czwartek, 14 lutego 2013

"PRZEGRASZ - POJEDZIESZ DO STUTTHOFU". O starogardzkim tenisie ziemnym

Pomimo ogromnej popularności w świecie, tenis ziemny nadal należy w powiecie starogardzkim do dyscyplin elitarnych.

Zwykło się mówić "konie, żagle, tenis to sporty elitarne". Nic bardziej mylnego. Owszem, to jedne z najpiękniejszych dyscyplin sportowych, lecz nie elitarne. To były i są w świecie, i powinny być u nas dyscypliny masowe, ogólnodostępne dla dzieci i młodzieży, która spełnia warunki zdrowotne do uprawiania tych dyscyplin i marzy, by te dyscypliny sportu uprawiać bez względu na zasobność kieszeni rodziców

Grano u nas "od zawsze"

W tenisa ziemnego grano w Starogardzie "od zawsze". Przed wojną, w czasie wojny i po odzyskaniu niepodległości. Przed wojną - jak opowiadał swoim wychowankom pierwszy trener i wychowawca młodzieży Jan Rzeszewicz - w Starogardzie grano na kortach w "Strzelnicy", w parku kocborowskim i na korcie przy Urzędzie Miejskim. Tam grano również w czasie okupacji. Po wojnie powstały dwa korty tenisowe przy ulicy Grunwaldzkiej. Opiekunem tych kortów był wyżej wspomniany Jan Rzeszewicz, późniejszy wychowawca i trener całej grupy starogardzkich mistrzów. Piękny kort w kocborowskim parku, o nawierzchni z ceglanej mączki, z doprowadzoną wodą, otoczony siatką - pamiętam z lat dzieciństwa (lata 50.) Krótko grali na nim lekarze - doktor Wołek i doktor Dłużewski, dyrektor szpitala w Kocborowie. W okresie akcji "Hoduj nutrie" błyskawicznie zdemontowano otaczający kort siatkę.

Przegrasz - pojedziesz do Stutthofu

Starszym tenisistom starogardzkim znane jest opowiadanie Jana Rzeszewicza z okresu okupacji, kiedy to nagle został wezwany przez wysokiego rangą oficera SS w Starogardzie (lub jego zastępcę?). Stanął przed nim na baczność blady ze strachu i usłyszał pytanie: "Johann, w tenisa grasz?". "Gram" - odpowiedział Rzeszewicz trzęsącym się głosem. "To jutro o siedemnastej weź rakiety, strój, obuwie i przyjdź na kort". Po kilku przebiciach Jan Rzeszewicz już wiedział, że jest lepszy od swojego strasznego partnera. Po rozgrzewce zaczęli grać na punkty. Rzeszewicz ze strachu się "podłożył" (przegrał). Zaczęli grać codziennie i Rzeszewicz codzienne "przegrywał". Po kilku dniach, gdy znowu "przegrał", Niemiec podszedł do niego i powiedział: "Jak jeszcze raz ze mną przegrasz, to pojedziesz do Stutthofu". Od tego czasu Jan Rzeszewicz regularnie wygrywał mecze z Niemcem do zera, czasami tylko dając mu wygrać gema.

Wracającej piłka

Po wojnie odradzały się kluby sportowe we wszystkich miastach na Pomorzu. W konfrontacji z tenisistami Chojnic, Malborka, Tczewa Jan Rzeszewicz był nie do pokonania. W tym czasie w Starogardzie zamieszkał absolwent Politechniki Warszawskiej Jerzy Iwicki. Pan Jerzy wspaniale grał w tenisa, a jego atakujący bekhend z rotacją awansującą był całkowitą nowością techniczną w Starogardzie. Dopiero po latach mozolnej pracy Rzeszewicza z młodzieżą zaczęli wygrywać z nim jego wychowankowie Edward Urbanowicz, a potem Bogdan Kruszona. Znane jest powiedzenie Jana Rzeszewicza: "Będziesz dobry, gdy zagrasz tak, by piłka po odbiciu na stronie przeciwnika na skutek nadanej jej rotacji wróciła na twoją stronę". Nikt poza Rzeszewiczem tej umiejętności w Starogardzie do dnia dzisiejszego nie posiadł. W tym roku, kiedy grałem na korcie pani Adamowskiej w Kolinczu z Bogdanem Kruszoną, ten wieloletni trener przeżył szok, kiedy wyszło mi właśnie takie zagranie. Przyznam, że sam też byłem zdumiony.

Moje jedyne zwycięstwo

W latach 1975 - 1980 Tczew i Starogard miały już silne młodzieżowe drużyny. Kiedy przyjechałem po ponad dziesięciu latach z Torunia (6 lat mieszkałem na Mazurach, a potem 5 w Toruniu), poszedłem zagrać w turnieju. Grałem wtedy całkiem nieźle - trenowałem w grodzie Kopernika. Byłem zdumiony. Przy stoliku z losowaniem stała zaskakująco duża grupa tenisistów i... wszyscy bali się wylosować pana w już podeszłym wieku - Jana Rzeszewicza właśnie. To wtedy udało mi się wygrać w Władysławem Pleszkunem, ale potem już nie szło... Zresztą przestałam grać w ziemnego, a zacząłem swoją 14-letnią przygodę trenerską z tenisem stołowym.

Od młodzieży aż się roiło

Grupy - tczewska i starogardzka - były mocne. W Tczewie córka Henryka Kuklińskiego plasowała się w pierwszej dwudziestce seniorek w Polsce. Ze Starogardu w pierwszej dziesiątce kadetów w Polsce widniały dwa nazwiska wychowanków Bogdana Kruszony: Wojtek Król i Waldemar Borkowski. Między Tczewem i Starogardem odbywały się niesamowicie zacięte mecze singlowe, deble i gry mieszane. Numerem jeden ze Sarogardu był zawsze honorowo Jan Rzeszewicz, a z Tczewa - pan Kukliński. W tym okresie w sekcji tenisa ziemnego w SKS Start Starogard od młodzieży aż się roiło. Kasia Trawicka i Iwona Lidzińska były w pierwszej drużynie młodziczek wraz z Królem, Borkowskim, Kłosem i Tylkowskim. Starogard w Okręgu Pomorskim zajmował trzecie miejsce drużynowo za SKT Sopot i "Arką" Gdynia. Tenis był autentycznie sportem masowym. Chętni do nauki gry w tenisa swoje pierwsze rakiety dostawali z klubu. Wśród młodzieży odbywała się naturalna selekcja z uprawiania tenisa amatorskiego do wyczynu.

Grali masowo nieraz do 23.00

Korty przy OSiR-ze i przy Szkole Podstawowej nr 6 kipiały życiem od rana do wieczora. Zimą czołówka trenowała na sali pod okiem trenera i rodziców często do 23.00. A w sezonie żyła już w sportowych podróżach - otrzymanie licencji, aktualizacja badań lekarskich i wyjazdy na Międzyszkolne i Wojewódzkie Igrzyska Sportowe oraz turnieje i zawody do Sopotu, Gdyni, Torunia, Bydgoszczy, Poznania, Warszawy i Katowic. Od 25 lat wychowanek Bogdana Kruszony i były członek klubu SKS "Start" Starogard Wojtek Król jest nie do pokonania. Na to, że od 25 lat w tenisowym OSiR Open nikt nie może pokonać mistrza z lat 80., składa się wiele przyczyn. Jeszcze w latach 90. na starogardzkich kortach grano w tenisa masowo. Bywało, że w turniejach uczestniczyło 30 i 40 zawodników. Przez szkółkę tenisową Kruszony przewijało się rocznie około 100 dziewcząt i chłopców. Cieszyła szczególnie obecność dziewcząt na starogardzkich kortach.

Wyczyn - próby

Wszyscy chcieli dorównać Królowi, Bielakowi i Tylkowskiemu. Niezwykle ambitnym i pracowitym dziewczętom Ani Szefler i Agnieszce Blacharczyk marzyła się kariera zawodnicza. Agnieszka Blacharczyk próbowała wyczynu w Hamburgu. Paulina Gliszczyńska, Patrycja Sulewska oraz Sandra Tocha były o krok od kariery tenisowej. Obecnie z starogardzkiej młodzieży jedynie Maciej Moys z prywatnej szkółki tenisowej i trenujący na prywatnym korcie pani Adamowskiej zaczyna na otwartych turniejach w Tczewie i Starogardzie pomału wypierać "starych" mistrzów. W Starogardzie, mimo istniejącej sekcji tenisa ziemnego w klubie "Beniaminek", dofinansowaniu klubu przez miasto i 80-letniej tradycji, ta dyscyplina sportu nie może wyjść poza nawierzchnię (zorane klepisko) i dziurawe ogrodzenie OSiR-owskich kortów. Obecnie w Tczewie tenisowe "skrzaty" Mateusz Górski i Mikołaj Gajewski są w swojej kategorii najlepsi w Polsce. Z Opalenia Kornelia Staniszewska w "młodzikach" plasuje się w pierwszej dwudziestce w Polsce. Przedtem ze Skórcza Klaudia Włodarczyk (obecnie gra w USA?) była w pierwszej dwudziestce seniorek w Polsce, a jej brat Michał reprezentował Polskę w Sopocie w turnieju Prokom Open. Tczew, Skórcz, Opalenie są przykładem, że młodzież utalentowana jest wszędzie, lecz żeby kontynuować tenisowe tradycje, potrzebna jest odpowiednia polityka władz sportowych, wypróbowane rozwiązania systemowe do tej dyscypliny sportu, wiedza i solidna mrówcza praca trenerska z młodzieżą.

Najwspanialsza dyscyplina indywidualna

Na zakończenie kilka słów od siebie. Uprawiałem różne dyscypliny, a zwłaszcza te z rakietkami. W latach 60. Jan Brdak - wówczas wuefista w Szkole Podstawowej nr 7 w Starogardzie - wysłał mnie do Malborka na mistrzostwa województwa w kometkę. Zdobyłem brązowy medal w juniorach. W pierwszej połowie lat 80., po powrocie ze studiów, zdobyłem w tej dyscyplinie mistrzostwo Starogardu, ogrywając silnych zawodników z ówczesnej Polfy. W tenisa ziemnego grałem na podczas studiów na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. W tenisa stołowego trenowałem w czasach ogólniakowskich w salce przy browarze w Szczytnie. Grałem w lidze okręgowej w "Wierzycy" u Kazika Pazdy (skład drużyny: Gerard Kaźmierczak, Grzegorz Mystkowski, Mirosław Gussman, Tadeusz Majewski), raz, już jako trener LKS Agro-Kociewie, w II lidze. Jako trener wychowałem setki tenisistów. Gdyby dzisiaj rodzic przyprowadził do mnie dziecko na halę i chciał zapisać na zajęcia w "stołowego", rzekłbym: Niech pan/-ni koniecznie poszuka szkółki tenisa ziemnego. To najpiękniejsza dyscyplina ze sportów indywidualnych.

Budujmy korty

W powiecie jest ponad 20 kortów, z czego bodajże 16 prywatnych. Co jest w tej dyscyplinie takiego, że samorządy tak mało inwestują w ich budowę? Spora powierzchnia, jaką zajmują? Być może. A być może to ciągle takie samo jak za PRL-u przekonanie, że tenis ziemny jest sportem indywidualnym i dla burżujów? Tymczasem kort wybudowany sposobem gospodarczym kosztuje około 25 tys. zł (firma: od 35 tys. zł). W przypadku budowy kompleksu kortów ceny idą mocno w dół. Zupełnie innym problemem jest brak szkoleniowców i entuzjastów. Naocznie można się o tym przekonać w Skórczu. Kiedy ich zabrakło, na pięknych nie tak dawno kortach zaczęły rosnąć chwasty... Może kiedyś uda się jednak wrócić do ideałów Jana Rzeszewicza? Może tytuł reportażu nie musi mieć tylko znaczenia dosłownego?
Tadeusz Majewski - Gazeta Kociewska, 2008 r. Tytuł tekstu: Legenda wracającej piłki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz