Obszerny fragment książki dotyczy pacjenta Augusta Krzyży, przez długi czas żyjącego w kocborowskich podziemiach. Fikcja to czy prawda?
W recenzji na temat tej pozycji napisano, że jest ona czymś pośrednim między esejem, science fiction, powieścią historyczną a reportażem.
Eugeniusz Cherek, reportażysta, kociewski historyk i poszukiwacz tajemnic, w 1992 roku zadał sobie pytanie, dlaczego science fictoin. I, jak to on, postanowił namacalnie sprawdzić, czy te kocborowskie podziemia są w rzeczywiście.
Zanim jednak przejdziemy do jego opowieści, zacytujmy fragmenty z książki Szwentnerowej.
August Krzyża w kanałach
"Półtora kilometra podziemnych kanałów i tuneli, setki zniszczonych i trudno dostępnych kryjówek, ciepła i bieżąca woda, energia elektryczna i zapasy wszystkich magazynów stały otworem za dotknięciem Augustowych wytrychów. A miał ich pęki. (...)
Podziemne kanały były funkcjonalną częścią zakładu, którego budowę rozpoczęto w 1894 roku. Jego centrum stanowił przysadzisty gmach kotłowni i lokalnej elektrowni. Spod kotłowni właśnie rozchodziły się gwiaździste podziemne kanały, którymi do wszystkich pawilonów biegły rurociągi centralnego ogrzewania, a pod stropem, na białych porcelanowych izolatorach - przewody elektryczne. Każdy budynek i pawilon gospodarczy miał przez piwnice połączenie z kanałami, wprawdzie zamykane, ale zamki nie stanowiły dla Augusta żadnej przeszkody. Odkąd August Krzyża, przypuszczalnie w warsztacie samochodowym, nauczył się majstrować wytrychy i sprytnie się nimi posługiwać, nie było przed nim zamknięcia. Z czasem doszedł w tym do takiej perfekcji, że kiedy chciał wydostać się z miejsca odosobnienia w pawilonie XXI, umiał otworzyć drzwi drutem nie większym od szpilki. August Krzyża mógł na dobrą sprawę tytułować siebie "panem pod 375 hektarami" ( tyle bowiem ziemi należało do kocborowskiego zakładu, zbudowanego solidnie z czerwonej licowej cegły za francuskie reparacje wojenne na peryferiach Starogardu Gdańskiego - powiatowego miasta pomorskiego i metropolii Kociewia. (...)
August Krzyża, zszedłszy 9 grudnia 1941 roku do kanału, przede wszystkim postanowił poszukać sobie wygodnej i bezpiecznej kryjówki. W migotliwym płomieniu świecy czerniał przed nim wilgotny tunel wiodący w kierunku łaźni. Ale August nie odczuwał żadnego lęku przed ciemnością. Od świata odizolował się dokładnym zamknięciem za sobą na klucz drzwi prowadzących do podziemi. (...) Teraz posuwał się głównym kanałem, ciągnącym się od gmachu rozrywek, pod kuchnią i centralną kotłownią do łaźni. Na tym odcinku kanał miał największą wysokość; August mógł iść wyprostowany, a mimo to jeszcze głową nie dotykał miedzianych przewodów elektrycznych, podwieszonych u sufitu na porcelanowych izolatorach. (...) Im dalej zagłębiał się w podziemny labirynt, tym szedł wolniej, myszkując w poszukiwaniu wygodnego legowiska. W pewnej chwili główny kanał kończył się ślepą ścianą. Były to fundamenty łaźni. W prawo i lewo rozchodziły się niższe kanały, którymi mógł się posuwać, silnie jednak schylając głowę. Tędy właśnie do skrajnych pawilonów biegły rurociągi ciepłej wody i przewody elektryczne. Było tu znacznie więcej wody na posadzce, pary w powietrzu i szczurów."
Szedłem śladami Augusta!
- Ryszard Lubawski zastępca dyrektora ds. ekonomiczno - administracyjnych szpitala w Kocborowie skierował mnie do Henryka Kafarskiego, kierownika warsztatów technicznych, który zna każdy kąt kocborowskiego szpitala włącznie z podziemiami - relacjonował w 1992 roku Eugeniusz Cherek. - Naczelny [Tadeusz Majewski - przyp. red.], przed wyprawą, wystraszył mnie nieco, czytając fragmenty książki "Zbrodnia na via mercatorum". Mimo to 3 listopada (wtorek) śmiało udałem się do pana Henryka.
Wchodzimy do piwnicy jednego z oddziałów. Kafarski idzie pierwszy. Jednym kluczem otwiera i zamyka wszystkie zamki (taki jest wymóg).
Wchodzimy do dobrze oświetlonego, białego korytarza. Myślałem, że tym korytarzem pójdziemy do końca, że to tak wygląda. Tymczasem Kafarski przystaje przy niepozornie wyglądających drzwiach, otwiera je i robi się trochę nerwowo - ciemność absolutna. Kafarski zapala latarkę i idzie pierwszy, śmiało. Idę za nim. Betonowe ściany, szerokość ponad metr, wysokość około dwóch metrów. Kafarski przepuszcza mnie do przodu, gdyż chcę robić zdjęcia. Z ciemności wyłaniają się poprzeczne, metalowe belki, a na nich resztki porcelanowych izolatorów. Na niektórych, prawie całych, końcówki miedzianych przewodów. Po prawej i lewej biegną stare i nowe rury z ciepłą i zimną wodą.
Jesteśmy pod salą rozrywek. Boczne korytarze o wysokości około 60 cm biegną na skraj budynku. Nawet nie próbuję tam wchodzić, mimo że bez trudu poruszał się w nich August. Na końcu długiego korytarza skręcamy w prawo, prześlizgując się między gąszczem rur. Nie widzę wyraźnie przy słabym świetle latarki końca korytarza, ale raźnym krokiem ruszam dalej. Kafarski mówi, że zbliżamy się do kuchni. Robię kolejne zdjęcia - rury, izolatory, miedziane kable, betonowe ściany wyglądają, jakby położono i zbudowano je wczoraj. Kałuże wody nie pozwalają iść dalej, w oddali widać koniec korytarza. Wpadające przez luk światło łączy nas nagle z zewnętrznym światłem. Ruszamy w powrotną drogę.
Na ścianach wypatruję starych niemieckich napisów, tabliczek, które potwierdziłyby historię prawie stuletniej budowli. Niestety, mój przewodnik mówi, że nigdzie nie uświadczysz napisu czy tabliczki na całej 1,5-kilometrowej długości kanałów. Zresztą nigdy ich tu nie było. Korytarze nie służyły dla celów "wycieczkowych". Do kolejnego kanału wchodzimy z piwnicy pod kuchnią. Znowu ciemność absolutna. Kanał jeszcze niższy i węższy niż poprzednie: gorąco, wilgotno. Idziemy w stronę kotłowni. Na prawo i lewo odchodzą dalsze ciągi wąskich korytarzy. Kafarski wskazuje miejsce, przez które do przykuchennych magazynów przedzierał się August Krzyża. Na końcu korytarza skręcamy w lewo. Bucha w nas zimne powietrze. Kolejna przeszkoda nie do pokonania - woda - zmusza nas do zmiany kierunku marszu. Wychodzimy korytarzem na zewnątrz.
Pan Henryk proponuje następne wejście do podziemi bloku XXI. Ruszamy. Spotyka nas niespodzianka. Metalowych drzwi do korytarza nie daje się otworzyć. Łom rozwiązuje problem. Niepewnym krokiem schodzę po trzech schodach na dół. Kafarski oświetla korytarz - trzy kroki, koniec. Nie ma co iść - w oddali widać kałużę. Nagle włosy stają mi dęba. Szczur, kot (?) zeskakuje z rury. Błysk flesza i znowu nic nie widać. Wracamy do wyjścia. Kafarski proponuje dalsza wędrówkę. Idziemy do kolejnego bloku. Jak poprzednio, wszystkie drzwi otwiera tym samym kluczem.
Prawie wszystkie główne zamki są oryginalne, mocne, pewne i trudne do powielenia przez naszych rzemieślników. Jedynym mankamentem jest to, że dają się otworzyć wytrychem. W niektórych blokach zamontowano funkcjonalne, nowoczesne jak na ówczesne warunki "ekologiczne" piece, w których spalano śmieci, resztki, szmaty, wszelkie pozostałości. Wsypy do pieców zostały wmontowane w ściany i oddzielone od całości pieca - paleniska. Piece służyły do napowietrznego dogrzewania pomieszczeń w bloku. Tym razem pan Henryk nie decyduje się na sforsowanie drzwi do kolejnego korytarza. Są zamknięte na amen. Mimo kolejnych propozycji pana Kafarskiego nie decyduję się na dalszą wędrówkę śladami Augusta. Odpoczywam przy zakładowym biurku Kafarskiego, który zasypuje mnie gradem informacji o historii i legendach kocborowskich.
Dzisiaj, czyli w lutym 2005 r.
Kocborowo nadal intryguje swoimi tajemnicami i architekturą.
Siedzimy w gabinecie Ryszarda Lubawskiego i najpierw dowiadujemy się o zaskakującej sprawie. Otóż w styczniu pojawiła się tutaj ekipa filmowa.
Dr Krzysztof Kołcz - zastępca dyrektora ds. leczniczych szpitala - przynosi pisma. Czytamy w nich: "Zwracam się z uprzejmą prośbą o wyrażenie zgody na nakręcenie materiału dokumentacyjnego na terenie historycznej części szpitala w Kocborowie. (...) Nakręcony materiał zostanie wykorzystany w filmie o działalności prof. Rudolfa Marii Spannera, dyrektora Instytutu Anatomii Akademii Medycznej w Gdańsku. Film ten jest koprodukcją amerykańsko-polską i powstaje za wiedzą i przyzwoleniem Dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (....).
W drugim piśmie czytamy, że film ma tytuł roboczy "Mydło z ludzi".
Film w USA wyemituje Discovery pod koniec roku.
- Generalnie chcieli "nakręcić kawałek szpitala", który wyglądał jak w czasie wojny - mówią panowie. - To byli Polacy. Ci z ekipy technicznej mieszkają w Polsce, a główny realizator w Stanach. Byli zaskoczeni wielkością i wyglądem szpitala.
A czy interesowali się też podziemiami?
- W małym zakresie. Poprosili o możliwość sfilmowania jednego z kanałów. Chcieli zobaczyć oddział psychiatryczny, który mógłby odpowiedzieć oddziałowi z tamtego okresu. Zrobili panoramę szpitala z wieży ciśnień - najwyższego punktu szpitala. Ściągnęli też autorkę książki "Zbrodnia na via mercatorum" panią Szwentner.
Tyle o filmie. Można mieć tylko satysfakcję, że Amerykanie wreszcie zainteresowali się Polską w okresie okupacji.
Nas interesują podziemia. Kilkanaście dni temu zeszliśmy do nich. Było tam zupełnie inaczej niż pisał Cherek. Sucho, ciepło, jasno.
Stefan Lubawski: - Bo te podziemia zostały uporządkowane. To są kanały przełazowe, czyli takie, którymi można przejeść. W nich została rozprowadzona nowa sieć ciepłownicza. Jednocześnie zostały zmodernizowane węzły ciepłownicze. Przełożyło się to na szczelność całego systemu, a więc i poprawę ekonomiki gospodarki cieplnej. To w konsekwencji doprowadziło, że obecnie w kanałach nie zalegają żadne zastoiny wody. Warto podkreślić, że w bardzo dobrym stanie jest betonowa konstrukcja kanałów, zbudowanych w okresie budowy szpitala (1893 r.). Przy tej modernizacji zlikwidowano 5 lokalnych kotłowni na rzecz jednej, centralnej i dwóch mniejszych (te dwie w 2006 roku też zostaną połączone z kotłownią centralną). Należy też zaznaczyć, że już w tej chwili zasadniczym nośnikiem ciepła w kotłowni centralnej jest gaz, a piece węglowe stanowią uzupełnienie w okresie obniżonych temperatur.
To wielkie dokonania na rzecz ekologii... Wynika z tego, że to ciepło nadal, jak przed stu laty, wędruje owymi kanałami.
- Tak, z tym że w 1893 roku rury w tych kanałach doprowadzały parę do wymienników zainstalowanych w poszczególnych pawilonach. Tam ta para oddawała ciepło wodzie krążącej w systemach grzewczych w poszczególnych pawilonach i innych budynkach.
Dyr. Lubawski wykręca jakiś numer telefonu. Po chwili rozmawiamy z fachowcem, który wyjaśnia, że wszystko tu było na parę. Z pary produkowano nawet prąd do oświetlenia ulic.
Wody już w kanałach nigdzie nie ma?
- Kilkanaście lat temu była na skutek nieszczelności przesyłowej instalacji ciepłowniczej. Wtedy jeszcze rury były kołnierzowe, teraz są spawane. Kilkanaście lat temu ta woda tworzyła nieprzyjemny mikroklimat. Było wilgotno. Dodajmy, że teraz kanały są w całości oświetlone.
A szczurów nie ma?
- Nie ma. Mamy własnego dezynfektora Wiesława Falkowskiego.
Krążą różne legendy, niezawierające ziarna prawdy. Na przykład taka, że te kanały ciągną się aż pod stary Starogard. Niektórzy mówią też, że część kanałów jest zasypana. Tymczasem okazuje się, że są w doskonałym stanie... Takie kanały byłyby doskonałą atrakcją turystyczną.
- Absolutnie nie mogą być. Z racji funkcji, jakie pełnią. Tam biegną linie przesyłowe ciepła. No i z tej racji, że to jest szpital.
Kończymy temat kocborowskich kanałów. Jeszcze tylko z tym Augustem Krzyżą. Spec, który mówił przez telefon, twierdził, że nie mógł tak sobie spacerować po kanałach, bo oddziały (tu wymienił numery) się ze sobą nie łączą. Następna legenda upada? Zostawmy ten temat - niech tak zostanie, jak jest w książce. Bo czymże byłyby kanały bez legend.
Oprac. Tadeusz Majewski
Foto
1. Stefan Lubawski: Podziemia zostały uporządkowane.
2. Te kanały służą od ponad stu lat i są ciągle w doskonałym stanie. We wszystkich teraz jest sucho i jasno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz