wtorek, 12 lutego 2013

EDMUND ZIELIŃSKI. Tłusty czwartek – czas na purcle

Wielu pewnie zastanawia się, co to takiego te purcle. Starzy pewnie wiedzą - młodzi niekoniecznie. To nic innego jak swego rodzaju pączki wypiekane na Kociewiu i Kaszubach. Tutaj jest nieco inna technologia wypieku.

Zanim wstałem z pościeli, pomyślałem, by upiec purcle. Nigdy tego nie robiłem, natomiast pilnie przyglądałem się, jak robiła to moja mama. Oj, jak to było dawno. Kiedy o moim zamiarze powiedziałem żonce, spojrzała na mnie z politowaniem zmieszanym z niedowierzaniem. Ty chcesz upiec pączki? Lepiej się za to nie bierz, bo kto to będzie jadł - to ci się nie uda.


Jak chłop się uprze, to nie ma mocnych. Poszedłem do sklepu, kupiłem mąkę, jajka, olej rzepakowy, masło, drożdże, mleko, olejek rumowy i proszek waniliowy. Najpierw przygotowałem drożdże. Podrobiłem je, dodałem łyżkę cukru, trochę mleka i rozbełtane postawiłem w ciepłym miejscu. Czas wziąć się za ciasto. Pół kilograma mąki, cztery żółtka, proszek do pieczenia, szklanka mleka, roztopione masło. Kiedy drożdże wyrosły, wszystko razem dokładnie wymieszałem, aż ciasto odchodziło od drewnianej chochelki. Odstawiłem, przykryłem lnianym ręczniczkiem i czekałem aż ciasto wyrośnie podwajając swoją objętość. Wiem, że moja mama przygotowała sobie drewniany, zaostrzony szpikulec do nakłuwania purcli i ja to zrobiłem. Oby się czas nie dłużył podczas czekania aż ciasto wyrośnie, dokończyłem malowanie przydrożnej kapliczki, tej z posiadłości mojego dziadka w Białachowie.

Podnoszę lekko ręcznik i widzę pięknie wyrośnięte ciasto. Wlałem do garnka litr oleju, włączyłem palnik, a kiedy olej zaczynał wrzeć, przystąpiłem do wkładania ciasta. Przywoływałem w pamięci ruchy mamy podczas pieczenia purcli jeszcze tam, w Białachowie. Tak jak mama, umoczyłem łyżkę w filiżance zimnej wody, nabrałem nią ciasta i wpuściłem do wrzącego oleju. Jak pięknie zaskwierczało, aż się uśmiałem. Włożyłem do oleju takich siedem porcji, tyle zmieściło się na raz. Pięknie się rumieniły od spodu. Po chwili drewnianym szpikulcem przewracałem je, by upiekły się z drugiej strony. Po czym nakłułem purcla szpikulcem i stwierdziłem, że na drewienku nie osadza się niedopieczone ciasto. Wyjąłem je z oleju i ułożone na talerzu obsypałem pudrem cukrem. Z przygotowanego ciasta upiekłem czterdzieści sztuk - w sam raz dla mojej rodzinki.



Oczywiście dla mojej żonki było to kompletne zaskoczenie, ale najważniejsze, że jej smakowały.

Składniki, których tutaj użyłem, są na miarę dzisiejszych czasów. Te okupacyjne składały się z mąki, wody, drożdży i oleju, a jak wtedy smakowały?

Przyznam, że wolę purcle niż pączki, bo mają przeróżny kształt i przy jedzeniu jest za co złapać. Nie trzeba co chwilę wycierać gęby jak przy pączkach, no i przypominają te z tamtych lat.


Gdańsk 7 lutego 2013 Edmund Zieliński


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz