niedziela, 26 kwietnia 2009

5 lat temu. Na 70-lecie otrzymania przez Skórcz praw miejskich

W połowie maja zbliża się 75. rocznica nadania Skórczowi praw miejskich. Będzie z pompą. Miasteczko ma odwiedzić prezydent Lech Kaczyński. Przypominamy z tej okazji, co się odbywało w 70. rocznicę. Tekst mamy w archiwum, ale po awarii poprzedniej wersji portalu nie udało się nam odzyskać zdjęć. Na szczęście mamy je na płytach CD. Dziś wklejamy je ponownie.


W pewnym wieku człowiek zaczyna coraz częściej spoglądać na czas przeszły, na ścieżkę, którą przebył. I z niepokojem na ścieżkę, która ma do pokonania - tę ścieżkę niewiadomą: albo niepokojąco krótką, coraz krótszą, albo - być może - nieskończenie długą. Jaką? Bóg to jedynie wie. W pewnym wieku czas teraźniejszy schodzi na drugi plan. Zaczyna się inwentaryzować lata ubiegłe i minione zdarzenia. Zupełnie jak stare znaczki w klaserze.

70 lat Skórcza (tę rocznice miasteczko obchodziło 15 maja) to jest właśnie taki wiek, w którym spogląda się wstecz. Może nawet to wiek troszeczkę spóźniony, bo ów okres coraz częstszego wspominania zaczyna się od lat 50. No ale niech będzie. Jest 70 i koniec. Dokładnie 15 maja 1934 roku Jan Grzankowski spowodował, że Skórcz został miastem, a on sam - jego pierwszym burmistrzem.

Uroczysta sesja Rady Miejskiej odbyła się w sali sportowej. Zjechało wielu dostojnych gości, posłów, radnych sejmiku, włodarzy okolicznych miast i wsi. Zjechali też krewni Jana Grzankowskiego. Oczywiście licznie przyszli obywatele Skórcza, znani ze swojej działalności daleko poza granicami miasteczka.







Referat okolicznościowy, gdyby tak podmienić nazwiska i niektóre wydarzenia, mógłby zostać odczytany z drobnymi zmianami na każdej tego typu uroczystości w każdym pomorskim miasteczku, a z nieco większymi zmianami - w każdym miasteczku w Polsce.

No bo co w takim referacie może być? Szlak Bursztynowy, Wojciechowy, Krzyżacy itp. Zdarzenia z odległej historii, na temat których mamy raczej ułamkową wiedzę. Ów bardzo podobny dla wszystkich miasteczek scenariusz zaczyna się też na początku XX wieku. Dotyczy relacji polsko-niemieckich, jakichś mniej lub bardziej głośnych wyrazów sprzeciwu przeciwko germanizacji, czasami dotyczy także grupki Żydów, może z racji niewielkiej liczby i inności ciągle będących jakby na marginesie społecznej pamięci.


A potem to już scenariusz prawie że identyczny. Lata międzywojenne i niesłychany rozkwit, już w wolnym kraju, aktywności społecznej. Lata okupacji. Dramat Żydów, księży i nauczycieli, wywiezionych i zamordowanych bliżej lub dalej od miejsca zamieszkania. I w ogóle elit, między innymi właśnie pierwszych burmistrzów, autorów monografii, kadr kierowniczych. A po wojnie trudne budowanie jakiejś abstrakcji, zwanej komunizmem, które w naszych warunkach nazywało się w końcowych latach realnym socjalizmem.


Budowanie w małych miasteczkach drobnych elementów kraju, zwanego najweselszym barakiem Krajów Demokracji Ludowej. I oczywiście zmiany w 1989 roku.

Niby scenariusz prawie taki sam, jaki znam z setek miast i miasteczek, ale jednak coś tu w Skórczu jest zupełnie inne, coś, co trudno określić, co między innymi sprawia, że każdy prawie dziennikarz ma tu problemy z - mówiąc metaforycznie - zajrzeniem za kulisy miasta, z odczytaniem jego specyficznego rytmu.
Co to takiego?

Człowiek nie wybiera matki, nie wybiera też miejsca urodzenia - ładnie mówił jeden z mówców, z rodziny Grzankowskich.
Chyba tu jest pies pogrzebany - pomyślałem sobie.


Patrząc na salę, na te wszystkie wielkie współczesne postaci skórzeckich obywateli: historyków, fotografów, trenerów, dyrektorów, działaczy, zdałem sobie sprawę, że ci ludzie żyją tu od urodzenia, że - w przeciwieństwie do wielu innych miasteczek - mają tu swoje głębokie korzenie. Do tego jak się porówna i uświadomi, że 15 maja 1934 roku było prawie tyle samo mieszkańców w Skórczu co dzisiaj, to dochodzi się do wniosku, że to jedno z najbardziej zasiedziałych miejscowości na Pomorzu. Z liczb wynika, że zdecydowanie więcej ludzi stąd wyjeżdżało, niż tu przyjeżdżało, a przywiązane do miasteczka rodziny rozrastały się w wielkie rody.





Przez to między innymi Skórcz dla ludzi z zewnątrz jest nieco zamknięty, trudny do odczytania. Żyje innym rytmem - nieco tylko szybszym niż tym, którym żyli ludzie na początku wieku XX. Widać to na poukładanych w pary przez mistrza fotografii Marka Tymińskiego zdjęciach: starych pocztówkach i współczesnych zdjęciach pokazujących ten sam fragment miasteczka. Co z tego, że tam jest bruk, a dzisiaj asfalt (kto wie, czy ten bruk nie byłby teraz dla miasteczka lepszy, przynajmniej omijałyby go TIR-y), co z tego, że wtedy środkiem ulicy biegła nitka rynsztoku, kiedy dzisiaj dwie trzecie miasteczka nadal nie jest podłączone do kanalizacji?

Co z tego, że dzisiaj jadą samochody, a tam, na tych starych pocztówkach, ludzie stoją i się po prostu gapią w obiektyw? Może teraz nie mieli czasu zapozować w taki sposób, jak tamci z początku XX wieku, bo żyją w ciągłym pędzie - do pracy, z pracy, do pracy, z pracy, do pracy? Albo nie mieli czasu, bo są bezrobotni - paradoks, ale oni też nie mają czasu. Kto wie, czy rzeczywistość bohaterów pokazanych na tych starych pocztówkach nie była ciekawsza, intensywniej przeżywana niż dzisiaj, bo człowiek wówczas nie siedział przed telewizorem i nie pędził 120 na godzinę w złudnym przekonaniu, że im szybciej, tym więcej. Więcej czego?
Tak nawiasem mówiąc w podręczniku o Kociewiu z lat 70. napisano, że Skórcz nie ma żadnych szans rozwojowych.

Ale przez tę zasiedziałość w Skórczu jest pewna trudna do dostrzeżenia wielka wartość, jakiej nie dostrzega się w wielu podobnych przemieszanych przez wiry historii miasteczkach. To wynikające z owej zasiedziałości wielopokoleniowych rodzin poczucie tożsamości, świadomość, że jest się stąd, że ma się za sobą właśnie tu, w tym miasteczku bądź okolicy wielo może nawet wiekową tradycję rodzinną. I mają na cmentarzu swoich dziadów, może i pradziadów, a czasami to i prapra. Jakże to bolesne takiej tradycji nie mieć. Pewna kierowniczka szkoły spod Pruszcza dzwoniła do mnie kilka razy, żeby zamieścić artykuł o spotkaniu dzieci z kociewskim rzeźbiarzem, bo... oni tam nie wiedza, kim są i chcieliby być Kociewiakami. Chcieliby się pod nas podczepić - tak powiedział ta pani. Takie to bolesne, brak poczucia tożsamości.

W tym dniu 70-lecia Skórcza, podczas mszy i uroczystej sesji Rady Miejskiej chyba każdy tę historię w sobie rozpamiętywał: osobistą i miasteczka, bo każdy ją w sobie ma. Może dlatego odnoszę wrażenie, że mieszkańcy Skórcza są bardziej dumni niż inni. To tu się czuje, że jest się w stolicy Kociewia.
A przyszłość? Ta przyszłość, której nie widzieli ludzie od strategii już w latach 70. i co niepokojąco się sprawdza?

No cóż, nie przewidzieli jednego. Wspaniale grał zespół ze Państwowej Szkoły Muzycznej w Starogardzie - między innymi Mazurka Dąbrowskiego. Po nim - po kilku luźnych utworach - niespodziewanie zagrał jeszcze jeden hymn. Ludzie stanęli na baczność i chyba byli wzruszeni podobnie jak przy Mazurku. Po raz pierwszy wysłuchali hymnu zjednoczonej Europy, a zatem i Skórcza. Gdyby ktoś owym futurologom z lat 70. wówczas powiedział, że 15 maja 2004 roku mieszkańcy Skórcza będą słuchać właśnie tego utworu jako swojego hymnu, to z pewnością zadzwoniliby po karetkę pogotowia.

Któryś z mówców mówił, że przez Skórcz wiódł szlak bursztynowy, a teraz będzie wiódł szlak do Zjednoczonej Europy. I słusznie. Tu jest ta szansa dla miasteczka. Inna sprawa, jak pogodzić ową małomiasteczkowa tradycję, inność, wartość, o której wyżej mowa, z coraz wyraźniej dającą się odczuć (zwłaszcza w kulturze czy historii) globalizacją, z czymś co jest nastawione na płytkie przeżywanie

Teraz?
Ale to już jest zupełnie inna sprawa. I wyzwanie dla całkiem licznych skórzeckich elit.

Tadeusz Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz