czwartek, 19 września 2013

TADEUSZ MAJEWSKI. Wydawało, że ulica Nadrzeczna to droga do wymarcia

W półmetrowej wysokości oprawionych rocznikach gazet, jakie redagowałem, ukrywa się gdzieś reportaż o pewnej pani mieszkającej przy ulicy Nadrzecznej w Pinczynie. Pamiętam jej prostą i piękną opowieść życia. O tym, jak dzień w dzień przez życie grabiła malutkie podwórko, przytulone do ściany lasu, skąd spadały paprochy iglastych drzew, i o tym, jak zdejmowała buty zmęczonemu pracą (na poczcie? kolei?) mężowi. Nie mogąc odszukać tekstu pojechałem na ulicę Nadrzeczną, a ściśle mówiąc na zwykłą drogę, biegnącą malowniczo wzdłuż rzeczki Piesienicy.




Miałem nadzieję, że pani ta żyje i, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, przechowuje na pamiątkę pożółkły numer gazety z reportażem. Skromny budynek rozpoznałem od razu. Stoi pusty, choć firany wskazują, że ktoś niedawno w nim mieszkał bądź niedługo zamieszka. Cóż, przyjechałem chyba za późno.


I

Bliżej Pinczyna przy ulicy Nadrzecznej mieszkają Stanisława i Maksymilian Guzińscy. On, wojenny (ur. w 1940 r.), pochodzi z domu stojącego niegdyś po drugiej stronie drogi, ona, powojenna (ur. w 1946 r.), pochodzi z ulicy Głównej Pinczyna. Razem są już 49 lat. Dom, w którym rozmawialiśmy, zbudowali w miejscu, gdzie stało domostwo Nowopolskich.

Nowopolscy nie mieli dzieci i przepisali je im wraz z liczącym 2,8 hektara gospodarstwem w zamian za dożywocie i pochówek. Tak więc nowy dom Guzińskich stanął kilkadziesiąt metrów dalej od rzeczki Piesienicy, która od wieków do lat 70. swobodnie meandrowała przez połowę tutejszych łąk. Z pewnością dzięki tej absolutnej wolności rzeczki żyły w niej raki nieboraki, węgorze długie na metr, olbrzymie szczupaki i miętusy, które Maksymilian łapał gołymi rękoma. Po upokorzeniu rzeczki przez meliorantów, którzy uregulowali jej bieg, by wysuszyć łąki, cała jej bogata fauna żyje i olbrzymieje jedynie we wspomnieniach.

Od miejsca, w którym mieszkają Guzińscy, jest niecały kilometr do asfaltu i zwartej zabudowy Pinczyna i ze 2 kilometry do centrum Zblewa. Do granic bliżej, gdyż administracyjnie Zblewo zaczyna się w miejscu, gdzie droga wyskakuje przy Lampkowskim, tuż przy żwirowni. Wzdłuż drogi, dołem, zgodnie z jej nazwą - ulica Nadrzeczna - płynie Piesienica.


II

Stanisława opowiedziała, że bohaterką mojego reportażu sprzed iluś tam lat była niejaka Kalkowska, zmarła w wieku 93 lat, 20. rocznik. Zapamiętała jej rok urodzenia, gdyż urodziła się tak, jak papież JP II. Pierwszy mąż śp. Kalkowskiej nazywał się Piłat, z drugim, Kalkowskim, pracownikiem poczty, miała dwóch synów. Obecnie dom jest niezamieszkały, ale już wkrótce będzie.


Do lat 80. ubiegłego wieku przy drodze - ulicy Nadrzecznej stało z sześć domów. Guzińskich był piąty w kolejności, licząc od Pinczyna. Tylko sześć, choć trzeba jeszcze uwzględnić gospodarstwa Rozkwitalskiego i Milerów, których nie wiadomo kto dopisał do Nadrzecznej, gdyż mają wjazd od ulicy Zblewskiej, a z tą tutaj uliczką nic ich nie łączy.

Guzińscy nie żyli tylko z gospodarstwa, gdyż te niecałe otrzymane od Nowopolskich 3 hektary to było za mało. Poza tym w większości był to piach, a obok domu mokre łąki. On pracował w lokomotywowni Zajączkowo Tczewskie, ona zajmowała się wychowywaniem czworga dzieci. Zawsze mieli konia, gdyż był o wiele tańszy do obrobienia malutkiej gospodarki niż najęcie ciągnika. Co oczywiste, mieli też krowę. Uprawiali przede wszystkim ziemniaki - dla siebie i rodziny. Obecnie ta ziemia jest uprawiana zbożem dla kur, których w tym roku Stanisława ma około trzydzieści.


III

Dziś te ich już dorosłe dzieci mieszkają blisko nich. Syn Mirosław, mieszka przy ul. Nadrzecznej, córka Renata mieszka na gospodarstwie w Miradowie, córka Wioleta mieszka przy Nadrzecznej, najmłodsza, Irena, mieszka obok.


Guzińscy jakoś sobie radzą. Ona ma 700 zł emerytury, on 1300, czyli nie za dużo. W mieście byłoby to bardzo mało. Na wsi daje się lepiej żyć dzięki gospodarstwu. Kury dają jajka dla nich i dla dzieci, które dokładają się do pracy, wielkie pożytki daje ogród. Trzeba tylko koło tego chodzić. Według Stanisławy do biedy i głodu ludzie mogą się doprowadzić na własne życzenie, jeżeli nie chcą pracować. Dzisiaj manna z nieba nikomu nie spadnie.

Obiady u Guzińskich bardzo często robi się całkowicie z własnych produktów. W ogrodzie rośnie marchew, są ogórki, pomidory (nie spod folii), cebula, buraczki, agrest, truskawki - trochę ich w tym roku zostało zmrożonych. Kupić trzeba jedynie paprykę. Ziemniaki dostają od zięcia. Jabłka mają do później wiosny z dużej, jabłoni, zasadzonej jeszcze przez Nowopolskich, zaszczepionej dziczki. Takie dzikie drzewo po zaszczepieniu może dać kilka gatunków jabłek, a nawet i gruszki. Co ciekawe, jabłoń ta rodzi co dwa lata.

Dowodem na pożytki płynące z ogrodu jest około 300 weków stojących w piwnicy. Taki ogród to dzisiaj rzadkość. Mało kto we wsi uprawia warzywa. Prawie wszędzie widać przystrzyżoną trwa i ozdobne krzaczki, kosztujące też dużo roboty, żeby je ładnie utrzymać.


IV

Część podmokłą ziemi, ową mokrą łąkę, Guzińscy sprzedali. Kupił starszy pan z Bydgoszczy, zauroczony pięknem ulicy Nadrzecznej. Wykopał staw, przy stawie trzyma dwa koziołki. Po drugiej stronie drogi, gdzie jest wyżej, postawił duży dom. Do sprzedania namawiały ich dzieci. Jak długo będziecie gospodarzyć na łące? - pytały.


Za rzeczką rozciąga się mieszany las. Od jego tutejszego skraju do skraju z drugiej strony, miradowskiej szkółki, są ze 3 kilometry. Przy części drogi - ulicy Nadrzecznej bliżej Pinczyna malowniczo rozciągają się łąki, które mało kto kosi. W dalszym biegu droga biegnie suchym parowem, przy miradowskim lesie, w obniżeniach i podwyższeniach terenu. Idealne miejsca na siedliska. Czasami ktoś chce sprzedać, ale niezbyt chętnie. Z rolnikami już tak bywa. Nieraz wolą ziemię wziąć ze sobą - nomen omen - do grobu, niż ją widzieć w obcych rękach i przekwalifikowaną.


V

Kilkanaście lat temu się wydawało, że ulica Nadrzeczna to droga do wymarcia, gdyż prawie wszyscy jej wszystko mieli już swój wiek. Teraz jest inaczej. Mieszka sporo dzieci. Porozrastały się rodziny. Na przykład Guzińscy mają 19 wnuków, z czego 11 tutaj. Albo Mazurowscy, którzy mieszkali na górce. Byli starzy, mieli córkę. Teraz mieszka tu ich wnuk i już ma dwoje dzieci. Przy zdawałoby się wymierającej ulicy tych dzieci i młodzieży jest teraz ponad dwadzieścia. Taka swoista sztafeta pokoleń ma sens. Młody człowiek ma już na dzień dobry w dorosłym życiu chociaż kawałek ziemi pod swój dom. Hm, kawałek ziemi - to dziś z 50 tysięcy złotych, dla setek tysięcy młodych abstrakcyjna kwota. Do tego, jak u Guzińskich działki dostali syn i dwie córki, a trzecia meble. No i pomoc przy budowie.

Wiele spraw przy ulicy Nadrzecznej jest pewniejszych niż państwowe ubezpieczenia czy abstrakcyjne fundusze inwestycyjne. Choćby to przekazanie ziemi w zamian za dożywocie i pochówek. Święta umowa między Nowopolskimi, którzy dla Guzińskich byli sąsiadami, ale - patrząc na krew - obcymi ludźmi. Nowopolscy nie mieli żadnych dochodów. Mieszkali u Guzińskich, jedli razem. Ona zmarła w 1970 roku, on 10 lat później. Teraz Stanisława Guzińska opiekuje się ich grobem. To dla niej obowiązek, który musi wypełnić, dopóki chodzi. Sami też już opłacają miejsce dla siebie.




VI

Co czeka ulicę Nadrzeczną za 10 - 15 lat? W tym samym dniu byłem w pinczyńskim gimnazjum na warsztatach pt. "Powrót do przyszłości Pinczyna". Trudno sobie wyobrazić, choć pewne jest, że z pewnością zwiększy się ruch. Już dzisiaj zresztą tą nierówną drogą jeździ sporo aut. Wszyscy tu oprócz Guzińskich je mają i to nie po jednym na gospodarstwo. Często też przejeżdżają tą drogą inni, zwłaszcza gdy na równoległej Zblewskiej (szosa Zblewo - Pinczyn) stoją "aniołki". Co będzie za 10 - 15 lat? Myślę, że wyrośnie tu o wiele więcej domów. Z pewnością zawodowcy z branży nieruchomości, którzy węszą jak psy na polowaniu w poszukiwaniu pięknych miejsc, zajrzą tu ze swoimi notesami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz