sobota, 7 września 2013

EUGENIUSZ CHEREK Purchawek nikt nie zbiera (reportaż o Zdrójnie)

Ani tu knajpy, ani kościoła. Leśna wioszczyna przysiadła przy drodze. Po chleb, cukier i jabłkowe wino "trza kołować" pięć kilometrów. Po kociewsku nikt tu nie włada.

Purchawek nikt nie zbiera

(Materiał archiwalny - Gazeta Kociewska - 1998)






Wczoraj młócili u Landowskich, dziś u sołtysa i Redzimskich. Kilka godzin pracy i po wszystkim. Żyto, pszenżyto marne, na piachach. Po kombajnie byłoby jeszcze mniej. Z Dużych Krówien do Zdrójna, pięć kilometrów, młocarnię przyciągnął Zdzisław Staroń. Maszyna ma stały silnik - to pomysł Staronia. Niewielka prasa pakuje słomę w kostki.

U Redzimskich roboty na trzy godziny. Mistrz ustawia młocarnię na klepisku. Musi tkwić na stalowych podporach, sztywno, pewnie i solidnie. Z tyłu sprzężona z niewielką prasą. Wszyscy gotowi na swoich stanowiskach. Gospodarz Jan Redzimski ma najtrudniejsze zadanie, będzie dozował snopki na wirnik. Młocarnia ruszyła. Hałas ze 100 decybeli, podmuchy kurzu i plew obejmują całą stodołę. Snopki podaje Irena - żona gospodarza. Do łopatek wirnika blisko, snopek trzeba rozwiązać, równomiernie miotać na wirujące cepy.




DO SZKOŁY
Grzegorz Redzimski - gimnazjalista - dziś nie poszedł, a raczej nie pojechał. Gimnazjum jest w Osiecznej. Do Osówka miałby o wiele dalej, gdyby mieszkańcy Szlachty i okolicy wygrali referendum w sprawie gimnazjalnego nauczania. Ze Zdrójna tylko czterech szkolniaków: Andrzej i Wojtek Rodhe, Małgosia Landowska, no i gimnazjalista Grzegorz. Dzieci dowozi i odwozi nysa. Gdy robi tylko jeden kurs, jak dzisiaj, w aucie ciasno. Jadą w niej również dzieci z Długiego.

Grzegorz odbiera słomę sprasowaną w kostki. Chociaż duże, są lekkie, w sam raz na siły gimnazjalisty. Dziarga widłami, odnosi kilka kroków, na stertę. Potem słoma wróci pod stodołę, ale to już praca dorosłych.

OMŁOTY
Staroń czujnie obserwuje pracę maszyny. Patrzy, czy plewy nie lecą ze zbożem, czy kłosy do końca wytrzepane. Zmienia nacisk na prasę. Chwila wytchnienia na papierosa. Zamyśla się. Co za czasy, panie! Politycy łżą bez skrupułów, z kamienną twarzą i z nałożonym jak makijaż uśmiechem telewizyjnym. Gdyby żył niewidomy Landowski, to by zauważył, po czemu idzie ta demokracja - mówi rozgoryczony. My tu w lasach. Nic się na dobre nie zmieniło, ta demokracja nic nam nie dała. Zresztą u nas to zawsze było po równemu. Jakoś się to wszystko ciągnęło, a teraz. Ta Unia to nas dopiero wykończy.




REZERWAT
W połowie drogi między Kasparusem a Zdrójnem rezerwat przyrody, ustanowiony przez Ministerstwo Leśnictwa w 1983 roku. Kilka hektarów wody, bagien i lasu. Ogromna tablica Informuje, że żyją tu rzadkie i chronione okazy zwierząt i roślin. Bocian czarny, dzięcioł czarny, orlik krzykliwy, myszołów, kania ruda, łabędź niemy, sowa uszata. Pod spodem ktoś dopisał: "Nic nie ma".

Podejmuję próbę zweryfikowania niemądrego graffiti. Po wodzie pływają dwa najzwyklejsze białe łabędzie, kilka kaczek - cyranki. Na sośnie kolorowy dzięcioł łupie szyszki. Głuchy dźwięk rozpościera się po wodnym lustrze jeziora. Na brzozach wszędobylska huba, na olchach jakieś przypieńki. Białe purchawki tej jesieni wysypały nadzwyczaj obficie. Pełno powalonych drzew, zsiekanych przez bobry. Widok ponury, chociaż przyciągający wrażliwe oko.



BOBRY
Brzezina - kryształowy strumyk parceluje okoliczne łąki i przyrzeczne szuwary. Raj dla bobrów. Po łące można było jeździć łódką, tak wysoko bobry podniosły wodę - zauważa Jan Redzimski. Bobry budują zapory, podtapiając okoliczne łąki. Ten Aszyk (przyp. red. J. Aszyk w latach 70. sprowadził bobry na te tereny) tylko pisze książki o bobrach, ale nic nie robi, by nie było szkód. Bobry zagrażają środowisku. Tak dłużej nie może być.

Od dwóch miesięcy nikt z wioski nie odstawia już mleka. Ostatnim mleczarzem był Ossowski, maluchem woził mleko do Osiecznej. Teraz ludzie pieniądze zarabiają tylko w lesie. Żyją z leśnej emerytury. Drwali nadleśnictwo zatrudniło prywatnie. Sami muszą opłacić ZUS, ubezpieczenie, kupić sprzęt i odzież ochronną. Na rękę można dostać nawet 2 000 złotych, ale wszystko trzeba samemu opłacić.

Tylko sołtys Józef Ossowski ma dach z czerwonej blachodachówki. Tę najważniejszą funkcję pełni od 25 lat. Przed nim był Bronisław Sikorski. Wieś liczy 8 rodzin, razem 37 mieszkańców. Przed trzema laty gmina i niektórzy mieszkańcy zaczęli sprzedawać ziemię pod działki letniskowe. Na górce, za gospodarstwem Rodhe, miastowi postawili już kilkanaście domków. Większość pochodzi z Trójmiasta. Latem ludność wsi się potraja. Mam pod sobą prawie 50 podatników. Ze Zdrojna nie ma radnego, toteż trudno nam cokolwiek w gminie wywalczyć - twierdzi J. Ossowski. Gmina nie ma pieniędzy. Most na Brzezinie ledwie się trzyma, wiejska pompa nie funkcjonuje od kilku lat, turyści wodę muszą brać od gospodarzy.

Jasiu Rohde, pseudonim Komandos, wstąpił do SLD - koło Duże Krówna. Do Sojuszu zaczęli agitować przed kilkoma miesiącami. Gminnym liderem jest Zygmunt Cybula. Lewica w gminie liczy już 29 członków. Mówią, że w nowych wyborach będą się liczyć. Jan Rohde nic nie mówi - milczy. Sąsiedzi twierdzą, że jest najlepszy na rękę w całej okolicy. Pięć lat służył w niebieskich beretach, człek bystry, masywny. Spod krzaczastych brwi wyglądają czarne oczy. Myśli kieruje w przyszłość.



PIWO W PIĄTEK
W piątki przyjeżdża spożywczy. Można zrobić zakupy, Przewoźny sklep postoi dłużej, chłopy mogą napić się piwa. Siedzą na trawie pod płotem, głośno gardłują, ciągnąc złocisty trunek. Sielanka. Zarobią w lesie, trochę na grzybach, to mogą popić.

Skup jagód i grzybów u Rodhego. Gimnazjalista Grzegorz w tym roku na jagodach i grzybach, chociaż nie było ich zbyt wiele, zarobił na książki.

Za miedzą Redzimskich, pod dwunastką, mieszkają Landowscy. Paweł Landowski, senior, wszedł na dach- załatać dziury, antenę telewizyjną precyzyjnie ustawić na Bydgoszcz. Po chwili schodzi na dół, zerka podejrzliwym wzrokiem. Jak tam życie? Widać przecież. Opowiada nieśmiało. Same piachy i podtopione łąki. Dookoła lasy. Do kościoła, do knajpy daleko. Młodzi nie mają przyszłości.

Syn, Leszek, u Kotlewskiego w Osiecznej nauczył się murarki. Dziś siedzi w domu, czasami gdzieś załapie robotę. Pomaga na gospodarce. Miastowi budują daczę, ale do pracy przywożą swoich fachowców. Wieś się wyludnia. Ostatnie wesele we wsi było trzy lata temu, a pogrzeby co rok. Nawet bociany ich opuściły. Gniazdo miały na wiekowej chałupie Chabowskiego. Jak dom rozebrali, to przenieśli gniazdo na szopę, ale bociany się wyniosły. Mleka już nikt nie odstawia, trochę kupią letnicy. Przydziałowe drewno opałowe można wymienić na zboże. Sami przyjadą, załadują, zboże dadzą.


CZECZOTA
Naprzeciwko sołtysa, po drugiej stronie drogi, trawa krótko wystrzyżona. Płaski budynek, na ścianie trzy stalowe pługi. Cienkie kopie - wykrzywione przez naturę sosnowe drągi strzeliście patrzą w niebo. Tajemnicze, karłowate ludziki kierują głowy na południe. Wyimaginowane postacie smutnych ludzi ze spojrzeniami donikąd. To czeczota, choroba brzozy, pokręciła pnie - fachowo stwierdza Janusz Hankowski. Konsternacja. Wiejska galeria w samym środku lasu.

Wchodzimy do środka. Na wprost wielki autoportret. Pozostałe obrazy na jeden temat. Świat świętych. Pobożne postacie tkwią niczym wydłużone posągi na tle cerkiewnych kopuł. Obrazy zachowują całkowitą symetrię. Wzmaga je rytm budowli. w ceremonialnym ukłonie święci stoją lub odpoczywają jeden obok drugiego, ozdobieni złotymi nimbami, spowici w powłóczyste szaty.

Nieporuszone trwają obok siebie niczym ornamenty, które mają dopełnić monumentalizmu form architektonicznych. Opowieść o mędrcach z Bizancjum bez początku i bez końca. Półzłocista legenda bez narracji i frazy. Kolorystyka jednotonowa, zgaszona, spina płótna od krawędzi do krawędzi. Obrazy tworzą w galerii poetycki nastrój, przypominający zapach kadzideł i harmonię chórów w złocistych cerkwiach. Większość obrazów z galerii artysta namalował w Zdrójnie.

Janusz Hankowski bywa w Zdrójnie od 26 lat. Kupił starą drewnianą chałupę, wyremontował, pobudował galerię. Corocznie wraz z żoną Anielą spędza tu kilka miesięcy. Na stałe mieszka w Elblągu. Studiował etnografię na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańska.

Jest laureatem krajowych i zagranicznych wystaw malarskich. Jego prace znajdują się w zbiorach Gdańskiego Towarzystwa Przyjaciół Sztuki, w Muzeum Okręgowym w Toruniu, Elblągu, Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Strzeliste piki, ostro zakończone, symbolizują moje uczucia do tej ziemi - wyjaśnia artysta. Natura tworzy niepowtarzalne kształty, nie potrzeba dłuta, a jedynie trochę wyobraźni.

Słońce zachodzi za las. U Redzimskich skończyli omłoty, piją słodką kawę. Resztki promieni opadają na lustro strumyka, tworząc niepowtarzalny urok tego zagubionego w lasach zakątka.
Eugeniusz CHEREK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz