poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Malarz Stanisław Szczdrowski, Z Polfy na wolność

POGÓDKI, GM. SKARSZEWY. Tu mieszka drugi z niepokornych. Stanisław Szczodrowski - kopista.

Stanisław Szczodrowski (53 l.) chyba jako jedyny twórca w powiecie starogardzkim żyje z malarstwa. Jest amatorem. Do 1986 roku pracował w Polfie. Niebywałe, ale zwolnił się z tego zakładu marzeń sam, bo go zaczęło ciągnąć do malowania.Dzisiaj mówi, że wtedy to nie była taka trudna decyzja - wówczas to praca szukała człowieka, a nie człowiek pracę. Ale tamtej swojej decyzji nie żałuje, bo to co robi, daje mu może mniejsze pieniądze, ale za to niezależność, czyli wolność. Sam sobie układa plan pracy. Bywa, że maluje w środku nocy.

Do warsztatu doszedł zupełnie sam. Kopiuje obrazy, nie maluje swoich. Wynika to z jego charakteru, być może - jak żartuje - z lenistwa. Czuje pokorę wobec wielkich mistrzów malarstwa. Jego zainteresowanie malarstwem kończy się na impresjonizmie (włącznie). Ceni zwłaszcza za warsztat mistrzów holenderskich z XVII i XVIII wieku. Nieraz oglądał ich płótna - kapitalną robotę.

Jest precyzyjny, lubi wykończenie nawet najdrobniejszego detalu. Ma u siebie w domu kopie między innymi pejzażów Szyszkina, gdzie ten detal jest niezwykle istotny. Tu musi być namalowana każda trawka z osobna, każda gałązka. Dla Szczodrowskiego obraz jest po to, by dobrze się prezentował na ścianie. Proste, bez zbędnej filozofii. Obraz jest dekoracją, ale i ma wywoływać zdumienie warsztatem. Różnorakie dzisiejsze działania artystów, np. instalacje, uważa za dziwactwa. Żeby w "Zachęcie" do działań artystycznych zaliczać obieranie ziemniaków? o jest sztuka? - pyta z ironią.

Ma na swoje płótna klientów. Specjalnie nie potrzebuje reklamy. Ta idzie pocztą pantoflową. Owszem, chętnie by gdzieś coś wystawił. W 1992 roku w Galerii "A" Michał Farysej, do którego sam się zgłosił, "obstalowywał" dla niego termin wystawy. W tej galerii miał wystawę tylko raz. Kilka razy w innych miejscach. Gdyby było jakaś galeria, gdzie mógłby wśród innych naszych artystów wieszać swoje płótna, chętnie by coś do wiosny przygotował. Chodzi o galerię - na przykład w Starogardzie - w rodzaju gdańskiej "Zbrojowni", gdzie owszem, wieszano obrazy oryginalne, ale połowa to były kopie - niektóre całkiem dobre, ale niestety, najczęściej oprawione w listewki.

W tego typu malarstwie, jakie uprawia, ważne są ładne ramy - zdobione, złocone, szerokie. Ostatnio oczywiście ramiarstwo poszło do przodu, ale zdumiewa go, że po wojnie w Polsce zupełnie zapomnieliśmy, jak to się robi. W okresie PRL-u ta sztuka całkowicie upadła. Tymczasem już wtedy można było na tym zrobić całkiem dobry interes. Dzisiaj najrozmaitsze ramy kupuje się na metry. Metr bieżący dobrej ramy kosztuje z 600 złotych. Drogo, na szczęście tanieją.

Jak już nadmieniliśmy, kopista nie narzeka na brak klientów. Ale zdarzają się też i tacy, którzy nie rozumieją, czym się różni obraz namalowany od reprodukcji. Inni chcieliby też zamówić u niego obraz za kilkadziesiąt złotych. Tymczasem sam materiał - blejtramy, płótno, farby - są znacznie droższe. A gdzie tu koszt obrazu? Cena - tak na to patrzy Szczodrowski - zależy od pracochłonności. Kopista pokazuje dwa obrazy na ścianie o tych samych wymiarach (70 na 90 cm) - portret kobiety i kwiaty, mnóstwo kwiatów. Ten drugi powinien kosztować dwa razy więcej.

Średnio klient za kopię o tych rozmiarach powinien wysupłać z 700 złotych. Powinien, co nie znaczy, że wysupłuje. Bo też w okresie PRL-u nie tylko żeśmy zapomnieli, jak się robi ramy. Zapomnieliśmy też, do czego służy obraz. Również w Starogardzie, gdzie przed wojną u kolekcjonerów wisiały na ścianach obrazy Kossaków, a nawet Gierymskiego. Dzisiaj w domach wiszą na ogół reprodukcje, a o tym, co widać na ścianach w hotelach, restauracjach czy urzędach, piszemy w innych miejscach.
Tekst i foto M.K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz