wtorek, 26 lutego 2013

Pani Maria wychodzi z biblioteki w jednym z kilkudziesięciu swoich kapeluszy

Spotykamy się w bibliotece. Uznaliśmy, że to najlepsze miejsce do rozmowy. Oczywiście nie idealne, brakuje kameralności, bo przecież przychodzą tu czytelnicy.


Na przekór prozie życia
Z Marią Pstrong rozmawia Tadeusz Majewski

- Czy możemy w Skórczu gdzieś sobie pójść, porozmawiać przy kawce, w eleganckich warunkach?
- ...To mnie pan zaskoczył... Biblioteka jest bardzo dobra, ale służy do czego innego. Można ewentualnie pójść do pana Janusza i Małgorzaty Włodarczyków...
- Ale tam jest ciastkarnia.
- Myślę, że w tej chwili biblioteka jest bardzo dobra... W Skórczu nie ma takiego kameralnego miejsca.

- No proszę. Umawiamy się i przy okazji wychodzi, czego brakuje w Skórczu... Jest pani osobą nieszablonową. W pani wieku kobiety kładą na parapecie okna od strony ulicy dwie, trzy puchowe poduchy, opierają się na rękach i obserwują. Klekrują - po kociewsku. Pani nie klekruje?
- Może kiedyś będę, jak się porządnie zestarzeję?
- A czy jest taki moment w życiu, że można precyzyjnie stwierdzić: od tej chwili "porządnie się zestarzałem"?
- Jest... Poza tym trzeba rozgraniczyć dwie sprawy. Można się zestarzeć fizycznie, ale psychicznie niekoniecznie.

- A pani ile ma lat? No nie, przepraszam za to grubiańskie pytanie... Może ile ma pani dziesiątek lat? Tak będzie zręczniej.
- Nie chciałabym mówić nawet dziesiątkami... Czuję się na trzydzieści pięć. Duchowo, psychicznie. Występuję w teatrze Kuźnia Bracka z młodymi i nie mam żadnych zahamowań. Starsza ode mnie jest jeszcze Antonina Kaiser, ale ona ma trochę łatwiej. Mieszka w Starogardzie, blisko Starogardzkiego Centrum Kultury, gdzie mamy próby.
- Czy w Skórczu są jeszcze kobiety w pani wieku, które też coś takiego robią?
- Na próby do teatru nikt nie jeździ.

- A czy w ogóle panie robią coś tu w kulturze? Mówię o aktywnym uczestnictwie.
- Nie robią.
- Określmy istotę "cośrobienia"? Co to dla pani oznacza?
- Interesuje mnie teatr, również film. Teatr nie od strony oglądactwa, a od strony gry aktorskiej... Gra w teatrze mnóstwo mi daje. Myślę, że na scenie czerpię energię z ludzi.

- O, to pani jest wampirem energetycznym!
- A być może.
- A ja myślałem, że to aktorzy spalają się energetycznie.
- Może i się spalają, ale czerpią też energię. Aktor potrzebują publiki, a nie jednego człowieka. Ta publika daje mi energię potrzebną do gry. Może być nawet krytyka tej publiczności. Ona mnie nie przeraża, jest twórcza.



- Pochodzi pani ze Skórcza?
- Tak, mieszkam od początku w Skórczu.
- Uczyła się pani w...? Pracowała pani w...? Pytam, by zrozumieć, skąd u pani ten zapał do aktorstwa.
- Praca? Pracowałam długie lata w handlu w Starogadzie. W sklepach mięsnych. Byłam sprzedawczynią, zastępcą kierownika, kierownikiem. W latach 70. i 80.

- W sklepie mięsnym chyba nie trzeba mieć aktorskiego talentu... Chociaż za ladą PRL-u w sklepie mięsnym? Chyba trzeba było się naczarować... Nigdy nie występowała pani na scenie, na przykład w szkole?
- W szkole podstawowej byłam bardzo nieśmiała... Występowałam w chórku i w jakichś przedstawieniach. Aha, i jeszcze tańczyłam w kociewskich stroju z Jerzym Czaplewskim. Jako aktorka się nie wyróżniałam. Nawet starałam się być niezauważalna...

- Była pani bardzo nieśmiała... Czasami zdarzają się takie metamorfozy - ktoś w dzieciństwie jest bardzo nieśmiały, w dorosłym wieku staje się zupełnie inny. Teraz - jak każda aktorka - chce pani zabłysnąć, być najlepszą, być gwiazdą?
Czy chcę być najlepsza... Nigdy nie chciałam wyjeść przed pierwszy szereg. Na karierę w teatrze też jest za późno. Ta gra w teatrze wynika z tego, że nigdy pod tym względem nie byłam zaspokojona. Wiem tylko, że była we mnie chęć gry. I marzyłam o występie na dużej sali. Dzięki Irkowi Ciecholewskiemu to się spełniło.

- Jak się pani znalazła w teatrze Irka Ciecholewskiego?
W grudniu 2000 roku w gazecie ukazał się tekst, że powołuje na nowo do życia teatr, że prosi się wszystkich chętnych. Zgłosiłam się. To chyba jest to - pomyślałam. Irek werbował bez kastingu. Zebrało się nas z trzydzieścioro. I sami młodzi. Ale nie czułam z tego powodu żadnej tremy.
- Chodzi pani po Skórczu, prowincjonalnym miasteczku, jak prowokacja. Elegancko, w kapeluszu. Podobno ma ich pani kilkadziesiąt.
- Dla mnie to coś normalnego, tak się ubierać.
- Jest takie określenie "malowany ptak", czyli osoba inna. Nie boi się pani, że przylepią pani etykietkę "niemalowanej pticy"? Nie lepiej poduchy na parapet położyć i obserwować z okna życie?
- Nie boję się etykietek. Są różne. To prawda, działam impulsywnie. Mnie ponosi energia... Aha, jeszcze nie mówiła. Jestem też kurierem katolickim, rozprowadzam czasopisma religijne. Więc, jako ten kurier, powinnam być uporządkowana, a tu jestem taka niesforna. Jestem inna. Nie trzeba mnie żałować, że nie mam samochodu, że chodzę i jest mi z tym dobrze, że nie chcę mieć komórki. Że mam pasję - robię setki zdjęć, gdzie tylko jestem. Że chodzę, krążę, że jestem zauważalna, bo ubieram się ekstrawagancko nawet jak na Kraków, że lubię się przebierać co chwilę inaczej, no i fascynuję się tymi kapeluszami, których mam ponad dwadzieścia.

- A może to jest taki pani osobisty wyraz buntu?
- No dobrze, może to jest pewna prowokacja. Raz sąsiadka powiedziała mi tak: "Nie obraź się, ale powinnaś nosić kapelusz stale, bo inaczej wyglądasz jak sprzątaczka w pracy". Uśmiałam się, że tak mnie postrzega... A może te ubiory to jest wyraz mojej reakcji na świat? To, że rano ubieram się inaczej, w południe inaczej, wieczorem też? Może zmiana ubiorów ma dla mnie jakieś znaczenie? Mam w domu klasyczne, normalne garnitury, ale jeżeli się w nie ubiorę, to czuję, że czegoś mi brakuje. Ja muszę inaczej. Na przekór prozie życia.
- Ooo, tu trafiamy w sedno... Na przekór prozie życia!
- Tak, to jest moja manifestacja. Ja wyrażam ubiorem mój stosunek do świata. Ludzie mają się ubierać kolorowo, mają się cieszyć. Tak mogłoby być. Ale tak nie jest. Jesteśmy ponurzy. Czy pan zauważył, że ludzie na ogół mało się śmieją do rozpuku? Dlaczego z tym śmiechem jest problem? Nie śmieją się, choć świat mimo wszystko jest piękny.

- Dlaczego "mimo wszystko"?
- Bo jednak te pieniądze są potrzebne, bardzo potrzebne... Chociaż jeżeli myśli się tylko o pieniądzach, o tym, czego się jeszcze nie ma, to człowiek zawsze będzie nieszczęśliwy. Bo nie sposób mieć wszystko... Mówię nieraz - "tobie wszystko nie jest potrzebne".
- To już jest filozofia. I tak pani o tym mówi ludziom?
- Mówię. Mówię, że czerpanie radości ze świata jest bardzo ważne. Gdyby ludzie mieli tę wewnętrzną radość, to by tak nie chorowali. Mnie też boli. Reumatyzm, coś tam jeszcze. Nie lubię zimy, bo nie jestem zafascynowana jazdą na łyżwach czy nartach, bo się boję, że będę leżała w gipsie osiem tygodni na czwartym piętrze... Ale potrafię się cieszyć. Tak, to jest filozofia... Chodzi o to, że coś mi jeszcze zostało do zrobienia... Do takiej filozofii trzeba odpowiednio zbudować świat wewnętrzny. Zbudował go sobie święty Ignacy Layola. Leżał w szpitalu i pod wpływem tego świata wewnętrznego wymyślił ćwiczenia ignacjańskie. Są bardzo twórcze. Zalecałabym te ćwiczenia każdemu... Swoją drogę życiową można też odnaleźć na przykład pod wpływem rekolekcji. W jednym człowieku ujawni się na przykład aktorstwo, w drugim powołanie do rodziny, w innym do kapłaństwa. Słowem to, do czego konkretnie stworzył kogoś Bóg... To są wszystko moje przemyślenia...

- Przemyślenia przemyśleniami, ale radość życia ma się w genach. Albo i się nie ma.
- To tak, ale zależy też od okoliczności. Na przykład praca. Moja. Sklep. Zegarek - otworzyć sklep, zegarek - zamknąć sklep. Od - do. Taka praca mnie przeraża. Teraz już czuję się wolna. Mając duszę aktorki pracowałam w sklepie. Wcale się nie dziwią, że pozamykani w domach Cyganie źle się czują. Oni byli zupełnie inni, kiedy jeździli taborami. To było ich prawdziwe życie.
- Czuje się pani wolna i jakby poza rzeką czasu... Jest około południa... Co pani po tej rozmowie będzie robić - tu, w tym małym miasteczku?
- ...Nie mam na to odpowiedzi.

- Nie ma w Skórczu miejsca, gdzie mogłaby pani sobie pójść? Przydałby się dom kultury w młynie.
- Wiem, jest taki pomysł. Tam mogłoby się odnaleźć dużo ludzi.
- Mówiła pani o Krakowie... Dlaczego akurat to miasto?
- Jeżdżę tam do syna Sławomira (drugi syn, Krzysztof, mieszka w Bydgoszczy). Obecnie pracuje w TVN. Robi jako reżyser "Detektywów" i "W-11 wydział śledczy". Ma 30 lat. Próbował różnych szkół, między innymi uczył się w seminarium duchownym w Laskowicach. Chciał zostać misjonarzem. Było też prawo, filologia polska, filmoznawstwo i reżyserię. Przez to, że z jezuitami jeździłam do Krakowa na różne seminaria, zaraziłam go tym miastem.
- I wreszcie się realizuje?
- Robi też swoje filmy. O przeróżnej tematyce.
- To może przyjedzie tutaj i zrobi jakiś film o Kociewiakach. Niech go pani namówi.
- Na pewno przyjdzie taki czas, że wróci i będzie chciał coś zrobić.

Fot.
1. Pani Maria wychodzi z biblioteki w jednym z kilkudziesięciu swoich kapeluszy. Świat dookoła niej jest szary. Trzeba go rozweselić choćby strojem. Fot. Tadeusz Majewski

2, 3. .Maria Pstrong podczas spektaklu wystawionego przez "Kuźnię Bracką" w Starogardzkim Centrum Kultury. Fot. Tadeusz Majewski

Za magazynem Kociewiak - dodatek do piątkowego wydania Dziennika Bałtyckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz