Latem 1937 r. minister Juliusz Poniatowski jechał rządowym fordem z Warszawy do Gdyni. W Warlubiu szofer skręcił na Osiek, na idealnie prosty fragment budowanej w 1935 przez Włochów autostrady Lwów - Gdynia.
Latem 1937 r. minister Juliusz Poniatowski jechał rządowym fordem z Warszawy do Gdyni. W Warlubiu szofer skręcił na Osiek, na idealnie prosty fragment budowanej w 1935 przez Włochów autostrady Lwów - Gdynia. Wóz jechał przez wielki las. Tylko od czasu do czasu widać było szare, kryte słomą chałupki. Za Lubichowem wpadli na kocie łby. Po chwili kierowca z ułańską fantazją zajechał przed pałac w Bietowie i idealnie ustawił forda pomiędzy limuzyny Stefana Suryna - przyjaciela ministra. Poniatowski miał tu spędzić kilka dni. Minister Juliusz Poniatowski - główny bohater reportażu.
***A teraz kilka słów o postaciach - powiedzmy - posiłkowych.
Latem 1937 r. 17-letnia Zosia Kulińska szła ze szkoły po wale rzeczki Raby. Towarzyszył jej Władek. Mówił, że wyjeżdża na Pomorze, bo w powiecie bocheńskim ziemie są za bardzo podrobnione.
Dorobi się, przyjedzie i ją weźmie - obiecywał. Dziewczyna rwała na to płatki kwiatów bzu. Gadanie. Pojedzie - jeden płatek, zapomni - drugi płatek i tak dalej... Wyszło, że nie zapomni.
Latem 1937 r. 13-letni Franciszek Gloc stał za linią kortu w parku przy pałacu w Bietowie i podawał kampy - dziwnie twarde piłeczki, które uciekały panom uderzającym je rakietami.
Latem 1937 r. Władysława, później z męża Dzienniak, grała wieczorami na ustnej harmonijce na ludowych zabawach w Bietowie. Słynęła z tej gry w okolicy.
Latem 1937 r. Paweł Lange wychodził do szkoły w Kokoszkowach. Akurat robotnicy przywieźli gotowe elementy i zaczęli składać dom. Byli z południa i mówili z dziwnym dla chłopca akcentem.
Po zespole pałacowo-parkowym w Bietowie pozostała aleja i kilka budynków gospodarczych.
Rok 1938
Rok później. Minister Poniatowski znowu zajechał do Bietowa. Był zmęczony podróżą, ale jeszcze tego dnia zagrał w tenisa ziemnego. Z rana dnia następnego gdzieś wsiąkł (jak to określił Suryn). Wyjechał na kilka dni. W pałacu zgadywali, że włóczy się po terenie i ogląda masowo stawiane w powiatach starogardzkim, tczewskim i kościerskim zagrody, zaprojektowane według jego pomysłu. Po powrocie był bardzo zadowolony. Na korcie, pomimo 52 lat (urodził się w 1886 r., zmarł w 1975), walił forhendem jak dwudziestolatek, wysapując pod wąsem po uderzeniach: Dzieło zostało wykonane.
Idealnie spasowane
Rok 2003. Bietowo, droga na Szteklin. Droga poniatówek - jak mówią - czyli zagród postawionych w 1937 roku. Jedna należy do sołtysa Bogdana Gloca.
- Wtedy w mig wyrosła druga wieś, Bietowo Kaliska - mówi Franciszek Gloc, ten, który w 1937 podawał ministrowi piłki. - Budynki były idealnie spasowane i nikt przez dziesiątki lat nie robił przeróbek. Na tamte potrzeby były wystarczające. Dziś wszystkie poprzerabiali. Mają centralne ogrzewanie, łazienki... W 1936 r. kopali pod fundamenty. W 1936 - 37 zbudowali kompletne gospodarstwa. Wymyślił to minister Poniatowski. Przyjeżdżał tu do Suryna, prezesa Polskiego Monopolu Spirytusowego. Nocował w tutejszym pałacu, w którym było 16 pokoi. Obok był kort. Oni grali, ja podawałem piłki. Mieszkałem wtedy z rodzicami w Bietowie na majątku. Po parcelacji pracownicy z majątku mieli pierwszeństwo wykupu. Warunki dogodne. Każdy, zanim zaczęli budować, musiał wpłacić 1600 złotych. Potem płaciliśmy raty w przeliczeniu na żyto. W sumie 15 510 złotych. Dla rolnika nie było to wielkie obciążenie. Każdy spłacił.
Ludzie różnie dostawali
Rok 2005. Władysława Dziennik nadal mieszka w Bietowie. Niedawno obchodziła z mężem 65-lecie pożycia małżeńskiego. To ona była tą dziewczyną z harmonijką z 1937. Później urodziła 18 dzieci. Ma pamięć absolutną.
Kort? Pałac? Minister Poniatowski? To wszystko prawda, chociaż nic po tym nie zostało. Ona też podawała piłki, nie tylko Franek Gloc.
- Dziedzice latem przed grą wybierali ze wsi dzieci do łapania piłek - opowiada pani Władysława. - Kort był nieogrodzony. Ja podawałam pannie Marii, która uczyła dziećmi Surynów języków, nawet tureckiego. Miałam wtedy z siedem lat. Po korcie pozostało tylko zagłębienie w ziemi... A poniatówki? Po parcelacji ludzie różnie dostawali. Na przykład mój brat Wiktor, kołodziej na majątku, dostał 4 hektary, tak samo kowal Pirych. Mało, bo mieli fach. Zagrody powstawały szybko, gdyż wszystko przywożono w elementach, a zestawiała "kolona" (brygada). Kto o tym opowie dokładniej? Nie ma już Sroków, Pyrychów, Stawowych, Jędrzejewskich, Gloców, Reimsów, Spychalskich... Nikogo.
To był wielki program
Rok 2005. Zapomniała Władysława Dzienniak o Alfonsie Reimusie, mieszkającym w poniatówce od dwunastego roku życia. Dziś pan Alfons ma 79 lat. Trochę na niego czekamy - akurat pracuje w polu.
- A co? Chodzę w pole i na zabawy - śmieje się po godzinie Reimus. - Poniatówki? To był wielki program. Państwo budowało, ludzie wprowadzali się na gotowe. Moi rodzice, Alfons i Józefa, nie byli ani powodzianami, ani ≥z parcelacjiš, ani z gór. Sprzedali lichą ziemię w pobliskich Wilczych Błotach, mieli na pierwszą ratę i przyszli tutaj. Potem spłacali zbożem do 50 lat. Ludziom to odpowiadało.
Pan Alfons podaje szczegóły.
Reimusowie przez pewien czas mieszkali w chlewie z inwentarzem za ścianą. Ekipa najpierw stawiała stodołę, potem oborę, na końcu chałupę. Elementy przywozili już wydłubane, z drewna świerkowego, prawdopodobnie z gór. Z wagonów wozili je najęte furmany. Cieśle też byli chyba z południa. Jedno gospodarstwo stawiali w tydzień (gdzie indziej mówią, że w dwa tygodnie - przyp. red.). Chlewy budowali dłużej, bo capowali rogi. Drewno do dzisiaj zdrowe. Kiedy raz coś tam z niego cięli, żaga trafiła na sęk i aż iskry leciały.
- Rodzice dostali tu 15,18 ha. Ludzie mogli wybierać jedną z trzech wersji gospodarstw: z jednym wachtem, klepiskiem i mniejszym chlewem, z większym wachtem i jednym klepiskiem i z dwoma klepiskami.
Idziemy obejrzeć stodołę. Pan Alfons pokazuje, gdzie chodziły rozwerki (kieraty). W koło szły konie, uruchamiały sztangę, młocarnię... Po przeprowadzce z Wilczych Błot bardzo im się poprawiło.
- Tam, jak matka nakroiła chleba, to patrzyliśmy, żeby wziąć ten grubszy, bo lepiej się człowiek najadł. Tu była wielka radość. Ziemia swoja, dom, co miał dwa pokoje i komórkę, swój. Łóżka swoje, takie ze szlabanami (wysuwanymi częściami - przyp. red.) i siennikami ze słomą.
Poniatówka - komplet: domek, stodoła i chlewik (przy drodze Bietowo - Szteklin). Fot. Tadeusz Majewski
Z gwarancją na 30 lat
Rok 2005. W te dni w 1938, kiedy minister Juliusz Poniatowski gdzieś wsiąkł, robił kilkudniowy objazd. Oglądał kilkaset pobudowanych poniatówek - jego dzieło. Być może zajechał do Rynkówki, w gminie Smętowo.
Zofia Klasa siedzi na ławie w kuchni. Ma dziś 86 lat. W tym wieku nie ma się już zbyt wiele energii. A jeszcze kilka lat temu tłukła łapką muchy. To ona była tą dziewczynką, która nad rzeczką Rabą w powiecie bocheńskim śmiała się ze słów Władka. Płatki bzu powiedziały jej prawdę - on zrobił, jak mówił.
- Władek wyczytał, że na Pomorzu parcelują majątki, wyruszył i dotarł do Rynkówki - opowiada pani Zofia. - W 1937 pomagał ekipie w budowie. W 1938 miał już dom, stodołę i chlewik. W 1948 roku przyjechał do rodzinnej wsi, długo mówił o ziemi na północy, wziął do ołtarza, a potem pociągiem przyjechaliśmy tutaj. Wiele lat nie mogłam przywyknąć. Wychodziłam na górkę, stawałam na kamieniu. Jakbym tak z żalu wypaliła, to bym szła i szła... I akurat szłabym w złym kierunku, bo zawsze zachód mylił mi się ze wschodem. Potem na świat przyszło ośmioro dzieci i żyło się dla nich. Dziś są porozrzucane po świecie... A te chałupki to były niby domki dla powodzian z południa z gwarancją na 30 lat, a stoi, psia krew, już ponad sześćdziesiąt. W okolicy pozostało jeszcze takich kilka. Mają też Gawliki za drogą, też zza tamtej bocheńskiej rzeki, niedaleko też mają z Bochni - chyba Gawłów, Słonków, Bogucice...
Pod drugiej stronie szosy mieszka Wanda Gawlik, siostra pani Zofii.
- Przyjechała do mnie w gościnę, poznała sąsiada - opowiada dalej pani Zofia. - Jego rodzice też byli z Małopolski.
Siostry kilka razy były w rodzinnej wiosce na południu. Teraz już nie chcą, bo sercu smutno. Starsze pomarli, młodych się nie zna. Nikogo tam już nie ma, stracony czas.
- Domki jak domki - mówi synowa pani Zofii Barbara Klasa. - Poprzednio były piece żelaźniaki i w kuchni kaflowy. Dobre ciepło dawały. Podłogi drewniane, pod nią legary na fundamentach z cegły, pod nimi pustka i ziemia. ‘ciany? Pod tynkiem trzcina. Dechy zdrowe. Wygódka na zewnątrz - jeszcze stoi. Sufit - deski na belkach. Bez ocieplenia.
Zwiedzamy. Dwa pokoje i aneks kuchenny. Wszystko przebudowane. Chciałoby się jeszcze zaadaptować poddasze, ale pieniądze skąd?
Ś.p. Władysława Dzienniak z Bietowa urodziła osiemnaścioro dzieci. To ona podawała piłki grającym w tenisa. Niżej rodzina pani Władysławy przed wojną.
Najpierw stodoły
Paweł (1924 rocznik) i Urszula Lange mieszkali w poniatówce pod Starogardem. To on w 1937 szedł do szkoły, kiedy akurat przyjechali budowlańcy z południa. Jego ojciec, robotnik, pracował w leżącym 220 hektarów lesie w Kobierzynie. Kiedy w Rościszewie, Obozinie, Bączku, Kokoszkowach i Bolesławowie zaczęli stawiać domki, Paweł miał 13 lat.
- Pierwszeństwo mieli robotnicy rolni z parcelowanych majątków - opowiadał kilka lat temu. - Po nich powodzianie i z gór. Wiosną 1937 r. podzielono ziemię, potem do zimy budowali. Ostatnie rodziny wyprowadzały się ze stodół w grudniu. Ze stodół, bo one były pierwsze stawiane, potem chlewy... Ministrowi Poniatowskiemu chodziło o to, żeby przez parcelację zniszczyć Niemców - obszarników, na przykład w Modrowie (dziś Bolesławowie - przyp. red.).
Pan Paweł świetnie pamięta szczegóły. Gospodarstwa z poniatówkami nie były tanie. Przeważnie składała się cała rodzina, żeby zapłacić pierwszą ratę. Potem przez pierwsze 3 lata się nie płaciło. Resztę rozłożono na 50 lat. W rzeczywistości nie płaciło się 8 lat - 3 lata przed wojną i 5 podczas okupacji. Pierwsza wpłata za najmniejsze, 5-hektarowe gospodarstwo, wynosiła 1000 złotych. Dla porównania krowa kosztowała od 100 do 150 złotych, ford - 4000 zł, 50 kg żyta - 7 zł. Wpłata za 10-hektarowe gospodarstwo wynosiła 2200 złotych.
- Oprócz tego trzeba było dopłacić po 150 złotych za studnię i sad, gdzie każdemu nasadzano 50 drzew owocowych (gruszki, czereśnie, porzeczki, najwięcej jabłoni, pestkowych nie było) plus 10 krzaczków czarnej porzeczki. Po wojnie trzeba było nadpłacać. I nie spłacać przez 50 lat, tylko przez 20. Zaległość przeliczali za żyto - tak, żeby suma wychodziła ta sama. Poniatówki w sześć koni woził w elementach Jan Wiśniewski. Pamiętam, jak przywiózł do nas. Wychodziłem rano do szkoły w Kokoszkowach. Patrzę - są cieśle. Wracam ze szkoły po południu - dom już stoi, choć jeszcze bez eternitu (odkrycie, i przed wojną pokrywano eternitem - red.). Wznoszono przez dzień... I jeszcze pamiętam, że całkowita wartość domu wynosiła 3500 zł, stodoły - 2150 zł, chlewa - 2500 złotych... W Rościszewie postawiono 32, w Kokoszkowach 31, na Kochankach - 4. Są też gdzie indziej, sporo w powiecie tczewskim, kościerskim.
Taka pamięć.
Dziękujemy, panie ministrze
Ludzie jeszcze pamiętają, choć wielu poniatówek już nie ma. Chętnie je rozbierano, bo równie łatwo zdemontować elementy, jak je łatwo montowano, a drewno doskonałe. Niektóre uchronili ludzie z Trójmiasta, na przykład malarka Zofia Wajcht i jej mąż marynarz na Smolągu (gmina Bobowo). Znaleźli ją w 1991 roku i z pietyzmem odnowili. Mają jeden z ostatnich oryginałów. Przyjeżdżają architekci, ludzie ze starostwa - chcą zamieścić zdjęcia w folderach. Poniatówki nie są objęte opieką konserwatora zabytków. Za lat 20 ta pamięć zgaśnie. Również ta ukryta w nazwie - o Juliuszu Poniatowskim.
Co w tym nadzwyczajnego? - zapyta ktoś.
System. Budownictwa, kredytowania, uwłaszczania itd. Dla niemajętnych, wręcz biednych ludzi. Kto dzisiaj z polityków tak myśli?
Polska jest krajem pomników. Wodzów na ogół przegranych bitew, ludzi pomordowanych i tak dalej. Nie ma miejsca na zgoła inny pomnik, taki w wymowie pozytywistyczny - pomnik Juliusza Poniatowskiego z tabliczką: "Dziękujemy, Panie Ministrze".
Tadeusz Majewski
"Rejsy" - magazyn "Dziennik Baltycki", 2006 r,.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz