Z FACEBOOKA [profil - Tadeusz Majewski] Oto macie relację prawie onlajn z małymi wtrętami wspomnieniowymi. Rano wyjechałem zrobić zdjęcia drużyny piłkarskiej z Bytoni grającej w Borzechowie i zrobiłem, a przy okazji kibicom, a raczej kibickom, ponieważ - co stwierdzam ze smutkiem - na trybunach siedziały oprócz trenerskich sztabów jedynie dziewczyny piłkarzy, patrząc z miłością, ale nie na futbol.
Jechałem w adidasach, ale z uwagi, że docelowo miałem dotrzeć na koncert chórów w kościele w Zblewie, zabrałem na tę imprezę do auta eleganckie lakierki. Buty w życiu człowieka są bardzo ważne, bo to kwestia fizyki nogi, a zatem i całego ciała, jak mi, tenisiście, powiedziano jesienią zeszłego roku, kiedy zaczęło boleć mnie lewe kolano. Poszedłem z tym problemem do doktora R., który kazał zrobić mi kaczuszki. Nie zrobiłem nawet przysiadu, przewaliło mnie. Łękotka - fachowo nazwał ten objaw doktor R. i dał mi skierowanie na USG. Poszedłem do doktora S. od USG. Ten po długim badaniu stwierdził, że nic tam nie widzi. Wywiązał się krótki, aczkolwiek interesujący dialog. - Ale doktor R. kazał mi robić kaczuszki i stwierdził, że mam łękotkę - powiedziałem. - To niech R. sam sobie robi kaczuszki - odparł doktor S. Podbudowany tą fachową diagnozą sporo czasu spędziłem wiosną i latem na kortach i nic mnie nie bolało. Raz, podczas wizyty u pewnego wójta - mój rocznik, ogólnie mający problemy ze stawami (wójt i rocznik) - opowiedziałem mu tę historię, a on zapytał nagle, co to są kaczuszki. Wytłumaczyłem - robisz przysiad, chwytasz się za kostki stóp i idziesz jak kaczuszka. Na to wójt, nie bacząc na godność stanowiska, miejsce i elegancję garnituru, łatwo i energicznie zrobił przysiad i w prędkim tempie ruszył po kaczemu przez swój gabinet w stronę biurka. Obaj zafascynowani tym przedziwnym i udanym marszem nie usłyszeliśmy pukania i otwieranych drzwi, przez które zajrzała sekretarka zaanonsować jakichś poważnych gości z zagranicy. W każdym razie po wizycie u doktora S. dolegliwości z kolanem minęły i mogę jak dziś nadal jeździć po terenie i zbierać cenne informacje. Z meczu w Borzechowie ruszyłem do Wirt, uściślając do Pensjonatu Pod Jeleniem w celu zebrania informacji o brutalnej wycince drzew, nasadzonych przez twórcę ogrodu dendrologicznego w Wirtach Adama Putricha (mam gdzieś zdjęcie, jak człowiek - pająk skacząc wysoko po gałęziach ścina wiekowy buk). Stamtąd ruszyłem do Piesienicy zrobić zdjęcia Skwerowi im. Małgorzaty Hillar. Przy okazji wdrapałem się na szczyt domniemanej Zamkowej Góry, z której rozciąga się szeroki widok na pradolinę rzeczki Piesienicy. Z satysfakcją spoglądałem na swoje nogi w adidasach, które bez trudu dźwigały moje ciało na sam szczyt i rozmyślałem o doskonałości fizyki ludzkich mechanizmów nośnych. Następnie wróciłem do Borzechowa zrobić zdjęcia tutejszej drużyny, "Sławka", która dziś również rozgrywała mecz. No i etap końcowy - Zblewo, kościół, przegląd chórów. Prędka wymiana adidasów na lakierki w aucie, sprawdzenie stanu baterii i marsz. Impreza, co zaskoczyło przybyłą telewizję, zaczęła się nie od imprezy, a od jej preludium, a mianowicie mszy. Mnie się to podobało, ponieważ jestem człowiekiem, choć już dla mnie późno, szukającym drogi i wyczekuję, kiedy jakieś dobre słowo homilii będzie mi drogowskazem. I powiem Wam - msza była niesamowita, zwłaszcza w partiach śpiewanych, wykonywanych razem przez sześć znakomitych chórów, a nie jakieś nadwątlone przez nikotynę i specjale krtanie. A już kompletnie zwalające z nóg było wykonanie przez świetnego tenora Ave Maria z jeszcze na pół kościelnej, a już na pół Bożej antresoli dla organów. Zaiste, Bóg - jak mówią - w swoje wielkiej dla nas, znikomych robaków kosmosu, niezrozumiałości, niepojętości, najjaśniej przemawia do nas w pieśni. I wszystko byłoby całkiem dobrze, cudownie wręcz, gdyby nie pierwsza partia mszy, kiedy należy uklęknąć. Ruszyłem dziarsko jak mój wójt paść na kolana i nagle - koszmarny ból, zupełnie jak u doktora R., który kazał mi robić kaczuszki. Stałem więc wstydliwie w półzgięciu jak źle trzepnięty młotkiem gwóźdź, gdy inni klęczeli bijąc się w pierś. Cóż - zrozumiałem. Znak. Diabeł siedzi mi w kolanie, niestety. Przy wyjeździe ze Zblewa zatrzymałem się jeszcze przy Małpim Gaju z Malborka, by mocno utykając zbadać ogólną sytuację, bo Małpi Gaj to dzisiaj do tego odpowiednie miejsce. Niestety i tu ona była przygnębiająca, jak zastygła ze smutku karuzela, wiedząca, że nie przydarzy jej się już w tym dniu żaden klient.
Tadeusz Majewski
Zapraszam na mój profil na fb, gdzie pod tym materiałem toczy się interesująca dyskusja [PRZEJDŹ].
Zdjęcia opisałem tylko te, które tego wymagały.
Żagiew płonąca, smaczna huba jadalna przy ul. Starogardziej w Borzechowie
Pensjonat Pod Jeleniem w Wirtach
Widok na dolinę rzeczki Piesinica w Piesienicy
Cielaczek na domniemanej Zamkowej Górze w Piesienicy
"Sławek" Borzechowo
Drużyna z Kalisk
Tenor śpiewa Ave Maria
Fot. Tadeusz Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz