Wśród nas...
Demiurg tysiąca barw
Do pana Antoniego Kruczkowskiego ze Skarszew poszłam na wywiad - ciekawy człowiek w naszej małej ojczyźnie, wprawdzie nie "rdzenny", ale wniósł do naszej społeczności inne, obiektywne spojrzenie na rzeczywistość.A patrzeć to on umie. Obrazy, które przenosi na płótno i fotograficzną kliszę (bo ciągle korzysta z tradycyjnego aparatu fotograficznego), mają duszę, mają to coś, co każe myśleć o panu Antonim w kategoriach twórcy. Poszłam, więc, na wywiad, ale już po kwadransie wiedziałam, że wywiadu nie będzie. Bo jak opowiedzieć w ciągu godziny czy dwóch całe długie, ponad osiemdziesięcioletnie życie, życie tak bogate w wydarzenia, przemyślenia, fakty, że to wszystko wymyka się chronologii, przeplata. Nie, nie miesza, nie jest chaosem, ale jest tak ogromną całością, że nie sposób jej zwerbalizować w trakcie jednej rozmowy. Zresztą już inni przede mną próbowali i wychodziła albo sucha faktograficzna notatka, albo właśnie chaos, w którym tak łatwo fakty pomylić.
Przygody "człowieka na płótnie"
Pod koniec wojny pan Antoni trafił do Gdańska i zaczął wrastać w Pomorze. Młodość ma swoje prawa - a jednym z nich jest to, że łatwo się aklimatyzuje. Marzył pan Antoni o mundurze, takie chłopięce marzenie. W poznańskiej Cytadeli jeszcze byli Niemcy, z którymi można było powalczyć, ale wojna się już kończyła i nowo powstająca władza zdecydowała że w Gdańsku mundurowi bardziej będą potrzebni. Mundur pan Antoni założył. Wprawdzie nie żołnierza, a milicjanta, ale zawsze. Walczyć też nie bardzo miał już z kim, więc pracował w zaopatrzeniu. Przez dwa lata. Później nieopatrznie pochwalił nie tych, co należało i milicyjna przygoda dobiegła końca. Od 1947 roku rozpoczął pan Antoni przygodę z budowlanką i potrwała ona aż do emerytury. A była to przygoda i piękna i ciężka. Piękna - bo przeplatana sukcesami - pan Antoni dwa razy pobił rekord Polski w pracach budowlanych. W 1950 roku w trójkowym zespole młodzieżowym wykonał 1005, 93% normy, w ciągu 42 minut postawił 3 metry sześcienne muru piwnicznego przy budowie "Hartwiga", a w ciągu ośmiogodzinnego roboczodnia dzięki niemu powstało 126, 55 metrów sześciennych ściany liceum technicznego przy Żuławskiej 19 w Gdańsku.
Pamiętacie "człowieka z marmuru" z filmu Wajdy? Pan Antoni jest w pewnym sensie "człowiekiem na płótnie". Jego portret wisiał na dworcu głównym w Gdańsku. Był symbolem tytanicznej pracy, przodownikiem.
Każdy czas jest dobry
Młodość wytrzyma wiele. Ciało wytrzyma wiele. Ale czas to czas - kiwa brodatym palcem. I z upływem czasu rekordy pana Antoniego odezwały się w jego kręgosłupie. Lata leciały. Pora była iść na emeryturę. Dla pewnego typu ludzi każdy czas jest dobry, każdy ma swoją treść. Pan Antoni zrozumiał, że teraz ma swój czas tylko dla siebie - już nie musi niczego udowadniać, już nie musi bić rekordów. Zakochał się w pszczołach, w miodnym bzyczeniu - te owady stały mu się szczególnie bliskie, może dlatego, że w swojej pracowitości nie trwoniły czasu, tak jak i pan Antoni. Poszukał miejsca pełnego ciszy, takiej pozamiejskiej, gdzie mogą pracować pszczoły i gdzie człowiek nareszcie odszuka w sobie to, co odszukać każdy z nas powinien. Wybrał Bożepole Królewskie. I dobrze mu tam było, tylko, że znowu mijający czas upomniał się o swoje. Z duszy nie brał niczego, piękniała z każdym rokiem, ale ciało trochę słabło, słabł wzrok. Pan Antoni w swoim życiu osiągnął bardzo dużo, jest bardzo bogatym człowiekiem, tyle, że to bogactwo nie przełożyło się na dobra materialne - do jeżdżenia po wiejskich drogach miał tylko wysłużonego maluszka i w zimie to już była "wyższa szkoła jazdy". Trzeba było poszukać miejsca gdzieś bliżej ludzi, z twardszymi drogami, takiego, żeby w pobliżu był ośrodek zdrowia, sklep, kościół.
Każde miejsce jest dobre
Dla człowieka kochającego świat, mającego w sobie światło, każde miejsce jest i dobre i piękne. "Dobrym wszędzie dobrze będzie" powiadają optymiści. I to prawda. Dobrze jest panu Antoniemu w skarszewskim mieszkanku. Zresztą to już nie mieszkanko, to barwna, pełna przedziwnych kształtów i kolorów galeria. Najwięcej miejsca zajmują obrazy - na płótnie, na desce, na kartonie. Kwiaty, kobiety, pejzaże, konie...Nie wiadomo, co powiedzieliby krytycy sztuki, ale na dzieła pana Antoniego trzeba patrzeć inaczej, czasami przymykając oczy tak, żeby poprzez pryzmat wewnętrznego światła twórcy przesączył się choć strzępek jego patrzenia.
Ja się ciągle uczę - mówi sędziwy pan. I to jest niezwykłe. Wielkość dzieła zależy od pokory twórcy, od pędu szukania, od ciągłej nieufności do własnej wrażliwości.
Potrafi iść. Iść daleko, w zakola Wierzycy, w rwące prądy Wietcisy, na polany, które sam gdzieś, kiedyś odkrył. - Tam właśnie kwitną wierzby. Wie pani, jakie zdjęcie można stamtąd mieć?
Zdjęcia pana Antoniego są piękne. Widać w nich cierpliwość, widać czekanie na świetlne refleksy, na grę cienia. Widać wędrowanie i zachwyt. Wierzba, którą się zachwyciłam na jednym z nich okazała się drzewem, które mijam obojętnie niemal codziennie. Dlaczego jej nie dostrzegłam? I dlaczego dostrzegł ją ten człowiek? Jaka tajemnica decyduje, że ma się to "trzecie oko", "szósty zmysł" i przecudną wrażliwość?
Chodzę do kamienia...
Dopóki człowiek żyje, musi coś robić - mówi z uśmiechem ten demiurg tysiąca barw - Teraz moją pasją stały się kamienie. Do jednego chodzę już kilka razy, bo czekam na dobre światło. Dopóki tego światła nie będzie, zdjęcie się nie uda. Muszę coś robić. No muszę. I dopóki robię, to nie myślę o głupotach.
- A nudzi się pan czasami? - pytam, choć sama wiem, że to głupie pytanie. Jednak liczę na pogodny uśmiech, na uśmiech który będzie pełen politowania i nad bezczynnością i nad pustką i nad bezsensowną gonitwą. I pan Antoni tak właśnie się uśmiecha.
Efka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz