w bloku - muzyka się rozchodzi. Już dzisiaj sąsiedzi się pytają, czy będziemy grać w te święta. Niestety chyba nie - nie wszyscy się zjadą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz