wtorek, 8 stycznia 2013

ANNA ELAS. Rachunek [młodzi-STG]

Kobieta samotnie siedziała w fotelu. Jej twarz oświetlał włączony pulpit. Choć Hermanowo dawno było okryte czernią nocy i dzielnica już spała, jej nie było do snu. Była nie wiedzieć dlaczego odświętnie ubrana. Wygodnie rozłożyła się w fotelu. Oparła zgrabne nogi na oparciach do ramion, a głowę, na której miała założone słuchawki, miękko opuściła. Słuchała muzyki. Nie pierwszej lepszej, nie przypadkowej. Kobieta miała swą określoną hierarchię utworów. Wybierała melodie według określonego klucza.





Każda melodia z osobna nosiła tajemnicę znaną tylko przez nią, najzwyklejszą kobietę z niewielkiego miasta. Melodie przywoływały tej nocy różne wyobrażenia. Niektóre odnosiły się do prawdziwych spotkań z ludźmi, inne do wyimaginowanych obrazów przyszłości. Niektóre niosły smutek. Wśród nich były trzy wyjątkowe utwory. Trzy piosenki - trzy jakże różne historie.

Oto pierwsza z nich. Zamknęła oczy. Piosenka.... Wyobrażenie...

Pustynia. Wichura. Kłótnie chmur. Wyścig drobnych zwierząt do kryjówek. Pustynia bardziej niż zwykle stała się martwa. Lecz nagle coś się poruszyło. Zza linii diun wyszło dwoje młodych ludzi. Trzymali się za ręce. Wyglądali, jakby nikt nie był w stanie ich rozdzielić, nawet szalejący wicher. Wolną dłonią zakrywała oczy. Jej sukienką i blond włosami targał wiatr. Przeszkadzało jej to. On miał rozpiętą białą koszulę i kruczoczarne włosy. Każdy ich krok był dla nich jakby kilkumilowy. Mozolnie, z wielkim trudem zmierzali do celu. Jaki to był cel?

Kobieta ze słuchawkami przez chwilę się nad tym zastanawiała. Cel..

Młodych ludzi ogarnął strach. Dotarło do nich, że zginą. Stanęli, nie widząc już sensu dalszej wędrówki. Powoli klęknęli przed sobą głęboko spoglądając w swoje oczy. On wyciągnął ramiona i przytulił do siebie. Właściwie to byli w siebie wtuleni. W ten sposób się żegnali.

Kobieta otworzyła oczy. Piosenka zbliżała się ku końcowi. Zdziwiona obrazami i ostatnim obrazem śmierci, w pewnym sensie dziełem swojej wyobraźni, włączyła drugi utwór.



Jakże teraz inaczej. Młode małżeństwo. Kłócili się. Kobieta odkryła zdradę męża i owładnęła ją agresja. Mężczyzna gorączkowo tłumaczył, że to nieprawda. Kobieta cisnęła mu zdjęcia, na którym był z kochanką. Podniósł je. Spoglądał na nie kompletnie zaskoczony. Zawstydził się. Klęknął. Błagał o przebaczenie. Obiecywał, że się zmieni. Kobieta złapała go za dłoń. Wstał. Mówił coraz prędzej. W pewnym momencie rzekł, że chce być z nią szczęśliwy do końca życia. Zamachnęła się ręką. Spoliczkowała mężczyznę, po czym krzyknęła, że nie obchodzi jej jego szczęście. Wzięła niewielką torbę, spakowała się i wyszła. Nawet się nie odwróciła się. A on stał w bezruchu patrząc, jak niknie za drzwiami.

Koniec. Cóż za obrazy. Skąd się borą? I następny utwór, najważniejszy.

Wulkan emocji. Niespokojne ciało, dreszcze. Jej dłonie drżały błądząc po kolanach. Nagle poczuła powiew zimowego powiewu. Przeniosła się w dobrze znane jej miejsce. Znajdowała się na ulicy Kościuszki. Zdumiona patrzyła na drzewa pokryte śniegiem i czarne ptaki spoglądające z najwyższych gałęzi. Uniosła do góry głowę. Niebo było szare. Spadł płatek śniegu i miękko opadł na jej czole. Po chwili spadł następny, następny. Każdy z tych płatków był inny. Ale jeden z nich miał kształt serduszka. Chciała go zachować na choćby kilka chwil, lecz momentalnie roztopił się na jej ciepłej dłoni. W pustym pejzażu zmierzała w jej kierunku czarna ludzka postać. Był to mężczyzna - wysoki, o jasnej karnacji, niebieskich oczach i ciemnych włosach. Miał na sobie długi, czarny płaszcz. Choć miotał nim wiatr, wyglądał jak absolutny władca. Był poważny. Srogim wzrokiem spoglądał na kobietę. Miał zmarszczone brwi. Zaczęła się bać. Podszedł. Zbliżył twarz do je twarzy na kilka centymetrów. Po chwili jedną ręką objął ją w talii, a drugą złapał ją za zgrabną dłoń. Zrobił pierwszy krok w tył lewą nogą. Dostawiła prawą nogę. Zaczęli tańczyć. Skupił na jej twarzy całą uwagę. Jej zwykłe uranie zmieniło się w śnieżnobiałą balową suknię. Na ramionach wisiał czerwony, jedwabny płaszcz. Zimowe buty przeistoczyły się w pantofle na szpilkach. Czas dla nich stanął. Czy to walc? Ona. On. I nikt więcej. Nadchodził wieczór, a oni tańczyli bez przerwy. I przyszła noc. Tajemniczy mężczyzna puścił ją ze swoich ramion. Skłonił się nisko w podziękowaniu. Położył dłoń w okolicach serca. Pojawiły się czerwone strużki. Płynęła krew. Na pewno sprawiało mu to wielki ból. Mimo wszystko uśmiechnął się. Gest był delikatny i naturalny. Odszedł skąd przyszedł. Wraz z końcem tańca wróciło zwykłe ubranie kobiety oraz smutek.

Kobieta zdjęła słuchawki. Po jej policzku bezgłośnie popłynęła łza. Spojrzała na zegar. Ależ późno! Wstała z fotelu i podeszła do balkonowego okna. Wyjrzała na zewnątrz. Zaczął padać śnieg...



Dla I. F. , jednej ze szczególnie ważnych osób.

Dla człowieka wyjątkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz