Po raz wtóry poszukiwaliśmy studniarza. Po raz wtóry go nie było. Kobieta w starszym wieku przecząco pokiwała głową. Powiedziała, że studniarz pracuje w ELEKTRONIE i przed południem nie można go zastać. Spoglądała na nas z zaciekawieniem, więc zapytałem o kogoś, kto w Lubichowie mówi jeszcze gwarą, czyli pamięta dawne czasy. Zapytałem o to tak sobie, na chybił trafił. I trafiłem w samą dziesiątkę.
Pani Helena Mueller (przez "umlaut") kończy wkrótce 83 lata. Na pytanie, czy jest Niemką, zdecydowanie odpowiada, że nie. Jej babcia, owszem, była ewangeliczką, ale ona jest z domu Piotrzkowska, a jej pra, pra, pra, pradziad pochodził z Austrii i nazywał się Petrus, stąd właśnie Piotrzkowski.
Pani Helena bardzo dobrze pamięta stare Lubichowo i pamięta opowieści o wsi, gdyż od dziecka lubiła rozmawiać ze starszymi. Stąd właśnie zna stare historie, które opowiadała zresztą doktorowi Milewskiemu i harcerzom. Przy ulicy Jeziornej był folwark. Wokół tego folwarku - można użyć przenośni - rozpoczęło się jakby nawarstwiać lubichowskie życie. Na początku ludzi było troszkę, bieda razem z nimi sobie żyła, z piasków szła. Ludzie nazywali niektóre części ziemi Ryjewem, bo trzeba było ziemię ryć łopatami. Niektórzy opowiadali o wielkim pożarze, który część wioski obrócił w perzynę. Niedługo w Lubichowie będzie odpust, który ma się wiązać z tamtymi wydarzeniami. A było to tak.
Onegdaj wszyscy mieszkańcy wioski poszli do kościoła, a na folwarku kazali zostać parobkowi, żeby krów pilnował. Ten zamknął krowy do stajni i ją podpalił. Spaliła się stajnia, po niej drewniana szkoła, a potem pół wsi. Stara szkoła stała w miejscu, gdzie teraz stoi nowa. Tyle legenda (?), półprawda (?), prawda (?). Zdarzenia te mogły mieć miejsce około dwustu lat temu. Lubichowo, podobnie jak Skórcz, leżało na "bursztynowym szlaku" i miało duże szanse rozwoju. Tak naprawdę tej szansy nie wykorzystało, ale - jak mówi pani Helena - w okresie międzywojennym rywalizowało ze Skórczem. Zanim jednak przejdziemy do okresu (międzywojennego, należy wspomnieć o organiście Zagórskim, który w czasach zaborów uczył śpiewu po polsku na Buckich Bagnach, leżących przy drodze do Kalisk. Na Buckich Bagnach albo inaczej na Murawach. Praca organisty Zagórskiego nie poszła na marne. Po odzyskaniu niepodległości polskość, wybuchła jak w innych miasteczkach. Były organizacje: Sokół, Kółko Śpiewacze pod wezwaniem św. Cecylii, Towarzystwo Kupców i Rzemieślników, do którego należeli m.in. Zenon Pielecki - kupiec i rolnik, Franciszek Laskowski - właściciel młyna i tartaku, Teofil Ziegmuller, Aleks Komorowski - też właściciel "młynów z kominami". To byli ci najbogatsi. Dzięki nim ludzie mieli pracę. Deski Laskowskiego wędrowały wagonami nawet do Gdańska. Rzemieślników w Lubichowie było wielu - prowadzili między innymi trzy piekarnie oraz kilka masarni (Kuchta, Bąkowski, Świetlik, Piotrowski). Była i bekoniarnia, ale do niej towar przywożono z Kościerzyny.
W okresie międzywojennym pani Helena Mueller była wielkim społecznikiem. Zapytała dość zaskakująco, czy wiem, kto to jest społecznik ("Wie pan, kto to jest społecznik? To jest taki człowiek zwariowany").
Pani Helena działała w Straży, w Sokole, w Kole Śpiewaczym. Przez te wszystkie organizacje Lubichowo było bardzo ruchliwą wioską. Teraz - jak twierdzi pani Helena - młodzieżą nikt się nie zajmuje, może to telewizja odciąga ją od działania i powoduje, że młodzież z siebie nic nie daje.
- Młodzież teraz nie potrafi śpiewać - dodaje pani Helena - nie ma zespołów na wioskach.
Pani Helena jeszcze po wojnie prowadziła amatorski teatr w Lubichowie. Nawet w stalinowskich czasach odważyła się wystawić przedstawienie z figurą Matki Boskiej. Pani Helena przede wszystkim lubiła Fredrę. To było wtedy, gdy nie było jeszcze TV. Z zawodu była bibliotekarką, a to jest zawód "półzwariowany"...
Kupcy lubichowscy prowadzili przy ulicy Starogardzkiej cztery restauracje. Przed każdą restauracją była winiarnia, bo wina nie piło się z piwem (piwo i wódkę piło się przy szynkwasie). W restauracyjnych budynkach były pokoje, w których grało się w karty i w szachy, były również sale ze scenami. U Brunona Marksa była sala największa. Wieczorami kwitło w Lubichowie życie towarzyskie.
- Teraz to wszystko "Dziennika" słucha - czy będzie Olszewski, czy nie - mówi pani Helena. We wtorki i w piątki odbywały się ćwiczenia śpiewu, w środy sportowe ćwiczenia Sokoła, zawsze był ruch, młodzież była zjednoczona w towarzystwach. Było również Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej. Tam również działali nauczyciele.
Kościół został pobudowany przez parafian w najtrudniejszych, kryzysowych czasach. Zostało wyznaczone tyle i tyle dni do przepracowania przy jego budowie. Młodzież też chodziła. Cegłę przywozili wagonami. Dziewczęta załadowywały i rozładowywały. Nikt nie pytał, za ile, nikt nie mówił, że brzydka robota. Robotnicy gasili wapno, wszyscy pracowali. Ojciec był inwalidą i musiał najmować pracowników, żeby za niego robili - opowiada pani Helena.
Ulice były oświetlone tak jak i teraz. Przy jeziorze były skocznie - jedna trzypiętrowa. Kabiny na palach i łodzie do wynajęcia (10 groszy od godziny) od jedno- do dziesięcioosobowej należały do Szczepińskiego. Przy jeziorze był wielki ruch, podobnie jak i w lesie, gdzie społecznie urządzono plac i dzieci tam chodziły z lampionami. Przy kościele utworzono nawet orkiestrę dętą...
Oglądamy zdjęcia. Jedno chyba z 1921 r. Towarzystwo Rzemieślników Samodzielnych w Lubichowie i ta pani na rowerze, matka Heleny - Marianna.
Tadeusz Majewski
Za Gazetą Kociewską - 1992 r.
Zdjęcia
1. Marianna, matka pani Heleny, na rowerze.
2. Towarzystwo Rzemieślników Samodzielnych w Lubichowie. Od lewej siedzą: Teofil Ziegmueller, Franciszek Laskowski, Józef Drozd, Leon Nadolny, Zenon Pielecki; stoją: (?), Franciszek Piotrzkowski, Marks (ojciec Aleksa), Hapka (później wójt Zblewa, zamordowany przez Niemców w 1939 r., (?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz