czwartek, 5 września 2013

Marzena Klein - chyba jedyna w powiecie kobieta kombajnista

Marzena Klein (38 l.) mieszka w gospodarstwie w Pałubinku. Jest rolnikiem tak samo jak jej mąż, Jan. Marzena i Jan mają troje dzieci; Magdę (18 l.) - ukończyła szkołę zawodową i "robi" średnie zaoczne, Weronikę (15 l.) i Michała (9 l.) - chodzą do szkoły do Pinczyna. Pani Marzena jest osobą niezwykłą - najprawdopodobniej jedyną w powiecie starogardzkim kobietą kombajnistą.


W kombajnie człowiek jest bardzo duży

Kleinowie mieszkają w Pałubinku - wsi, gdzie gospodarstwa są rozrzucone po polach daleko od siebie. Układ budynków jest tu typowy dla takich "porozrzucanych" miejscowości: duży dom od drogi wjazdowej (na ogół kilkupokoleniowy), obszerny czworobok podwórza, zamknięty z pozostałych trzech stron sporymi budynkami gospodarczymi (dużą drewnianą stodołą, chlewem i garażami), wejście do domu z tegoż podwórza przez wiatrołap. Dziedziniec jak prawie wszędzie dziś na wsi jest posprzątany. Zgłaszam teściowej pani Marzeny swoje przybycie. Teściowa dzwoni przez komórkę. Pani Marzena po chwili zajeżdża autem ze Zblewa. Tak to dzisiaj jest - komórki i auta, tempo.


Z Marzeną Klein rozmawia Tadeusz Majewski.

- Skąd Pani jest?

- Ja jestem stąd, tylko z Pinczyna.

- Hm, "stąd, tylko z Pinczyna". Rozumiem, uważa Pani Pałubinek za część Pinczyna. Właściwie tak jest. A z domu?

- Z domu Miętka, ale mieszkałam u wujka Kazimierza Kajuta, też rolnika. Nas było czworo i mama sama wychowywała... Skończyłam szkołę w 1988 roku i pracowałam półtorej roku w Neptunie. Przy taśmie. Po tym okresie znalazłam się na kuroniówce. Za mąż wyszłam w 1992 roku.

- Ależ Pani pędzi. Mnie interesuje Pani młodość. Zapewne w tym czasie zainteresowała się Pani pojazdami mechanicznymi.

- Strasznie jako panna lubiłam traktorem robić u wujka. Za kółkiem ciągnika usiadłem w wieku 10 lat. Ja w ogóle lubiłam w polu pracować. Na gospodarstwie pracowałam od małego. W wieku 12 lat doiłam już krowy dojarką mechaniczną. Pracowałam przy ziemniakach, bo kiedyś tutaj sadziło się ich bardzo dużo, ze dwa - trzy hektary. I te ziemniaki były wożone na eksport. Futrowałam zwierzęta - wujek miał koło 8 macior. Byłam tu znana jako rolniczka. Siostra i dwóch braci niespecjalnie byli zainteresowani rolnictwem. I dziś nie są rolnikami - mają domki jednorodzinne w Zblewie i Pinczynie.

- Panna w ciągniku. Rzucała się Pani w oczy?

- Oczywiście. Wszystko robiłam w polu prowadząc ciągnik. Orałam, bronowałam... Trudno nie było się rzucać w oczy, kiedy pole leżało zaraz przy szosie. U niektórych taka panna może budzić podziw.

- Budziła pani podziw?

- Od tego gospodarstwa, gdzie teraz mieszkam, do gospodarstwa wujka jest dobry kilometr. I nagle na to pole, po którym jeździłam ciągnikiem, przyjechał rowerem Jan Klein. Pogadać. Zainteresował się. Mówił, że rzadko się zdarza, by dziewczyna robiła wszystko w polu. Już wtedy był mną zainteresowany, choć jeszcze nie był rolnikiem. Potem przyjeżdżał rometem, a później maluchem.

- Widocznie kobieta prowadząca ciągnik jest atrakcyjna. I w końcu tym maluchem powiózł Panią przed ołtarz?

- Ślub wzięliśmy w 1992 roku. Na weselu było ze 120 osób. Przeprowadziłam się tutaj, do teściów, Franciszka i Kazimiery Kleinów. Było wiadomo, że ich gospodarstwo liczące 15,39 hektarów odziedziczy Jan.


- Ile pokoleń Kleinów tu mieszkało?

(Pani Marzena idzie do teściów po informacje, po chwili wraca.)

- Gospodarstwo postawili w 1903 roku Niedzielscy, a od 1921 stało się własnością Kleinów.

- Czyli od czasów przedwojennych. Kilka pokoleń... Tak więc rolniczka została żona rolnika. Niby oczywiste, choć media informują, że kobiety jak tylko mogą uciekają ze wsi. A co dopiero mówić o kobietach z miasta, które chciałyby rolników za mężów.

- U nas tak nie jest. W Pałubinku i okolicach są małżeństwa, w których kobiety przyszły z miasta. Sporo się zmieniło, bo teraz na wsi tej pracy jest mniej.

- Gospodarstwo liczące 15 hektarów dzisiaj jest małe. Podobno takie nie mają racji bytu. Czy się broni ekonomiczne? Co Państwo uprawiacie i hodujecie?

- Na ogół uprawiamy zboże, trochę ziemniaków i kukurydzę. Wszystko jest przetwarzane na pasze. Główny dochód mamy ze sprzedaży trzody chlewnej. Mamy cztery maciory, które proszą się dwa razy w roku. Jak dobrze idzie, to w roku sprzedajemy z 60 - 70 świnek.

- A ceny są dobre?

- Świniak kosztuje dziś około 5 złotych za kilogram. Czyli już taki na sprzedaż (120-kilogramowy) około 600 złotych. Mamy też cztery jałówki, jednego byczka. Świniaki i jałowe bydło też idzie na sprzedaż.

- Jak tak policzyć, to jakiś pieniądz wychodzi. Tylko te koszty... Prowadzi Pani książkę przychodów i rozchodów?

- Prowadzę w zeszycie... Jest tak. Gdyby nie dopłaty unijne, to byłoby bardzo ciężko. Te dopłaty wynoszą mniej więcej tyle, ile kosztu paliwo, nawóz i koncentraty. Wczoraj siedziałam w internecie i sprawdzałam. Ogólna dopłata wynosi około 710 złotych do hektara. Są też te na łąki - około 400 złotych, do krów mlecznych również. Człowiek się cieszy, że to dostaje.

- A sprzęt jaki?

- Dwa ciągniki, kombajn New Holand, do kombajnu presa, do obornika ładowacz i rozrzutnik, cały sprzęt do siana: kosiarka rotacyjna, grabiarka - do przewracania. Mamy wszystko do gospodarstwa, cały sprzęt.

- Dwa ciągniki, bo nie mogła Pani się porozumieć z mężem, kto ma prowadzić?

- Dwa już były. Ursusy C-30. Na początku urodziłam córeczkę i nie prowadziłam, ale potem już tak... Wiem, na ogół kobiety wiejskie prowadzą dom. Ja też prowadzę. A dzięki temu, że my z mężem pracujemy dużo w polu, szybko jesteśmy obrobieni. Inna sprawa, że rolnicy na ogół mają po dwa ciągniki.


- I teraz najważniejsze - kombajn. Przecież jest Pani kombajnistą. Kiedyś to zbijałaby Pani fortunę.

- Kombajn mamy od 4 lat. To prawda. Ze 20 lat temu, w czasach, gdy pracowały jeszcze snopowiązałki, w Pałubinku był jeden kombajn i taki kombajnista to był gość. Czekały na niego kolejki. Teraz jest 5 kombajnów na 12 - 13 rolników... Mamy kombajn firmy New Holand. Kupiliśmy używany. W pierwszych żniwach kosił męża brat, który naprawiał kombajny - bizony w kółku rolniczym. Ja woziłam ciągnikiem zboże. Od czasu do czasu wchodziłam do kabiny i on mi pokazywał, co i trzeba ustawiać. Już na drugi rok sama jeździłam.

- To dopiero trudność w porównaniu z ciągnikiem!

- Nie. Kombajn mi się łatwiej prowadzi, bo ma wspomaganie. Jest prosty w obsłudze. Ma przy kierownicy wszystkie wajchy, między innymi do opuszczania i podnoszenia hedera... Zawsze się dziwowali, że takim szerokim już jadę (heder - do koszenia - ma około 5 metrów szerokości).

- A mąż?

- Mówi, że się na takie duże maszyny nie nadaje.

- Nieraz widzę, jak już jest ciemno, romantyczny obrazek. Maszyny rolnicze, kombajny też, pracujące w polu w świetle lamp.

- Jeżdżą po ciemku, bo wykorzystują pogodę. Czy się orze, sieje. A zawód kombajnisty jest bardzo ciężki. Jak się wsiądzie o godzinie 10, to się zjeżdża o godzinie 21 - 22. Nie ma w tym nic romantycznego. O czym się myśli? O tym, żeby jak najszybciej to zrobić.

- A jak się Pani czuje jadąc kombajnem drogą?

- Gdy się jedzie kombajnem, to się wydaje, że człowiek jest bardzo duży. I wiadomo - z drogi, kombajn jedzie! Lubię kombajn. Umiem też, jeżeli coś drobnego się zepsuje, podszykować. Nie mam na przykład problemu z wymiana żyletki w kosie na polu.

- A ile pali?

- Jak się do pełnego z beczki zaleje, to można jeździć do półtora dnia.

- To ile czasu przy takiej technice dzisiaj trwają żniwa?

- Jeżeli jest dobra, bezdeszczowa pogoda, to dwa tygodnie.

- A potem - jak mówią nieliczni - już się nic nie robi.

- Tak, samo rośnie... Wie pan, zaczęłam robić kurs na autobus.

- O, a to po co?! Kombajn nie wystarcza?

- Za mało hektarów, a dokupić trudno... Pracowałam 2 lata w szkole jako opiekun dzieci dojeżdżających z Pałubinka do Pinczyna. Kierowcą był pan Tadeusz Markowski. Potem wzięły tę drogę PKS-y i dwóch znajomych, którzy jeżdżą, mnie namówiło.

- Nie lepiej do miasta?

- W życiu bym nie poszła. Nawet gdyby był apartament. Tu jest blisko las, tu się zupełnie inaczej żyje.

- Na wycieczki Państwo jeździcie? Turcja, Egipt?

- Jeszcze żeśmy przez te 20 lat nigdzie nie byli. Na gospodarstwie nie ma czasu. Kto by te zwierzęta dopilnował? Ale chcielibyśmy chociaż na 3-4 dni wyjechać.

- Nieraz słyszę, że rolnik nie może wyjechać, bo kto mu dopilnuje zwierzęta. Aż dziw, że nie pojawili się na rynku pracy ludzie, którzy prowadziliby takie gospodarstwa na czas wyjazdu gospodarzy. Tacy zastępcy na okres wczasów. Ale to musiałby zaufana osoba i profesjonalista.

- Gdyby pojawił się taki zastępca, to byśmy się z chęcią zgodzili.



Materiał z 20.10.2011r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz