niedziela, 22 września 2013

TADEUSZ MAJEWSKI. Kim jesteś, dziewczyno z Kranka z lat sześćdziesiątych? (1)


CZĘŚĆ 1

Siedzieliśmy z Geniem jak zwykle przy herbatce i kuchu w Dąbrówce. Jak zwykle rozmawialiśmy o historii i książkach o Pomorzu. Genio od dawna kupuje je na Allegro. Tym razem pokazał opasłe tomisko: Wieś Polska 1939 - 1948 (materiały konkursowe), Warszawa 1967, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk).





Przeglądałem ją z takim sobie zainteresowaniem. No bo co kogo obchodzą czyjeś zapiski z lat pięćdziesiątych czy sześćdziesiątych, opublikowane znacznie później? Książka ma czytelny układ - podział na województwa i powiaty. Prędko znalazłem rozdział: powiat starogardzki. To mnie zaciekawiło. Z całego powiatu opublikowano dwie prace: jakiejś dziewczyny z Kranka i rolnika z Czarnegolasu. Prac z powiatu starogardzkiego nadeszło więcej, ale widocznie ich nie zakwalifikowano. Dano tylko informację, skąd nadeszły i - w możliwym największym skrócie - o czym mówią.




Pożyczyłem książkę, by przepisać teksty i wrzucić je do portalu. W miarę przepisywania pracy dziewczyny rosła moja ciekawość i zaczęła świtać w głowie myśl - a może ją znaleźć, może tam mieszka? Myśl właściwie niedorzeczna. Przecież tyle już minęło czasu, tyle zaszło zmian, że jest to niemożliwe. I najważniejsze - w książce nie ma żadnych danych dotyczących autorki, nie podano nawet jej imienia. Myśl wracała jednak jak natręctwo. Była jak podszept: jedź - to wyzwanie, może trafi ci się fuks! W końcu wsiadłem w auto i pojechałem do Kranka, gdzie w ciągu 20 lat byłem może ze trzy razy. Bo i co to za wieś? Wielkie, melancholijne, prawie płaskie przestrzenie pół, łąk, z rzadka zagrody rolnicze, brak centrum - tyle pamiętałem.

Ruszyłem w drogę nie wierząc w sukces poszukiwań. I jak zwykle zakładając, że najlepszym planem jest jego brak. Nie sądziłem, że na tym wygwizdowiu spotkają mnie wręcz niesamowite przygody reporterskie. Po raz pierwszy żałowałem, że od początku mojej dziennikarskiej pracy nie używam dyktafonu.

Ale zanim o tym, przeczytajcie tekst dziewczyny sprzed lat, bo ja wiem, sześćdziesięciu.



Nr 32(1638) — wieś Kranek Dane autobiograficzne.

Córka rolnika, 20 ha, 24 lata

- W 1941 r. zostaliśmy wywłaszczeni i wywiezieni do obozu w Potulicach. Z wioski mojej zostali tylko ci wywłaszczeni, którzy posiadali większe gospodarstwa i dobrze gospodarowali.

Po ostatniej wojnie światowej i po frontach wioska moja została zniszczona o 25%. Dziewięciu nas gospodarzy ma zniszczone w 100%, a reszta gospodarzy od 1% do 75%. Poglądy w mojej wiosce są takie, że ci, którzy tak bardzo zostali zniszczeni i to od 50 do 100% powinni być wolni od podatków. Przynajmniej chociaż tylko od 2 - 5 lat. Zauważyłam w mojej wiosce to, że ci gospodarze, którzy zostali podczas ostatniej wojny zniszczeni, odbudowują się jak tylko wiedzą i mogą. Starają się wszelkimi siłami. Lecz pomoc sąsiedzka, zamiast być przychylną i wzajemną i podać im rękę, aby jak najprędzej unieśli swoje gospodarstwa i swoje głowy do góry, aby im też dobrze było, to właśnie odwrotnie. Ten, którego wojna nie dotkwiła, a po wojnie uniósł się w 100%, ten tylko z poza plecami się śmieje i jest nieżyczliwy na każdym miejscu. Mogę powiedzieć, że sąsiedzi moi są egoiści. Toteż naprawdę, że gospodarze, których tak bieda z nędzą dotkwiła, powinni być wolne od podatków, aby nam wszystkim dobrze w Państwie było. Bo kto jest Państwo? Państwo to my! A my to Państwo!

Mój bliski sąsiad wyprowadził się kilkadziesiąt kilometrów i to na Ziemie Odzyskane. Człowiek ten posiadał tylko mały domek i garstkę pożyczonej ziemi. Z powodu nieprzyjemności sąsiedzkiej, którą spowodowało ptactwo domowe, wyprowadził się człowiek na Ziemie Odzyskane. Człowiek czuje się szczęśliwy i zadowolony. Z pełnym zadowoleniem i z pełną ufnością pracuje w nadziei, ku lepszej przyszłości. My obywatele powinniśmy się odwdzięczyć, a zwłaszcza ci, którzy osiągnęli gospodarstwa własne przez reformy rolne. Ci obywatele powinni w 100% odwdzięczyć się wojskom radzieckim, że tyle znoju i krwi ukochanej przelali, zadośćuczynić.

Rolnicy w mojej wiosce sieją około 50% oziminy, resztę stanowią zboża letnie i okopowe. Najwięcej zaś zysku przynoszą rośliny oleiste, monopolowe i ogrodnicze. Lecz te rośliny wymagają dużo pracy. Ten rolnik, chociażby pracował we dnie i w nocy, to rady sobie nie da przy wychwaszczaniu. Zmuszony jest wołać o pomoc. Pomoc cudza jest bardzo droga, dlatego że młodzieży w mojej wiosce jest mało. Młodzież, która posiada trochę oleju w głowie, wyjeżdża do miasta i pracuje w jakimkolwiek przemyśle czy fabryce. Młodzież wychodzi na tym lepiej o całe 50%, jak gdyby pracowała u gospodarza. Koleżanki i koledzy, którzy pojechali do miast, czują się nadzwyczajnie. Praca ich jest tylko wyznaczona godzinami. Po ukończonych godzinach młodzież w miastach ma wolność, swobodę i wygody. Przede wszystkim mają światło elektryczne, kina, koncerty, zabawy, kościół, szkoły, wszystko jest w miejscu. Tylko że młodzież w miastach nie oceni tego. Młodzież na wioskach nigdy nie zna tych wygód i swobody, jak młodzież w miastach.

Mieszkańcy mojej wioski posiadają od 1/2 ha ziemi do 30 ha ziemi. Poglądy moje są takie; że ten, który posiada dużo ziemi lub mało ziemi, to prawie na jedno stoi, tylko z tą różnicą, że kto więcej pracuje i się stara i troszczy, to i więcej z tego zysku otrzymuje. Nam rolnikom jest koniecznie potrzebne więcej maszyn rolniczych. Przede wszystkim siewników, traktorów i maszyn do wychwaszczania. Siewnik jest to bardzo pożyteczna rzecz, ponieważ mniej zboża wysiewamy i wszystko przychodzi do ziemi i przez to otrzymujemy większe plony. Siew siewnikiem a siew ręczny jest to ogromna różnica.

W wiosce mojej jest potrzeba koniecznie więcej inwentarza żywego: krów i owiec. Gdy będziemy mieli odpowiednią ilość krów, będą miały nasze miasta odpowiednią ilość mleka i masła. Stan krów w mojej wiosce wynosi 40% jak przed wojną. Gdy będziemy mieli odpowiednią ilość inwentarza, to nasze ziemie będą lepiej uprawione i otrzymają odpowiednią ilość obornika, co będzie stanowiło na dobre plony. Wówczas będzie mógł i rolnik powiedzieć, że i teraz nam też jest dobrze. Że ta nasza Polska ukochana umie dobrze gospodarzyć, umie się wydźwignąć z tej biedy i nędzy, z tych ruin i zgliszczy pożarowych. Każdy obywatel rolnik żyje w tej nadziei, że i nam słońce jaśniej zaświeci, że i my też osiągniemy tych wygód, jak ludzie w miastach. Wówczas będzie dopiero jedność, zgoda, przyjaźń i dobrobyt zakwitnie w naszym ukochanym państwie.

Wioska moja, w której zamieszkiwam, nazywa się Kranek. Jest mi ona bardzo niewygodna. Jest ona oddalona o 3 km od miasta. W wiosce mojej nie ma ani jednej bitej drogi. Najgorszy czas jest u nas w słotne dni jesienne, roztopy wiosenne. W te dni można się utopić w błocie aż po uszy. W wiosce mojej nie ma ani szkół, ani kościoła, ani stacji kolejowej, żadnej spółdzielni, ani światła elektrycznego, ani żadnego koła organizacyjnego, tylko każdy żyje sam dla siebie. Jak ktoś posiada więcej o coś od drugiego, unosi nos do góry i co ja? Mogę powiedzieć, że sąsiedzi moi są egoiści.


Osobiste skargi i marzenia.

- Jestem sobie panienką, mam lat 24, lecz czuję się, jak gdybym była dzieckiem 15-letnim. Czuję się bardzo nieszczęśliwa, bo mieszkamy tak daleko od miasta. Bardzo lubię pójść do kościoła. Kościół jest radością życia mego. Z wszystkiego mogę zrezygnować i odmówić, a kościoła nie. Marzę zawsze nad tym i Bozię proszę, aby mi użyczył uczciwego i porządnego człowieka, a w przyszłości mieszkać w mieście. Takie są moje marzenia. Przysłowie mówi: "Lepiej zaznać kominiarza, jak wyjść za mąż za gospodarza, bo u gbura ostatnia dziura".

PRZEJDŹ DO CZĘŚCI 2


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz