niedziela, 12 października 2014

Dudek - starogardzkie gry podwórkowe - cz. 1

Dudek

Kiedy przed pierwszymi Mistrzostwami Świata w Kapele w Osiecznej zaprezentowano reguły gry w tę ponoć starożytną zabawę Kociewiaków, zapewne każdy starogardzianin w wieku około 50 lat mógł wykrzyknąć - toż to wiejska odmiana dudka! Doktor Barszcz, gdy mu na przedostatnich MŚ w Kapele opowiadałem o tych grach, prosił, żebym to wszystko spisał. Więc spisuję zaczynając od dudka.
Lista gier

Zanim przejdziemy do tej podstawowej gry Kociewiaków w latach 60., zbierzmy tu inne. Oprócz gry w dudka bardzo popularnymi "dyscyplinami" były: klipa (klucha), koperta, klasy, rzucanki (najpierw o mur, potem na glebie - ta gra później przekształciła się w banczka i różne jego odmiany, pochodną zdaje się była gra w kapsle), oczywiście gra w noża i... wojna. Na marginesie - niektóre z nich - koperta, nóż - przetrwały do dzisiaj. Wszystkie te gry łączyła prostota: proste reguły, proste przyrządy: pała, nóż, kawałek cegły, płaski kamyk albo fragment terakoty, brak jakichś szczególnych wymogów co do warunków - podwórko, placyk, ulica, zaniedbane boisko. Podczas owych gier nie trzeba było szukać sędziów - obowiązywał swoisty, podwórkowy kodeks honorowy.

Nazewnictwo

W niektórych grach stosowano bardzo bogate nazewnictwo. I tak w grze w noża przykładowo były: pikutki, słoneczko, paluch, tabakierka, zegarek, ramię, szmergiel (jego wykonanie można było wówczas porównać z wykonaniem spirali śmierci w jeździe figurowej na lodzie), zajączki itp. W grze rzucanki były dajmy na to: trzy i trzy łamane, faja (5 pkt), paluch, kleszcz (kiedy moneta zderzała się z monetą przeciwnika i upadała obok) i kupa (kiedy moneta zakrywała monetę przeciwnika, co zapewniało zwycięstwo).

Męska gra

Wróćmy jednak do dudka - gry fascynującej, twardej i wymagającej wszechstronnych cech ze strony zawodników - siły, sprytu, prędkich nóg, umiejętności fechtunku itp. Mogło grać w nią nawet kilkanaście osób, co różniło ją od klipy (dwie osoby), noża (przeważnie dwie). W kopertę - dla uzupełnienia - grały cztery osoby. Grę w dudka doskonale pamięta Bogusław Faltynowski (rocznik 1956). Ma po niej nawet pamiątkę - bliznę na brodzie. Chyba podobnych pamiątek ma więcej osób, gdyż przy grze nie stosowano żadnych ochraniaczy, rękawic czy hełmów.

Gra "planktonu"

- U mnie w bloku, stojącym przy ulicy Gimnazjalnej (wówczas Szymańczaka) mieszkało dwóch Prusów, Mietek i Rychu - opowiada Faltynowski. - W dudka jednak najczęściej grał "plankton" podwórkowy. Wybitnym znawcą gry w dudka jest Marek Jachimek - dziś dyrektor oddziału starogardzki Enerii Gdańskiej. W klipę (kluchę, ludową odmianę palanta) nie graliśmy, bo wymagała bardzo dużego terenu.

Puchy z UNRY

- Grało się codziennie w ramach miejscowego "grandprixu" - opowiada dalej Faltynowski. - Na podwórku rysowaliśmy cztery linie. Na czwartej stawiało się dwie cegłówki, jedną na drugiej, a na nią puszkę, czyli puchę (pucha - tak nazywano tę grę w Tczewie)... Z puszkami w latach 60. był problem. Kiedy gdzieś człowiek dostał ją po znajomości, przechowywał na ileś tam gier w krzakorach. Najbardziej były pożądane żółto-zielone puszki z UNRY po tranie albo oleju. Takimi grało się od święta.

Pały

Generalnie w owych czasach każdy musiał mieć swoją osobistą pałę. Łatwiej było o nie w takim na przykład Kocborowie niż przy Gimnazjalnej, blisko centrum miasta.
- Pałę robiło się z podwórkowego kasztanowca albo wycinało się na Racie. Tak wtedy nazywał się ogromny teren od mostu aż po mleczarnię, po części na zapleczu ulicy Hallera. Nazwa pochodzi od nazwiska właściciela kamienicy stojącej wtedy w miejscu dzisiejszego budynku Stelli. Na Racie rosły drzewa owocowe, rajskie jabłuszka i inne niegodziwości, które kusiły dzieciaki.

Kanony

Z wypowiedzi Faltynowskiego wynika, że reguły gry były nieco inne niż na przykłąd na Zatorzu (Kocborowo, Żabno).
- Każdy miał swój kanon. Żeby dzisiaj zrekonstruować tę grę w czystej formie, trzeba by ustalić, co było kanonem, a co naleciałościami z innych ulic, wziąć pod uwagę odrębności oraz modyfikacje.
Bezspornie wszędzie tak samo przebiegało otwarcie gry - wybór dudka. Zawodnicy stawali na ostatniej, trzeciej linii wyrysowanej równolegle do linii, gdzie stała pucha, opierali pały na czubku buta i wykopywali je jak najdalej. Kto miał najgorszy rezultat, zostawał dudkiem - przechodził za linię z puchą. W tej fazie gry zdarzało się często, że komuś pała ześliznęła się z buta i oczywiście od razu zostawał dudkiem.

Rzuty

Po wyłonieniu dudka (najprawdopodobniej od "wystrychnąć na dudka") pozostali zawodnicy płasko rzucali pałami w stronę strefy dudka, próbując trafić w puchę. Dudek na ogół odchodził dalej, żeby nie oberwać pałą, przy ulicy Gimnazjalnej chował się za mur.
Kiedy już wszyscy rzucili, a żaden nie trafił w puchę, musieli wskoczyć po te swoje pały w strefę dudka. Ten, żeby przestać być dudkiem, musiał dotknąć wskakującego do jego strefy zawodnika i zanim ów wyskoczył ze swoją pałą, strącić puchę. Jeżeli któraś z lecących pał zbijała puchę, dudek musiał ja najpierw ustawić. W tym momencie gra jest najbardziej podobna do gry w kapele, gdzie kapelmistrz musi najpierw ustawić strącony stożek kamieni, a dopiero potem może trafiać zawodnika czapką.

Fechtunek

Bywały rozmaite sytuacje. Na przykład taka. Ktoś wskoczył do strefy dudka i zdążył chwycić swoją pałę. Ale dudek na niego nacierał ze swoją, by go dotknąć. Wywiązywała się walka na pały. Bez opanowania podstawowych ruchów obronnych nie miało się szans. Albo taka sytuacja. Wszyscy zdążyli już wziąć swoje pały i zbiec ze strefy dudka, został tylko jeden. Oczywiście nie miał szans, gdyż uwaga dudka koncentrowała się wyłącznie na nim.
- W takich sytuacjach, jeden na jednego - opowiada Faltynowski - kiedy dudek pilnował puchy jak diabła, maruder nie miał żadnych szans. Wtedy u nas, jeżeli dudek się zgodził, na ratunek temu maruderowi wskakiwał ktoś drugi na jednej nodze.

Po trzy trafienia

Kto zaliczył trzy trafienia puchy z trzeciej linii, przechodził na linię drugą, potem na pierwszą, oddaloną zaledwie kilka metrów od linii z puchą. Oczywiście im ktoś znajdował się bliżej, tym łatwiej było mu trafić w puchę. Po zaliczeniu trzech trafień z ostatniej linii - wygrywał.
- Różne były modyfikacje - podkreśla Faltynowski - gdyż nie grało się z sąsiadami i każdy dodawał coś z osobna swojego. Mój horyzont był zacieśniony, ale wiem, że w dudka grali także na tak zwanej Budowli, tam, gdzie postawili dwa nowe bloki między Sikorskiego a Gimnazjalną. W jednym z nich mieszkał Józef Milewski.
Budowla - jakby zupełnie inny, odległy świat wobec podwórka Faltynowskiego, a przecież to było kilkadziesiąt metrów.

Sąsiad - naturalny wróg

- Ci z Budowli to był naturalny wróg. Nie graliśmy z nimi w dudka, ale mieliśmy oczywiście kontakt. Na ogół toczyliśmy z nimi wojny. Oni wybierali dziesięciu, my dziesięciu, wytyczało się pole grunwaldzkie i heja! Każdy był zaopatrzony w drewniany miecz, tarczę - dekiel od blaszanego kotła do gotowania bielizny. Co poniektórzy uzbrojeni byli w samorobne łuki.

Niby niedawne czasy

Tak było ze 40 lat temu. Niby niedawne czasy, blisko centrum miasta.
- Centrum? U nas na podwórku trzymali kozę, świnie, "nutry", gołąbki. O kurach czy kaczkach nie będę wspominał, bo każdy je miał. Koza była palowana na Racie. Każdego dnia około godziny 8 rano na Gimnazjalnej dudnił po bruku z dziesięciometrowej długości łańcuch zakończony palem. Szło za nią ileś tam osób, chociaż jej było obojętne, ile. O piętnastej się ją odbierało. Potem szła odpowiednia grupa, żeby narwać mlecz dla królików.

Koniec dudka

- To była naprawdę ostra i wspaniałą gra. Dostałeś w nogę, miałeś krew jak w banku. Ale nie rzucało się pały jak to się mówi na pałę. Nie wolno było. Obowiązywał kodeks honorowy. Graliśmy do późnego wieczora. Na podwórku panował nieustanny ruch... Kiedy to zaczęło wygasać? Graliśmy w dudka całą podstawówkę. Do liceum poszedłem w 1970 roku i już wtedy przestaliśmy. To było równoczesne ze zmianami przy naszej ulicy. Szałerki rozebrano, kozy nie można było już hodować, świni też.
Tadeusz Majewski
2006 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz