niedziela, 24 lutego 2013

Z WACŁAWEM OSSOWSKIM wywiad na słowa, muzykę i śpiew

Tak sobie myślę - zacznę rutynowo. I zaczynam. Data urodzenia, rodzice itp. I zapisuję jak sądowy protokolant: "Wacław Ossowski. Urodził się 14 grudnia 1931 roku w Pinczynie. Ojciec Ksawery, matka Leokadia."

- A szkoły?

- Skończyłem w Pinczynie pierwszą klasę, ale wybuchła wojna i chodziłem do szkoły niemieckiej...


















I nagle notatki się rwą, gdyż pan Wacław znienacka atakuje mnie w językiem niemieckim, a po chwili rosyjskim. Biegle. A gdy odpowiadam, że pa ruskamu panimaju, wstaje i śpiewa: "По диким степям Забайкалья..." (Na stepach za dzikim Bajkałem, gdzie złota szukają wśród gór ..."). Krótka przerwa i: Heute wollen wir marschieren / Einen neuen Marsch probieren / In dem schönen Westerwald / Ja da pfeift der Wind so kalt..."

Śpiewa też niemiecką pieśń w wersji polskiej: "Będziemy pić wino, a przy tym muszą szklanki dzwonić...".

- Podoba się panu? - pyta.

- A panu podobają się piosenki niemieckie?

- Musiały się podobać, bo inaczej w szkole dostałeś po uszach.

- O niemieckiej szkole jeszcze porozmawiamy. Proszę opowiedzieć o przedwojennym dzieciństwie. Czy jako dziecko miał pan zamiłowanie do muzyki?

- U nas w rodzinie było dziewięcioro dzieci. Sześciu braci i trzy siostry. I w takiej rodzinie się śpiewa od najstarszych do najmłodszych. Co to właściwie jest za rodzina, jak nie śpiewają. Musi być dziwnie. Przed wojną w Pinczynie wszyscy śpiewali. Było wesoło i kulturalnie. Chóry prowadził grający pięknie na skrzypcach Władysław Smukała. Mieliśmy też orkiestrę dętą. Bardzo dużo osób grało na harmoniach. W okupacji zaciągaliśmy zasłony i śpiewaliśmy po polsku pieśni kościelne. A że tak znam niemiecki? Dzieci się szybko uczą, jak troszeczkę myślą. Śpiewaliśmy... - pan Wacław znowu wstaje i śpiewa: "Kochajmy się, bracia mili! Zgoda, jedność od tej chwili. Od pałaców w chatki kmieci. Kochajmy się, niech głos leci.."

- Ładnie pan śpiewa. Co robił pan po wojnie?


- W 1945 roku miałem 14 lat. Uczyłem się na kursach. A potem pracowałem w Starogardzie. Budowałem domy. Między innymi krewniaka Antoniego Górskiego. Ależ wtedy się budowało. Powstawały osiedla przy Lubichowskiej i Mickiewicza. Potem pracowałem w weterynarii. No i grałem, dużo w wojsku. Żeby grać publicznie, musiałem stanąć przed kilkunastoosobową komisją weryfikacyjną z Gdańska... "Takie smutne masz oczy, kochany, I uśmiechasz się do mnie przez łzy. Wiatr za oknem zawodzi od rana, Jakby wiedział to samo co my. Wiem, że być już inaczej... ". Zna pan to?

- Nie znam, ale bardzo ładna piosenka. A jaki był sens tego egzaminu?

Sens? Powiat wydawał zezwolenia, że taki to a taki zespół może grać, że mają kwalifikacje. A ja grałem w kilku zespołach. Musiałem się podszkolić i iść do Domu Kultury przy Sambora. Na pianinie uczyła piękna kobieta, pani Wiecka, siostra księdza Wieckiego.

- A pierwszy pana zespół w Pinczynie?

- Pinczyn to "gniazdo", w którym orkiestra dęta istniała już w czasach, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Po wojnie orkiestrę rodzinną mieli Burkowscy, mieszkali przy ulicy Gajowej, drugą miała rodzina Lipków, trzecią rodzina Kubiszów - dwóch grało, grali też Dawidowscy - jeden szewc, drugi krawiec. To były orkiestry kilkuosobowe, dwie trąbki, dwa tenory i tuba. A jak się chciało zrobić coś większego, to dobierało się również z okolicy. Na przykład w Pogódkach było "gniazdo" - rodzina Ossowskich. Oni też grali jeszcze przed wojną. Stare "gniazdo" miał Skórcz - Bieliński, Piórek. Swoją orkiestrę jeszcze po wojnie miało Zblewo. Grali August i Jan Wildmanowie, Jan Wódkowski, Szade, Bronisław Bukowski, Krygier i Plata z Bytoni. To było "gniazdo" zblewskie. Swoje "gniazdeczko" miała też Osieczna. "Gniazda", tak my to nazywaliśmy. Kiedy wszystko grało, kiedy każdy gra, to my się zawsze zgodzilim.




- Szkoda, że tego muzycznego fenomenu nikt nie opisał i że nie ma zdjęć.

- Mało kogo to obchodzi... Mój pierwszy zespół w Pinczynie powstał, gdy grałem już na blachach, tenorze, trąbce. To było w roku 1955 albo 1956, już po wojsku. Saksofon, trąbka, akordeon i perkusja. Ja grałem, śpiewałem i byłem liderem - organizatorem. Jako zespół ludowy musieliśmy mieć glejt. Grało od 6 do 10 osób. Jedni z nut, inni ze słuchu. Teraz mam największą orkiestrę. Występuje mniej więcej 15 osób, a w sumie jest 25.

Pan Wacław wstaje i śpiewa: "Mały, biały domek w mej pamięci tkwi…".

- To oczywiście znam.

- A to? "Powoli człapał konik skrajem szosy... wio koniku, a jak się postarasz, na kolację zajedziemy akurat...".

- Znam. Śpiewała Maria Koterbska.

- Wie pan, w naszym kościele inaczej śpiewają niż gdzie indziej. Mają jakieś inne usposobienie. Poza tym to kwestia nut. My mieliśmy nuty ze Starogardu po Janku Schulzu, którego rodzice mieszkali w Zblewie. Nieraz przyjeżdżał ze swoją córką Marią. Jak ona pięknie śpiewała. Aa... zna pan ją. To niech pan ją pozdrowi. Jasiu grał na skrzypcach, a Gołębiewski na akordeonie.




Pan Wacław wychodzi z pokoju. Po chwili wraca z saksofonem tenorowym. Potem będzie jeszcze tak kursował cztery razy - z drugim saksofonem - altowym, tenorem i akordeonem.

- Wie pan, co to za saksofon?

- Tenorowy. Grałem w orkiestrze.

- Zagram panu taki kawałek

Gra. Jeden kawałek, potem drugi. Przed trzecim, wykonanym na tenorze, mówi:

- Wie pan, Pinczyn miał przed wojną swój hymn. Pan posłucha. Kto teraz o tym pamięta? Napisał go Czesław Piotrowski.

- A słowa do hymnu?

- "Jechała pani na rowerze / powiem wam szczerze / że jechała / jechała pani na rowerze / powiem wam szczerze, że jechała / tara tata tara tara ta....". Już lata nie był grany.

- To teraz pora na akordeon. Ile ma pan instrumentów?

- Dziesięć. Jak człowiek grał całe życie, to musi coś mieć.

- Szkoda, że dzisiaj ludzie mało grają.

- Elektronika wyparła muzykantów. Dzisiaj pół dnia na scenę noszą kasty, a w nich jest wszystko nagrane. Włączą i śpiewają, takie muzykanty. A gdzie tu barwa głosu, kiedy tych kastów nastawiali? Gdzie słowa? Coś panu zaśpiewam: "Przez całe życie me nie kwitły żadne róże mnie...". To taka piosenka o samotnej dziewczynie. Ładna?


- Ładna, panie Wacławie.... Mówił pan na początku, że nie wyobraża sobie pan rodziny bez śpiewu. To takie, takie... przejmująco smutne, to znaczy rodzina bez śpiewu.

- Wstąp tam, gdzie grają. Tam ludzie dobre serca mają. To powiedzenie wzięło się od legendy. Mówi ona, że Pan Jezus wędrował po świecie ze świętym Józefem. Karę, taką na dwóch kółkach, ciągnął osioł. Spadli z biszongu - skarpy. Obeszli kilka domów, żeby ktoś im pomógł wydostać karę z tego biszongu, no i wszyscy odmawiali. Ale usłyszeli, że w jednym domku muzykanci mieli próbę i weszli, i poprosili. Muzykanci zostawili wszystkie instrumenty i poszli, i wyciągnęli, i pan Jezus ich pobłogosławił...

Żegnamy się. Jeszcze pan Wacława pokazuje, jak prowadził gimnastykę w wojsku na 16 temp. Całkiem dobrze wychodzi mu wyrzucanie nóg do rąk i inne ćwiczenia z tego zestawu. Ma człowiek sprawność. Co zresztą się dziwić. Najważniejsze są płuca, a te tym lepsze - jak mówi mój 89-letni ojciec, który śpiewa arie włoskie - im bardziej się je wentyluje śpiewając.

Tadeusz Majewski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz